W kontekście dużych podobieństw, a wręcz plagiatu, dość głośno mówiło się w swoim czasie na temat filmu Kształt wody (2017) Guillermo Del Toro, nagrodzonego Oscarami za najlepszą reżyserię i najlepszy film. Oskarżenia o kopiowanie pomysłów napłynęły w dodatku aż z trzech stron, więc oblężenie było nieliche. Internauci dopatrzyli się podobieństw w fabule Kształtu wody i filmu Rona Howarda Plusk z Tomem Hanksem i Daryl Hannah (tam mężczyzna zakochał się w wodnym stworzeniu i wykradł je z laboratorium). Na YouTube można znaleźć nawet zestawienie porównawcze niemal identycznych scen z obydwu filmów.
O plagiat posądzili Del Toro także członkowie rodziny nieżyjącego pisarza Paula Zindela, autora powieści Let Me Hear You Whisper, opowiadającej o… sprzątaczce, która nawiązuje bliską więź z przetrzymywanym w tajnym laboratorium delfinem i, podobnie jak bohaterka filmu Del Toro, ratuje stworzeniu życie, wywożąc je z laboratorium w wózku i wypuszczając do oceanu. W dodatku obydwie historie dzieją się w latach 60. XX wieku. Reżyser Kształtu wody stanowczo zaprzeczał, jakoby ukradł pomysł i twierdził, że nie czytał powieści Zindela ani nie oglądał serialu z 1969 roku na niej opartego. Trzecie oskarżenie nadeszło od… Holenderskiej Akademii Filmowej, która zarzuciła Del Toro kradzież pomysłu z krótkometrażowego filmu The Space Between Us Marca S. Nollkaempera z 2015 roku. Tu także główną bohaterką była sprzątaczka, która w tajnym laboratorium poznała tym razem nie delfina, a istotę bardzo podobną do tej z produkcji Del Toro. Bohaterka The Space Between Us również nawiązywała bliską więź z istotą, wykradała ją z laboratorium i wypuszczała do oceanu, w dodatku, podobnie jak bohaterka Kształtu wody, udawała się do podwodnego świata wraz z ukochanym. Podobno zorganizowano konfrontację, podczas której Guillermo Del Toro obejrzał obydwa filmy (swój własny oraz krótki metraż Nollkaempera) wraz z twórcami krótkometrażówki oraz studentami szkoły filmowej.
Po tym podwójnym seansie miało dojść do debaty i wymiany opinii, po której twórcy The Space Between Us nieoczekiwanie zaprzeczyli, jakoby Guillermo Del Toro miał wykorzystać w swoim oscarowym filmie jakiekolwiek pomysły z ich krótkometrażówki. Co więcej, podziękowali reżyserowi Kształtu wody za inspirację, bo to oni, tworząc swój krótki metraż, robili to pod wpływem twórczości Del Toro. Prawdopodobnie zatem twórcy The Space Between Us pożyczyli od Del Toro wizerunek Abe’a Sapiena z Hellboya (2004), a motyw sprzątaczki i miłości istot z dwóch diametralnie różnych światów z powieści Let Me Hear You Whisper. Reasumując, o ile sam motyw miłości ponadgatunkowej można potraktować jako pewnego rodzaju archetyp, na bazie którego da się zbudować wiele różnych historii, tak już centralna postać kobieca, w trzech z wyżej wymienionych przypadków będąca akurat skromną sprzątaczką w tajnym laboratorium… trąci dość mocno odpisywaniem od kolegi z sąsiedniej ławki.
Sam Guillermo Del Toro, który twierdził, że nie znał wcześniej dzieł, o których plagiatowanie został posądzony, oficjalnie przyznaje się jedynie do inspiracji… klasycznym Potworem z Czarnej Laguny z 1954 roku, na którego facjacie wzorował wodną istotę ze swojego filmu. W świetle istnienia bardzo podobnych opowieści (na czele z centralną postacią sprzątaczki), które czytelnicy i/lub widzowie poznali znacznie wcześniej, niż światło dzienne ujrzał Kształt wody, oraz faktu, że sam Del Toro przyznał się do kopiowania z Potwora z Czarnej Laguny, nominacja do Oscara za najlepszy scenariusz ORYGINALNY dla Kształtu wody wydaje się średnio trafiona.
To naprawdę dziwny przypadek, gdzie nie można bez cienia wątpliwości wskazać, kto z kogo mógł coś ściągnąć lub zaczerpnąć inspirację. Oba filmy powstawały bowiem niemal równolegle, lecz żeby było ciekawiej, realizacja Dredda (2012) ruszyła wiele miesięcy przed rozpoczęciem zdjęć to The Raid (2011), ale to właśnie The Raid, jako film wizualnie prostszy, został szybciej ukończony i trafił do kin wcześniej. Oczywiście można całą sprawę podobieństw między tymi filmami uprościć, stwierdzając, że obydwa tytuły bazują po prostu na schemacie Szklanej pułapki (1988) i stąd ewentualne zbieżności między nimi, ale sęk w tym, że Dredd i The Raid są znacznie bardziej podobne do siebie nawzajem niż do filmu Johna McTiernana. W sieci nie doszukałem się informacji, jakoby scenarzyści coś od siebie ściągali, jednakże natrafiłem na wzmiankę o tym, że ponoć scenariusz Dredda wyciekł w trakcie produkcji i twórcy będącego już także w fazie zdjęć The Raid – dowiedziawszy się, że ktoś kręci podobny film akcji – sprężyli się, aby wprowadzić swój produkt do kin wcześniej niż konkurencja. Nie udało mi się też dotrzeć do informacji, czy może w jakimś komiksie z Dreddem nie było wątku zamknięcia tytułowego bohatera w wielkim budynku i jego walki z jego mieszkańcami współpracującymi z bandytami – a fakt istnienia takiego komiksu zamknąłby sprawę, oddając sprawiedliwość w ręce Dredda. Może jest na sali jakiś lekarz… to znaczy znawca komiksów z uniwersum Dredda, który mógłby rzucić nowe światło na temat?
Jedni widzowie twierdzą, że punkty wspólne Dredda i The Raid to czysty przypadek lub że w ogóle zestawianie ze sobą tych dwóch filmów to nieporozumienie, niepodparte faktami i zdrowym rozsądkiem. Inni z kolei tworzą zestawienia porównawcze obydwu tytułów, które można bez trudu znaleźć na YouTube. Moje stanowisko w tej sprawie jest takie, że choć w ogólnym rozrachunku Dredd i The Raid idą własnymi ścieżkami, łączy je kilka bliźniaczo podobnych elementów, które nie mogły być dziełem przypadku. Jeśli jednak podobieństwa między nimi to faktycznie cudowny zbieg okoliczności, to porównywalny do trafienia szóstki w totka. Przede wszystkim miejsce akcji – wielki budynek mieszkalny, w obydwu przypadkach mający podobną konstrukcję, z wielką przestrzenią w kształcie kwadratu (hol? klatka schodowa?) przecinającą wszystkie piętra. Przestrzeń ta wykorzystywana jest w obydwu filmach jako miejsce wymiany ognia lub zrzucania przeciwników z wyższych poziomów na niższe. Do obydwu budynków w ramach wykonywania swoich obowiązków przybywają stróżowie prawa. Zarówno w Dreddzie i The Raid budynek zostaje zamknięty, łączność ze światem zewnętrznym odcięta, a przez radiowęzeł zostaje przez głównego antagonistę (antagonistkę) filmu nadany komunikat o polowaniu na policjantów. Mieszkańcy tłumnie próbują więc ukatrupić naszych bohaterów zamkniętych w śmiertelnej pułapce bez wyjścia, w obcej dla siebie przestrzeni, w której szybko muszą się odnaleźć. W obydwu filmach protagoniści znajdują chwilowe schronienie w jednym z mieszkań, jeden z przestępców uwalnia się z kajdanek w podobny sposób, a jeden ze stróżów prawa okazuje się być skorumpowany przez bandytów i otwiera ogień do swoich.
Antagonistą w obydwu filmach jest znany z brutalności narkotykowy boss: w The Raid na początku filmu widzimy egzekucję kilku typków poprzez strzał w głowę, w Dreddzie paru typków zostaje zrzuconych z wysokości kilkadziesiąt pięter niżej. Idziemy dalej: w obydwu filmach poczynania bohaterów śledzą kamery przemysłowe, mamy też scenę akcji w laboratorium, gdzie produkowane są narkotyki. I, co bardzo istotne, obydwa filmy cechuje bliźniaczo podobny, przerażająco-niepokojący klimat osaczenia przez anonimowy tłum, pragnący zabić głównych bohaterów.
Speed Jana De Bonta w 1994 roku z impetem wjechał do kin. Reżyserski debiut autora zdjęć do Zabójczej broni 3 i Szklanej pułapki był prawdziwym powiewem świeżości w kinie akcji, a szarpiąca nerwy walka o życie pasażerów autobusu, który wybuchnie, jeśli zwolni poniżej 50 mil/h (80 km/h), nadawała filmowi tempo i dramaturgię, jakiej kino wcześniej nie widziało… W tym jednak problem, że kino już wcześniej to widziało, i to niemal dwie dekady przed oryginalnym i, jak się okazuje, nie tak wcale wyjątkowym Speedem. Pewnie mało kto kojarzy japoński film z 1975 roku pod tytułem Shinkansen daibakuha (ang. The Bullet Train), w Polsce znany jako Superekspres w niebezpieczeństwie. Głównym bohaterem filmu był jeden z najszybszych w owym czasie pociągów na świecie, shinkansen serii 0 (prędkość maksymalna: 220 km/h; od 2008 można go już oglądać tylko w muzeum), w którym zły człowiek żądny pieniędzy podłożył ładunki wybuchowe, a pociąg miał eksplodować, jeśli zwolni poniżej… 80 km/h. Aby bandytę wzięto na poważnie, podłożył on wcześniej podobny ładunek do starego pociągu o napędzie parowym, a ten, gdy zwolnił poniżej 50 km/h, wyleciał elegancko w powietrze. Przypominam, że zanim Keanu Reeves w filmie De Bonta trafił do pojazdu o numerze 2525, także był świadkiem pokazowego wybuchu innego autobusu.
Dalsza część japońskiego filmu to dramatyczny wyścig z czasem. Pociąg pędzi, pasażerowie panikują, pracownicy kolei robią wszystko, żeby nie doprowadzić do zderzenia z innymi pociągami na trasie, a policja, negocjując z bandytą okup, próbuje jednocześnie poznać jego tożsamość i schwytać drania. W obydwu filmach znajduje się scena, w której synchronicznie jadą obok siebie dwa pociągi (dwa autobusy), połączone prowizoryczną kładką. W pierwszym przypadku po kładce przekazano do zagrożonego pociągu butlę i palnik acetylenowy, w drugim przeprowadzono pasażerów do drugiego autobusu. Widać jak na dłoni, że Jan De Bont wyjął z The Bullet Train bijące serce produkcji, i włożył je do swojego nowatorskiego (?) Speed. De Bont zastąpił superszybki pociąg pędzący po szynach ślamazarnym i nudnym środkiem komunikacji (tytuł Speed pasuje tu w sumie jak kwiatek do kożucha), czyli autobusem, który mógł utknąć w pierwszym lepszym korku i byłoby pozamiatane. Mniej przeszkód na trasie pociągu w japońskiej produkcji dawało policji więcej czasu na działania i dodawało fabule realizmu i zdrowego rozsądku. Wykorzystanie autobusu w godzinach szczytu (!) w amerykańskim Speed naciągało niestety logikę, zbliżając film do granic absurdu. Obydwa tytuły zasadzały się na identycznym punkcie wyjścia – bomba wybuchnie, jeśli pojazd zwolni poniżej określonej prędkości – zatem poza zmianą środka lokomocji, dla zatuszowania plagiatu, w Speedzie dodano jeszcze z przodu windę, a na końcu metro.
Bardzo możliwe, że The Bullet Train miał wpływ nie tylko na powstanie Speed, ale też całego (wąskiego, bo wąskiego) nurtu filmów o niedających się zatrzymać pociągach, które w kolejnych latach pojawiały się w kinach, jak Uciekający pociąg z 1985, Liberator 2 z 1995 czy Niepowstrzymany Tony’ego Scotta z 2010 roku. Ciekawostką jest fakt, że pierwszą wersję scenariusza do Uciekającego pociągu Andrieja Konczałowskiego, stworzył… Akira Kurosawa, który jednak w latach 60. XX wieku nie zdołał zebrać funduszy na swój film, przez co scenariusz przeszedł w zupełnie inne ręce i został ostatecznie mocno przerobiony. Jak doskonale wiemy, również z poprzednich akapitów niniejszego artykułu, Kurosawa był bardzo płodnym twórcą, mającym niebagatelny wpływ między innymi na rozwój amerykańskiego kina, które chętnie brało i przerabiało pomysły japońskiego reżysera. Kto wie, czy w jakimś stopniu nie jest on ojcem chrzestnym wszystkich wyżej wymienionych filmów o pędzących na złamanie karku pojazdach.
Prawda jak zawsze leży pewnie gdzieś pośrodku. Trudno bez jasnych deklaracji Jana De Bonta określić, kto, ile i czy w ogóle podpatrywał inne filmy lub scenariusze. Fabuły są trawestowane, pomysły powielane i zmieniane, przez co jedna produkcja uchodzić będzie za inspirację, inna zostanie oskarżona o plagiat, a jeszcze inna zostanie nazwana (oficjalnie bądź nie) remakiem. Dzisiejszy widz, który nagle obejrzy jakąś ramotkę z lat 70., jak na przykład The Bullet Train, będzie już w ogóle skonfundowany i może po seansie wysnuć taki wniosek jak jeden z internautów w sekcji komentarzy pod filmem na YouTube: „To taki Speed 2, tyle że z pociągiem zamiast statku”.