search
REKLAMA
Zestawienie

KONTROWERSYJNE finały seriali, które PODZIELIŁY WIDOWNIĘ

Które finałowe odcinki wzbudziły najwięcej kontrowersji?

Tomasz Raczkowski

19 listopada 2022

REKLAMA

Seriale to szczególna forma kinowa, rozwijająca narracje bardziej epickie niż w większości filmów, zbierająca więcej wątków i co najważniejsze, angażująca na długie lata emisji. Prawdziwą sztuką jest w sposób satysfakcjonujący zakończyć latami snutą opowieść. Jeszcze trudniejsze – a może nawet niemożliwe – jest stworzenie konkluzji zadowalającej wszystkich. O ile zawsze niemal znajdą się narzekający na takie czy inne rozwiązanie, zdarzają się finały szczególnie wywołujące zażarte spory. Czasem jest to zamierzony efekt, czasem skutek odważnej koncepcji, a czasem nieumiejętnego finiszu serialu. W tym zestawieniu przyglądam się wybranym finałom popularnych seriali, budzącym szczególne kontrowersje. Rzecz jasna: uwaga na spojlery!

„Jak poznałem waszą matkę”

 

Jak poznałem waszą matkę to jeden z najpopularniejszych sitcomów XXI wieku, który doskonale wypełnił lukę po uwielbianych na świecie Przyjaciołach, przy okazji wnosząc do świata rozpisanych na dwudziestoparominutowe epizody komedii telewizyjnych sporo dobrego w postaci porządnie prowadzonego rozwoju postaci oraz narracyjnego polotu. Ten drugi element przejawiał się w fakcie prowadzenia historii w ramach rozbudowanej retrospekcji, której ostatecznym celem było odkrycie tożsamości tytułowej matki. Przez osiem sezonów twórcy zbudowali ciekawą grupę bohaterów i sformowali nośną konwencję wziętej w pewien nawias nierzetelnej narracji mieszanki komedii z dramatem obyczajowym. Zakończenie tej sagi było wysoce polaryzujące – po całym sezonie spędzonym na przygotowaniach do wesela przyjaciół Teda Mosby’ego i wieńczącej całą opowieść scenie, w której poznaje w końcu matkę, dowiadujemy się, że w przeciągu kilku kolejnych lat Barney i Robin, których związek rozwijał się przez sześć poprzednich sezonów, rozwiedli się, matka dzieci Teda umarła, a serię wieńczy… zejście się Teda z Robin, z uczuć do której starał się „wyleczyć” niemal przez cały bieg serialu. Choć taki finał znalazł swoich zwolenników, większość fanów uznała go za zniszczenie całej opowieści.

„Dexter”

Opowiadający o samodzielnie i brutalnie wymierzającym sprawiedliwość przestępcom lekarza sądowego Dexter był jednym z serialowych fenomenów połowy lat dwutysięcznych. Nieoczywista kryminalna historia, zapraszająca widzów do poznawania świata przedstawionego z perspektywy wysoce kontrowersyjnego antybohatera zyskała serca publiczności sprawną konstrukcją intrygi i nieoczywistymi portretami postaci, w tym tytułowego Dextera. W późniejszych sezonach dało się wyczuć zarówno spadek formy scenarzystów, jak i stopniowe osuwanie protagonisty z chwiejnej równowagi moralnej w kierunku osobistego „jądra ciemności”. W finałowej serii twórcy doszli w końcu do ściany, tak komplikując perypetie Dextera, że wyjście z tego splotu wymagało rozwiązania w stylu przecięcia węzła gordyjskiego. Takim ruchem była konkluzja, wysyłająca bohatera z dala od dawnego życia, by wiódł w leśnej głuszy życie drwala. Finał kryminalnego hitu był pozbawiony pazura i dramaturgicznie leniwy, przez co do dziś budzi emocje fanów, wśród których wielu jest wobec takiego obrotu spraw bardzo krytycznych.

