Klonowanie na ekranie, czyli gdzie kończy się INSPIRACJA, a zaczyna PLAGIAT?
Lawinowo rosnąca ilość remake’ów, poza oczywistą pogonią za dolarami, związana jest ściśle z faktem, że coraz trudniej wymyślić świeżą, przełomową, oryginalną historię (nie wspominając o nowych franczyzach). Dużym wyzwaniem jest też stworzenie nowych postaci, które przebojem wedrą się do masowej wyobraźni i zagoszczą w głowach widzów na dłużej niż tylko na czas trwania filmu. Scenarzyści, producenci i reżyserzy siłą rzeczy zatem posiłkują się tym, co zostało wymyślone kiedyś i zdało egzamin (czytaj: sprzedało się i kupiło widzów), tworząc nowe wersje, wariacje, kontynuacje i spin-offy oraz restartując znane serie, zanim ich poprzednie wersje zdążą na dobre zejść z kinowego afisza. W przypadku większości nowych wersji filmy z nowymi aktorami, w nowej formie wizualnej, z nieco zmienioną fabułą oraz czasem i/lub miejscem akcji (żeby jednak nie papugować oryginału w linii prostej) promowane są uczciwie – jako remaki. Nieraz mają nawet taki sam tytuł jak oryginał, a ich autorzy nie odżegnują się od faktu korzystania garściami z kręgosłupa fabularnego filmu sprzed lat lub dekad.
Czasami twórca wprost remake’uje własne dzieło (np. Hitchcockowski Człowiek, który wiedział za dużo z 1934 i 1956 roku) lub dokonuje tego poniekąd w ramach kolejnych części tego samego cyklu. Nikt jednak nie nazwie remakiem Terminatora 2 (1991), Desperado (1995), Martwego zła 2 (1987) czy Przebudzenia Mocy (2015), choć wszystkie te filmy czerpią bardzo mocno z oryginalnych, pierwszych części, pokazując podobne wydarzenia w nowej odsłonie, z odświeżoną obsadą, z większym budżetem. Jednocześnie jednak wszystkie one opowiadają nieco inną historię, popychając rozwój wydarzeń do przodu. Uważam, że tytułowanie tego rodzaju filmów sequelo-remake’ami będzie zupełnie na miejscu. Inna grupa to remaki, które z różnych powodów nie chcą i nie lubią być nazywane remake’ami, woląc udawać produkt oryginalny, tylko zbiegiem okoliczności podobny do czegoś, co wymyślił ktoś inny w przeszłości. Weźmy pierwszy przykład z brzegu, czyli Niepokój (2007) z Shią LaBeoufem podglądającym podejrzewanego o morderstwo sąsiada przez lornetkę.
Film, niebędący oficjalnie (nieoficjalnie zresztą też nie) remakiem Okna na podwórze, bywa nazywany młodzieżową wersją słynnego filmu Alfreda Hitchcocka lub po prostu wariacją na temat klasyka mistrza suspensu. Przykład kolejny: żołnierz zamiast podbijać nowe terytorium, zakochuje się w przedstawicielce podbijanego ludu i staje ością w gardle swoim pobratymcom. Cameronowski Avatar (2009) czerpie główną oś fabularną z Pocahontas (1995), zaś animacja Disneya czerpie ją przecież z Tańczącego z wilkami (1990), a ten pewnie jeszcze z innego źródła tej, jak by nie patrzeć, archetypowej historii. Shrek (2001), w którym główna para bohaterów spotyka się w swojej właściwej postaci dopiero na końcu filmu, to przecież nic innego niż trawestacja Zaklętej w sokoła (1985), gdzie Rutger Hauer (człowiek za dnia, wilk nocą), rozmija się z Michelle Pfeiffer (piękna kobieta nocą, za dnia sokół). Wychodzi na to, że towarzyszący im w podróży pocieszny i nieco irytujący Matthew Broderick, to… pierwowzór kultowego Osła, ale nikomu nie przyszłoby do głowy nazywać Shreka remakiem filmu Donnera.
Można też z klasycznego filmu wziąć tylko wybrany motyw, mniejszy lub większy, i umieścić go jeden do jednego w swoim filmie, obudowując jednakże zupełnie inną historią. W klasycznym filmie Sierżant York (1941) Howarda Hawksa, z Garym Cooperem w roli tytułowego sierżanta, główny bohater trafia do armii jako przybysz z prowincji, stając się obiektem żartów kolegów pochodzących z dużych miast. Dopiero gdy pokazuje swoje snajperskie umiejętności, z miejsca zyskuje szacunek zarówno kolegów, jak i przełożonych, a ostatecznie zostaje bohaterem wojennym. Kojarzycie to skądś, prawda? Tylko że w Full Metal Jacket (1987) szeregowy Pyle, równie utalentowany strzelec, który swoimi nagle objawionymi umiejętnościami zaczyna zyskiwać szacunek kolegów i dowódcy szkolenia, kończy nie jako bohater wojenny, tylko zaszczuty przez zwierzchnika desperat, siedząc na kiblu w koszarach – z kulką w głowie, umieszczoną tam własnoręcznie. Nie ma tu oczywiście mowy o remake’u w jakimkolwiek stopniu, chciałem jedynie na tym przypadku wykazać, że można z klasyków pobierać dowolną ilość inspiracji i wznosić na ich szkielecie całkiem nowe filmowe konstrukcje. Czy Kubrick pożyczył sobie wspomniany wątek z Sierżanta Yorka? Pewnie nie, ale podobieństwo pozostaje.
Istnieje wreszcie grupa, nazwijmy to, nieoficjalnych remake’ów, które korzystają już w całkiem dużym stopniu z punktu wyjścia i samego przebiegu fabuły wykorzystanych przed laty, ale starają się te podobieństwa zatuszować na przykład zmienionym zakończeniem, zmianą płci i/lub charakteru postaci, przeniesieniem akcji filmu w zupełnie odmienne rejony w czasie i przestrzeni, pomieszaniem wątków, dołożeniem nowych bohaterów i dodatkowych wydarzeń, zmianą zakończenia i tak dalej. Filmy te, choć pod pewnymi względami wręcz bliźniaczo podobne do starszych produkcji, nie są jednak ani promowane, ani nie funkcjonują jako remaki w świadomości zbiorowej kinomanów. Gdy twórcy takiego remake’u zapominają zapytać o zgodę twórców oryginału lub właścicieli praw autorskich – lub przynajmniej wymienić ich w napisach początkowych lub końcowych jako based on lub chociaż inspired by – a ci zwęszą kradzież, robi się smród i sporna kwestia ląduje w sądzie. Innym razem sprawa wychodzi niby na światło dzienne, ale nikt nie kruszy kopii o – nomen omen – kopiowanie, jak to było w przypadku Szklanej pułapki 3 (1995) Johna McTiernana i jego taniej podróbki – 12 rund (2009) Renny’ego Harlina. W obydwu filmach główny bohater, policjant, zmuszony był przez czarny charakter (mszczący się na policjancie za śmierć bliskiej osoby) do biegania z miejsca na miejsce i wykonywania karkołomnych zadań, a wszystko to stanowiło przykrywkę do skoku na dużą kasę. Wieść niesie, że na początku lat 90. po Hollywood krążył scenariusz filmu akcji zatytułowany Simon Says, który najpierw miał być Zabójczą bronią 3, a ostatecznie został Szklaną pułapką 3. Niewykluczone, że w międzyczasie trafił też w ręce Renny’ego Harlina, który po latach sobie o nim przypomniał i zrobił na jego bazie swoje 12 rund. Summa sumarum, żadnych dymów o plagiat Szklanej pułapki 3 nie było.
Przez chwilę było za to głośno o potencjalnym plagiacie twórców kultowego serialu Netflixa Stranger Things (2016), którzy mieli ponoć kopiować pomysły od autora krótkometrażowego filmu Montauk (2011) Charliego Kesslera. Reżyser, jak sam twierdzi, miał w 2014 roku przedstawić braciom Duffer swój pomysł na serial o tajnych eksperymentach w małym miasteczku, mocach nadprzyrodzonych i gliniarzu z trudną przeszłością. Ostatecznie pozew został wycofany jeszcze przed pierwszą rozprawą, a Kessler przyznał, że po usłyszeniu analiz specjalistów i obejrzeniu dokumentów poświadczających, że bracia Duffer pracowali nad Stranger Things już od 2010 roku, jego pomysł nie mógł mieć nic wspólnego z autorskim dziełem rodzeństwa filmowców. Choć chodzą słuchy, że pomimo niezawarcia żadnej ugody jakąś sumkę Kessler mógł jednak zainkasować. Również sam mistrz James Cameron był oskarżany o plagiatowanie. Twórca Terminatora (1984) często opowiadał, że stalowa maszyna z przyszłości, której dał życie w Terminatorze, przyśniła mu się w sennym koszmarze. Jednak według pisarza Harlana Ellisona Cameron mógł mocno inspirować się nie własnym snem, a fabułami dwóch odcinków serialu The Outer Limits z lat 60., zatytułowanych Soldier i Demon with a Glass Hand, do których Ellison napisał scenariusze (pojawiały się w nich wątki podróży w czasie, człowieka z dłonią robota, komputera grożącego ludzkości oraz kobiety w niebezpieczeństwie). Ponoć ostatecznie James Cameron wypłacił Ellisonowi 400 tysięcy dolarów na otarcie łez, przyznając tym samym, że Terminator to pół na pół jego senny koszmar i pomysły z The Outer Limits.
Z kolei polski reżyser Piotr Wereśniak, świadomie lub nie, do swoich Zakochanych zapożyczył główny wątek fabularny ze Śniadania u Tiffany’ego (kobieta i mężczyzna, lubujący się w rozkochiwaniu w sobie płci przeciwnej, nieoczekiwanie sami mocno i szczerze zakochują się w sobie nawzajem). Natomiast Luc Besson myśli, że nikt się nie zorientuje, gdy trochę przerobi scenariusz własnej Nikity (1990) i nakręci kolejną po Leonie (1994) wariację na temat zawodowego superzabójcy na zlecenie, tym razem noszącego imię (będące jednocześnie tytułem filmu) Anna (2019). I choć w tym przypadku Besson samego siebie o plagiat oskarżyć nie mógł, tak przy okazji innego filmu (którego był pomysłodawcą) został nie tylko oskarżony o plagiat, ale i ukarany grzywną – ale o tym przeczytacie w dalszej części artykułu.
Ciekawym przypadkiem, który też nie bywa rozpatrywany w kategoriach remake’u, jest Choć goni nas czas (2007) z Morganem Freemanem i Jackiem Nicholsonem. Historia dwóch starszych panów opuszczających dom starców, by przed śmiercią zrealizować marzenia jednego z nich, brzmi trochę jak opis starszego o dekadę Pukając do nieba bram (1997) z Tilem Schweigerem i Janem Liefersem. W niemieckim filmie nieuleczalnie chorzy bohaterowie także chcieli przed śmiercią spełnić swoje marzenia, no ale byli znacznie młodsi od Morgana Freeemana i Jacka Nicholsona i uciekali ze szpitala, a nie z domu starców – dlatego pewnie nikt nie podejrzewał obu filmów o jakiekolwiek koneksje. I na (prawie) koniec wstępniaka – Michael Bay i jego Wyspa (2005), traktująca o klonowaniu, a sama będąca klonem filmu The Clonus Horror z roku 1970. Z tego kiepskiego horroru SF, którego chyba nikt nie zna, Bay wyciągnął pomysł wyjściowy, czyli bogatych polityków (w Wyspie zamienił ich po prostu na bardzo zamożnych ludzi) hodujących swoje klony na części zamienne, by zapewnić sobie zdrowie i nieśmiertelność. I zanim w 2005 roku zrobili to Ewan McGregor i Scarlett Johansson, już w 1979 jeden z klonów uciekł z projektu, aby dowiedzieć się, kim naprawdę jest, i odkryć makabryczną prawdę o sobie i swoim wpływowym właścicielu. Choć w serwisie IMDb w sekcji powiązań między filmami stoi, że Wyspa to remake The Clonus Horror, to w napisach początkowych filmu Michaela Baya nie znajdziemy choćby małej wzmianki o bazowaniu na czyimś skrypcie.
Z kolei nauczony niemiłym doświadczeniem z Terminatorem James Cameron, remake’ując bardzo słabiutką i mało znaną francuską komedię La Totale!, w napisach początkowych Prawdziwych kłamstw grzecznie wymienił z imienia i nazwiska scenarzystów oryginału, choć podobno zapomniał z kolei odpalić im jakiś grosz za prawa do ich pomysłu czy choćby spytać o zgodę na jego wykorzystanie. No cóż, przynajmniej nie ściemniał, że mu się przygody oszukującego się nawzajem małżeństwa przyśniły w sennym koszmarze…
W dalszej części artykułu przyjrzymy się nieco bliżej wybranym tytułom, które z różnych powodów uznałem za warte szerszego opisania. Remake’ami one nie są, ale mimo wszystko – świadomie lub nie – w wielu miejscach wydają się zastanawiająco podobne do czegoś, co już gdzieś widzieliśmy, a czasem tych podobieństw bywa naprawdę podejrzanie dużo. Niektórzy z reżyserów poniższych nieformalnych remake’ów nie zaprzeczają wcale temu, że mocno się czyimś dziełem inspirowali lub że to i owo zapożyczyli od innych, choć ich filmy nie miały być w zamierzeniu nową odsłoną klasyka. Inni, złapani za rękę na CTRL-C i CTRL-V, mówili wprost, że to nie ich ręka. Zapraszam do dalszej lektury, gdzie przyjrzymy się najciekawszym przypadkom filmowego klonowania…