Klonowanie na ekranie, czyli gdzie kończy się INSPIRACJA, a zaczyna PLAGIAT?
Ucieczka z Nowego Jorku / Lockout
W Hollywood coraz głośniej mówi się o remake’u klasycznej Ucieczki z Nowego Jorku (1981) Johna Carpentera. Na stołku reżysera zasiąść ma twórca znakomitego akcyjniaka SF Upgrade (2018), dobrze rokujący Leigh Whannell (choć miałki trailer nadchodzącego Niewidzialnego człowieka zapalił mi ostrzegawcze światełko). Wiem jedno. Żaden sequel ani remake nie dorówna, a tym bardziej nie przeskoczy Carpenterowskiego oryginału, który klimatem, ścieżką dźwiękową i przede wszystkim kultową postacią Snake’a Plisskena w koncertowym wykonaniu Kurta Russella postawił poprzeczkę tak wysoko, że nawet sam Carpenter wraz z samym Russellem, realizując w 1996 roku sequel w postaci Ucieczki z Los Angeles, nie dorastali do pięt Ucieczce z Nowego Jorku. Tymczasem, cicho i niepostrzeżenie, nieoficjalny remake Ucieczki z Nowego Jorku jak najbardziej już powstał.
Mowa o filmie Lockout z 2012 roku, z Guyem Pearce’em w roli niejakiego Snowa, reinkarnacji Snake’a Plisskena. Lockout, choć przenosi miejsce akcji z odizolowanego od cywilizacji zniszczonego Nowego Jorku do zawieszonego nad naszą planetą supernowoczesnego kosmicznego więzienia, bardzo wyraźnie podąża śladami dzieła mistrza Carpentera. Snow w swoim cynizmie, czarnym humorze i olewaniu systemu papuguje Snake’a Plisskena. Podobnie jak w Ucieczkach, główny bohater jest na bakier z prawem (w Lockout akurat zostaje wrobiony) i żeby uratować tyłek przed wyrokiem, zgadza się podjąć straceńczej misji dla rządu USA. U Carpentera mcguffinami były odpowiednio: taśma z nagraniem przemowy prezydenta i urządzenie do wyłączania prądu na całej planecie, zaś zadaniem głównego bohatera uratowanie prezydenta z rąk psycholi-skazańców i sprowadzenie do domu zbuntowanej córki prezydenta USA. W Lockout mamy mcguffina w postaci walizki zawierającej materiały udowadniające niewinność Snowa, a dla zmyłki, żeby nikt nie posądził twórców o zbyt wielkie zrzynanie z Ucieczki z NY i Ucieczki z LA, ratunku potrzebuje… córka prezydenta USA. Oczywiście, identycznie jak u Carpentera, wszystkiemu towarzyszy bezlitosne odliczanie czasu na wykonanie misji, z tą jednak różnicą, że Snow (w odróżnieniu od Snake’a) nie ma trucizny ani choroby wstrzykniętej do organizmu, lecz uszkodzone kosmiczne więzienie nieubłaganie zbliża się do ziemskiej atmosfery i niedługo spadnie na jeden ze stanów USA (jakby cała Ziemia składała się ze stanów USA i na nic innego nie można było upaść). Efekty wizualne w Lockout, podobnie jak w Ucieczkach, także bywają mocno umowne. Choć nie można odmówić temu siermiężnemu (nielegalnemu) remake’owi kilku całkiem fajnych akcji, ciekawej areny działań, niezłych zdjęć oraz (chwilami) namiastki klimatu, w jakiś sposób to wszystko się ze sobą nie klei i nie sprawia, że w efekcie końcowym mamy do czynienia z filmem udanym. One-linery i cięte wymiany zdań między Snowem a córką prezydenta są tak suche, że nawet Hulk nie wycisnąłby z nich kropelki humoru, kryminaliści miotają się po więzieniu bez ładu, składu i pomysłu na porządny szantaż, a fabuła nie potrafi wciągnąć.
Guy Pearce, którego pamiętamy ze znakomitego występu pod skrzydłami Christophera Nolana w Memento (2000), w Lockout, choć ma kilka lepszych momentów (na przykład w otwierającej film scenie przesłuchania), całościowo jawi się jako przerysowana, przez co nieco irytująca podróbka Kurta Russella. Choć w serwisie IMDb w sekcji scenarzystów stoi: „based on Escape from New York written by John Carpenter & Nick Castle” (adnotacja dodana chyba za sprawą użytkowników serwisu lub administracji IMDb), to w napisach końcowych samego filmu widnieje jedynie (uwaga, werble!): „based on an original idea by Luc Besson” (!), zaś o Johnie Carpenterze nie wspomina się choćby słowem. No cóż, twórca produkcji Coś i Atak na posterunek 13 powinien chyba przeprosić Luca Bessona za to, że trzy dekady wcześniej śmiał wykorzystać jego oryginalny pomysł z przyszłości, realizując Ucieczkę z Nowego Jorku. Żarty żartami, sprawa trafiła do sądu, twórca Leona próbował tłumaczyć się inspiracją, jednak sąd uznał, że podobieństw między filmami jest zbyt wiele i orzekł, że Lockout jest plagiatem Ucieczki z Nowego Jorku. Luc Besson został ukarany grzywną w wysokości 450 000 euro, które musiał zapłacić Johnowi Carpenterowi.
Szybcy i wściekli: Tokio Drift / Po prostu walcz
Co może mieć wspólnego jedna z części wielkiej franczyzy z filmem z gatunku kina kopanego powstałym dwa lata później? Okazuje się, że… wszystko, bo Tokio Drift i Po prostu walcz powstały według tego samego (czy też takiego samego) scenariusza, tylko w tym drugim szybkie samochody zamieniono na równie szybkie pięści i nogi – dosłownie!
Punkty wspólne obydwu fabuł? Proszę bardzo: główny bohater Tokio Drift, który sprawia problemy, wciąż ładując się w wyścigi samochodowe (protagonista Po prostu walcz ciągle wdaje się w bójki), przenosi się do innego miasta do ojca (przeprowadza się z matką i dodanym na siłę bratem, który do fabuły nie wnosi nic). Tam w szkolnej klasie poznaje piękną dziewczynę, a dosłownie za chwilę popada w konflikt z lokalnym mistrzem driftu (mistrzem sztuk walki), który okazuje się być chłopakiem niedawno poznanej klasowej piękności. Nasz bohater na oczach publiczności dostaje od kozaka łomot. Przegrywa z kretesem wyścig driftowy (przegrywa w walce wręcz), bo niby umiał jeździć, ale nie driftować (niby umiał się bić, ale nie nogami). Lecimy dalej? Bohater zostaje wzięty pod skrzydła mentora, który uczy go driftu (uczy go walczyć nogami), i zdobywa w szkole oddanego kumpla. Tymczasem okazuje się, że lokalny kozak wcale takim kozakiem nie jest – młodzikiem rządzi jego wuj, lokalny boss yakuzy (młodzikiem pomiata jego ojciec). Po długim treningu nasz bohater zaczyna odnosić pierwsze sukcesy i pokonuje w drifcie pierwszych przeciwników (pokonuje w bójce trzech kolesi), ale do ostatecznego pojedynku z lokalnym kozakiem motywuje go dopiero śmierć Hana (pobicie kumpla).
W finałowym starciu lokalny kozak dostaje to, na co zasłużył, i przegrywa wyścig (walkę). I wisienka na torcie bliźniaczych podobieństw obydwu fabuł: kolega głównego bohatera w Po prostu walcz jeździ Fordem Mustangiem pierwszej generacji (lata produkcji 1967–1968), niemal identycznym z tym, w którym bohater Tokio Drift pokonał lokalnego kozaka w finałowym wyścigu. Co interesujące, Po prostu walcz na IMDb ma ocenę znacznie wyższą od swojego pierwowzoru (6,0/10 dla Tokio Drift przy 6,6/10 dla Po prostu walcz). O pokrewieństwie między tymi dwoma tytułami nie wspomina żadna baza filmowa, nie łączy ich też żadne nazwisko (podejrzewałem przez chwilę, że może scenarzystą była ta sama osoba, ale nie), nie było też żadnej afery ani sprawy sądowej w związku z bliźniaczą historią. Może po prostu brak samochodów wystarczył, żeby nikt nie pomyślał o kinie kopanym w kategoriach plagiatu kina jeżdżonego. O podobieństwie między dwoma opisanymi powyżej filmami (albowiem Po prostu walcz wcześniej nie znałem) dowiedziałem się w przypadkowej rozmowie od mojego kolegi Dominika – wielkie dzięki za wzbogacenie artykułu o tak doskonały przykład.
Zwariowany profesor / Maska
Podczas oglądania Zwariowanego profesora z 1963 roku mniej więcej w połowie seansu dotarło do mnie, że chyba już gdzieś widziałem podobną historię, tylko jakieś 30 lat później, bo w filmie Chucka Russella pod tytułem Maska (1994). Oto nasi bohaterowie: profesor Julius Kelp i bankowiec Stanley Ipkiss – nudziarze, ofiary losu, niepotrafiące nawiązać relacji z kobietą życiowe przegrywy, u których pod wpływem pewnych czynników zewnętrznych dochodzi do głosu druga, diametralnie inna osobowość. Zwariowany profesor i Maska, choć kroczą własnymi fabularnymi ścieżkami (w filmie Lewisa nie ma na przykład wątku sensacyjnego ani żadnego czarnego charakteru), w punkcie wyjścia i kilku miejscach w fabule zdają się być niemal swoimi lustrzanymi odbiciami.
W obydwu przypadkach coś – w pierwszym z filmów mikstura wynaleziona przez profesora, w drugim maska wyna… znaleziona w wodzie przez Ipkissa – sprawia, że bohater z niedorajdy i szaraka przemienia się w swoje rozrywkowe, kolorowe, wygadane, przebojowe i trochę nieobliczalne alter ego. Profesor zamienia się w seksownego Buddy’ego Love’a, a Stanley Ipkiss w zwariowanego Maskę, porywając tłumy tańcem i śpiewem i rozkochując w sobie poznaną w pracy blond piękność – profesor Kelp widuje Stellę na swoich wykładach, zaś Stanley Ipkiss spotyka Tinę w banku. Panowie ściemniają ukochanej, że znają tego drugiego (czyli swoje super alter ego, w których ich wybranka się podkochuje), w obydwu także przypadkach do przemiany w superwersję naszych bohaterów dochodzi w nocy, kiedy to do głosu dochodzi nieco mroczna strona (również seksualnej) natury Kelpa i Ipkissa. Obydwa filmy zawierają też sceny iście komiksowe w swym przerysowaniu, gdzie bohater w irracjonalny sposób rozciąga swoje ciało. W przypadku filmu z 1994 roku dochodzi do tego wówczas, gdy Stanley Ipkiss zamienia się w Maskę. Natomiast Jerry Lewis wykazuje się zwariowaną mimiką i rozciąga się nienaturalnie w swojej pierwotnej, nudnej postaci, gdy idzie na siłownię, by wzmocnić mięśnie, a upuszczona sztanga rozciąga mu ręce do samej podłogi. W wielkim finale obydwaj panowie ukazują światu swoje prawdziwe oblicze – Buddy Love (zdemaskowany przez ograniczone czasowo działanie mikstury) przyznaje publicznie, że tak naprawdę jest nudnym profesorem, który chciał coś zmienić w swoim życiu, natomiast Stanley Ipkiss zmuszony jest walczyć z przestępcami i pod własną postacią, i pod postacią Maski. Ostatecznie panowie uwalniają się od swoich alter ego, które i tak były poza ich kontrolą, i rozpoczynają życie u boku swoich wybranek jako wzmocnieni psychicznie, pewni siebie faceci z prawdziwego zdarzenia.
Aby ukazać różnice pomiędzy nudnym szarakiem a przebojowym alter ego, w filmie z 1963 roku Jerry Lewis jako profesor Kelp nosił sztuczne zęby i okulary, przymykał oczy, jakby niedowidział, robił przeróżne dziwne grymasy i kwaśne miny i zachowywał się jak wycofany, niepewny siebie pierdoła, co chwila potykający się o nic. Jako Buddy Love pojawiał się w zasadzie zwyczajny Jerry Lewis i samo to stanowiło ogromną różnicę w wyglądzie między jego dwiema osobowościami. W Masce natomiast było na odwrót: nudziarz Stanley Ipkiss to Jim Carrey w swojej naturalnej postaci, natomiast dopiero jego alter ego, czyli Maska, było efektem pracy charakteryzatorów i popisem mimicznym aktora. Co interesujące, oficjalny remake Zwariowanego profesora (u nas znany jako Gruby i chudszy), z Eddiem Murphym w roli otyłego profesora i jego alter ego Buddy’ego Love’a, powstał dopiero dwa lata po Masce, która – jak dla mnie – jest bardziej podobna do tytułu z 1963 roku.