„Zagubieni”

Swego czasu Zagubieni byli prawdziwym popkulturowym fenomenem – amerykański serial o ocalałych z katastrofy samolotu rozbitkach na dobrą chwilę przed eksplozją streamingu śledziły z zapartym tchem rzesze fanów na całym świecie. Od początku twórcy przykuwali uwagę mieszanką klasycznej narracji przygodowej o przetrwaniu w oceanicznej dziczy z elementami podszytego dramatem psychologicznym science fiction. Rozwijane przez sześć sezonów wątki stopniowo odchodziły coraz bardziej od początkowej charakterystyki Zagubionych, eksplorując sensacyjne intrygi i ocierające się o motywy paranormalne sekrety wyspy, na którą trafili rozbitkowie. Sprawdzało się to z raczej dobrym skutkiem za sprawą charyzmatycznych i dobrze prowadzonych postaci, które stabilizowały kolejne scenariuszowe zwroty w coraz bardziej fantastyczne rejony. Ostatecznie jednak Zagubieni zaliczyli wyjątkowo twarde lądowanie – lub wręcz katastrofę przy lądowaniu – w epickim finale, gdy twórcy ujawnili, że większa część akcji rozgrywa się w zaświatach, a wyspa jest czymś w rodzaju czyśćca. Takie rozwiązanie wiele osób uznało za trywialne (było to zbieżne z jedną z popularnych teorii fanowskich stworzonych już na etapie początkowych odcinków) i spłaszczające misternie rozwijane łuki dramaturgiczne, ale też zwyczajnie leniwe – metafizyczne rozwiązanie było chyba dla scenarzystów rodzajem ucieczki od zbytnio zagmatwanych wątków i natłoku tropów czekających na rozwiązanie.

„Gra o tron”

Nakręcona na podstawie sagi George’a R.R. Martina Gra o tron zapisała się na stałe w historii kina (nie tylko seriali), a ostatnie zainteresowanie Rodem smoka wskazuje, że świat Westeros na stałe zadomowi się w masowej wyobraźni. Przełomowy serial HBO oczarował widzów nieprzewidywalną i nierzadko brutalną akcją oraz fascynującą mieszanką dworskich intryg i przygodowego fantasy. W dalszych sezonach (wyprzedzających książki i dopisujących do zainicjowanych przez nie wątków autorskie dalsze ciągi showrunnerów) dało się zauważyć spadek formy, jednak zapowiadany szumnie ósmy sezon miał zapewnić epicką i satysfakcjonująca konkluzję do wielkiej sagi. Stało się dokładnie odwrotnie – odcinki pisane w wyraźnym pośpiechu i bez przemyślenia, bez spójności dramaturgicznej, bez zakorzenienia poszczególnych zdarzeń w świecie przedstawionym i charakterach postaci, a akcja i zwroty akcji stały się sensem samym w sobie, dziejąc się bez większego ładu i składu. Finałowe przewrotki – pokonanie Nocnego Króla, załamanie Daenerys Targaryen i osadzenie na tronie Brana Starka, ściśnięte na przestrzeni kilku zaledwie epizodów (w serialu, który duże zdarzenia zwykł rozpisywać na długie sekwencje, nierzadko obejmujące kilka sezonów), nawet jeśli mogły mieć sens, były źle przeprowadzone i jedynie irytowały widzów. O ile Gra o tron będzie pamiętana jako na wielu polach wizjonerski projekt, o tyle jej finał zapamiętany będzie jako podręcznikowy przykład fatalnego finiszu serialowej superprodukcji.

„Roseanne”

Popularny sitcom z Roseanne Barr oraz Johnem Goodmanem w rolach głównych był jedną z klasycznych pozycji małego ekranu lat 80. i 90. Do tego była to pozycja dość ciekawa ze społecznego punktu widzenia, jako jedna z nielicznych w tamtych czasach pozycja komediowa prime time’u koncentrująca się na perypetiach przedstawicieli i przedstawicielek klasy pracującej, a nie średniej i wyższej. Przez osiem sezonów Roseanne zebrała dużą popularność wśród widowni, która niezbyt przychylnie przywitała zmiany, jakie nastąpiły w serii finałowej – w sezonie 9. za sprawą wygranej na loterii zmieniła się trajektoria problemów rodziny Connerów, a postaci zaczęły się zachowywać często w sposób nieprzystający do ich wcześniejszego rozwoju. W samym finale z kolei z dialogu Roseanne dowiadujemy się, że… fabuła serialu była jej projekcją, poprawiającą prawdziwe fakty, w tym śmierć męża. Niespodziewany zwrot akcji uchodzi do dziś za jedno z najgorszych rozwiązań popularnej historii telewizyjnej, do stopnia, w którym w kręconym niemal dwie dekady później sezonie 10. finałowy twist został przez twórców wymazany.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, praktyk kultury filmowej. Entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA