LOST (ZAGUBIENI). „Pilot”, czyli doskonały start serialu, który był przeżyciem
W poprzednim odcinku #13 LOST (ZAGUBIENI). „Pilot”, czyli doskonały start serialu, który był przeżyciem
Jeśli miałbym wymienić jeden serial, który mógłbym nazwać moim, to bez wątpienia byliby to Zagubieni. Moim, czyli tym, do którego czuję największy sentyment, który na lata (lata!) pochłonął moją uwagę i wyobraźnię, który był dla mnie przełomem, jeśli chodzi o przygodę z produkcjami telewizyjnymi, i który po 12 latach od finału nadal wywołuje ciepłe i żywe wspomnienia. Który był prawdziwą przygodą.
Nawet nie będę próbować wyciszać emocji odczuwanych przeze mnie podczas pisania tego tekstu, bo każdorazowe wspomnienie o Zagubionych z automatu kieruje moje myśli ku czwartkowym wieczorom, gdy co tydzień emitowane były dwa odcinki pierwszego sezonu (17 lat temu!), a ja wraz z moim tatą, wlepieni w telewizor, chłonęliśmy kolejne wydarzenia na ekranie. Z czasem odkryłem, że fanów Zagubionych jest w Polsce i na świecie znacznie więcej, a to przerodziło się w dołączenie do popularnego forum, gdzie użytkownicy przerzucali się teoriami na temat kolejnych wydarzeń, wrzucali własną twórczość związaną z serialem i na bieżąco dzielili się wrażeniami po seansach kolejnych odcinków, tworząc zwartą, niemal zaprzyjaźnioną społeczność.
Zagubieni byli skonstruowani po mistrzowsku – choć w gruncie rzeczy scenarzyści operowali między kilkunastoma głównymi bohaterami, lata po emisji pamięta się o każdym z nich. Duża w tym zasługa budowy odcinków, które były zazwyczaj skupione na historii jednej postaci. Retrospekcje rezonujące z wydarzeniami na wyspie znakomicie podbudowywały bohaterów, pozwalały lepiej zrozumieć ich motywacje, a czasem były atrakcją samą w sobie, gdy okazywało się, że dwie postaci mają niespodziewane koneksje. Natomiast wydarzenia na wyspie, stopniowe odkrywanie kart, ale i piętrzenie tajemnic – no, to potrafiło zajmować myśli na cały tydzień odstępu między odcinkami.
I tak przez kilka lat, aż do finałowego sezonu z przełomu lat 2009–2010, który rozczarował wielu fanów, bo pozostawił po sobie sporo niedopowiedzeń i nie okazał się dla nich satysfakcjonującą konkluzją tych sześciu lat. Twórcy wyszli z założenia, że to ludzie, nie tajemnice, byli w Zagubionych najważniejsi i postawili na emocjonalne pożegnanie. Podchodząc do niego z tą myślą, znacznie łatwiej je docenić.
Przejdźmy jednak do odcinka (a właściwie dwóch), od których to wszystko się zaczęło. Uwaga na drobne spoilery!
Abrams na pokład
22 września 2004 roku stacja ABC wyemitowała odcinek Pilot, part 1. Część druga pokazała się tydzień później. Obie wyreżyserował J.J. Abrams, który wcześniej tworzył dla stacji serial Agentka o stu twarzach z Jennifer Garner. Reżyser przystał na udział w projekcie pod warunkiem, że będzie mógł przemycić do scenariusza elementy nadprzyrodzone. Skrypt tworzył razem z Damonem Lindelofem, który w późniejszych latach był showrunnerem i autorem scenariuszy do kluczowych odcinków (w tym do finału). Panowie spędzili trzy dni na wspólnym opracowywaniu historii zarówno pilotażowych odcinków, jak i – oczywiście z grubsza – całości fabuły. W napisach został uwzględniony także Jeffrey Lieber, który jeszcze przed Lindelofem i Abramsem stworzył zarys historii opartej na takich produkcjach jak Władca much czy Cast Away: Poza światem.
Gdy scenariusz był już gotowy, rozpoczęły się castingi. Lost pomyślane było jako serial z międzynarodową obsadą, wobec czego wśród głównych bohaterów znalazła się m.in. para z Korei, Australijka i Irakijczyk. Wydarzenia z Pilota śledzimy jednak z perspektywy Jacka Shepharda, granego przez Matthew Foxa. W pierwszej wersji scenariusza postać ta miała ginąć już w pierwszym odcinku i wówczas z rolą związany był Michael Keaton, jednak gdy okazało się, że Jack zagrzeje miejsce na dłużej, aktor wycofał się z projektu.
Rozbitkowie
Pilot rozpoczyna się więc od otwierającego się oka Jacka, który budzi się w bambusowym lesie, w garniturze i wyraźnie zdezorientowany. Gdy dochodzi do siebie, biegiem rusza w dżunglę (mijając po drodze but zawieszony na drzewie) i dociera na plażę, na której rozpętało się piekło na ziemi. Samolot, którym leciał, rozbił się na kawałki. Chaos, wrzaski, ryczące silniki, wszędobylska panika. Pierwsze minuty Pilota to Jack – jak się okazuje, lekarz – który pędzi po całej plaży i instynktownie ratuje różnych pasażerów. Kilku z nich jest nam dane poznać już podczas tej sekwencji, inni pojawią się dopiero, gdy sytuacja się nieco uspokoi, ale już w tych dwóch pilotażowych odcinkach Abrams i Lindelof doskonale zarysowują głównych bohaterów i każdy z nich jest jakiś. W pierwszej części Pilota postaciami, które wychodzą na pierwszy plan, są Kate (Evangeline Lilly w pierwszej znaczącej roli) oraz Charlie (Dominic Monaghan, świeżo po sukcesie Władcy Pierścieni), to ta trójka podejmuje się bowiem misji znalezienia dziobu samolotu, gdzie może być nadajnik potrzebny do skontaktowania się z ratownikami. To także oni są są pierwszymi bohaterami, których retrospekcje oglądamy – tym razem wszystkie dotyczą momentu katastrofy, w dalszą przeszłość postaci zaczniemy się zagłębiać dopiero od trzeciego odcinka.
Większa grupa bohaterów wychodzi na pierwszy plan w drugiej połowie odcinka; to wtedy rozpoczyna się kolejna wyprawa, w której tym razem biorą udział m.in. także Sawyer czy Sayid, w dalszej perspektywie jedne z najważniejszych postaci w serialu. Nie oznacza to bynajmniej, że grupa pozostała na plaży została zaniedbana przez Lindelofa i Abramsa – ci bowiem w drobnych interakcjach i udanych dialogach świetnie podbudowują to, jacy ci bohaterowie są, jakie mają ze sobą relacje i z czym się zmagają. Tym samym tworzą fundamenty pod kolejne odcinki, w których będziemy poznawać kolejne postaci z osobna i obserwować, co doprowadziło do tego, że wsiedli na pokład samolotu linii Oceanic 815, oraz przekonywać się, że pierwsze wrażenie często bywa mylne.
Tajemnice
Nie byłoby Zagubionych bez dawki tajemnicy (nawet efektowne intro zdaje się to podkreślać), a tej nie brakuje w Pilocie. Jedną z najlepszych scen odcinków (a właściwie i serialu) jest ta, w której bohaterowie nocą słyszą przedziwne dźwięki dochodzące z dżungli, przypominające ni to ryk, ni to maszyny. Wywracające się drzewa, niosące się po dżungli wycie, zaniepokojeni bohaterowie wpatrujący się w ciemność, zupełnie nieświadomi, co czai się w dżungli – ależ to pobudzało wyobraźnię! Na wyjaśnienie zagadki musieliśmy poczekać dłużej, ale sam „potwór”, jak ochrzcili go później bohaterowie, pojawił się jeszcze w Pilocie, stając się niemałym zagrożeniem dla Jacka, Kate i Charliego. Fakt, że twórcy nie zdecydowali się wówczas pokazać, czym jest, był strzałem w dziesiątkę i z miejsca stał się jednym z najbardziej fascynujących wątków. A to nie koniec! Także w drugiej części Pilota pojawiły się elementy, które z miejsca pokazały, że Lost nie jest po prostu serialem o ocalałych z katastrofy rozbitkach i wariacją na temat przygód Robinsona Crusoe. Widok niedźwiedzia polarnego w środku tropikalnej wyspy robił swoje. Wspaniałą kropką nad „i” jest finałowa scena drugiej części Pilota, której samo wspomnienie wywołuje ciarki i po której formalnością jest włączenie kolejnego odcinka. Przerażająca i fascynująca, podsumowana pytaniem: „Ludzie, gdzie my jesteśmy?”, na które odpowiedź odpowiedź po prostu trzeba poznać.
Pilot doskonały
Zagubieni wystartowali z naprawdę wysokiego progu. Abrams słusznie został doceniony za reżyserię pilotażowego odcinka podczas nagród Emmy w 2005 roku, a sam serial otrzymał statuetkę dla najlepszej produkcji dramatycznej. Nagrodzono także Michaela Giacchino, do dziś jednego z najpopularniejszych kompozytorów, którego muzyka była jednym z motorów napędowych całości Lost – takiej galerii motywów poświęconych konkretnym postaciom czy miejscom nie powstydziłyby się filmy pełnometrażowe. Jeśli nie widzieliście jeszcze Lost, doskonałą okazję będziecie mieli już 14 czerwca, gdy w Polsce pojawi się Disney+. Gorąco zachęcam do sięgnięcia po pierwsze dwa odcinki i wylądowanie na wyspie, z której trudno będzie wam się wydostać do samego końca.