METROPOLIS. Dla miłośników ambitnego science fiction
Najpierw był film Fritza Langa pod tym samym tytułem. Metropolis w konwencji anime to swoisty remake wiekowej już produkcji z 1927 roku. Czy jest to udany remake? Przystępując do oglądania tego wznowienia dość wiekowego już filmu Fritza Langa miałem pewne obawy. Przede wszystkim – czy uda się taki film przenieść w gatunek anime. Po drugie – miało to być kolejne kino science fiction. Oczywiście wszystkie anime z tego gatunku, które widziałem, były co najmniej dobre, lecz o Metropolis nasłuchałem się i naczytałem sporo przed obejrzeniem. To miało być science fiction nie akcji, lecz pewnego rodzaju refleksji, przemyśleń.
Nie owijając w bawełnę – takie filmy lubię ciut mniej (choć oczywiście zdarzają się prawdziwe perełki, które idealnie trafiają w mój gust) – lecz to nie dziwne, skoro jestem miłośnikiem w głównej mierze filmów akcji. Moje przeczucie oscylowało także w granicy innej, bardzo ważnej cechy filmowej – ciekawości. Obawiałem się, że film będzie monotonny czy wręcz nudny. Dlatego siadałem do niego z zupełną obojętnością, a nawet mógłbym rzec – z samodzielnego przymusu. Po ponad 100 minutach na szczęście się uspokoiłem i poczułem się zadowolony. Przymus okazał się przyjemnością, a przypuszczalna monotonia zmieniła się w ciekawość. Tak – tyle mogę powiedzieć tytułem wstępu, aby zachęcić do obejrzenia produkcji pana Rintaro. Intrygująca fabuła i scenariusz oraz ciekawa realizacja całego filmu to jego zdecydowanie największe zalety.
Tytułowe Metropolis to wspaniałe miasto przyszłości – budowle wzniesione z metalu i szkła, strzeliste drapacze chmur, okazałe budynki oraz wysoko rozwinięta technika. Miasto i jego wygląd to jeden z ważniejszych elementów filmu – tutaj mają miejsce wszystkie wydarzenia i to tutaj dojdzie do wielkiej tragedii. Producenci wciąż ukazują nam jego kolejne części oraz dobre i złe strony. Otóż miasto na zewnątrz wygląda naprawdę wspaniale, ale prawda jest nieco inna. Zagłębiając się w jego coraz niższe kondygnacje, odkrywamy ciemną stronę Metropolis. Najniższe poziomy skrywają różnego rodzaju slumsy, gdzie ludzie żyją w okropnych warunkach. Jeszcze niżej są jakieś składowiska i wysypiska śmieci oraz różnego rodzaju fabryki. Do tego potężne reaktory, ścieki i odpady radioaktywne. Nie dociera tu światło z zewnątrz, dlatego jest tu tak ponuro i ciemno. Nikt nie chce i nawet się nie odważa schodzić na niższe poziomy – głównie ze względu na niebezpieczeństwa, które tam czyhają. Nawet dostanie się tam (na szczęście) nie jest takie łatwe – trzeba mieć pozwolenie oraz specjalną przepustkę.
Ośrodkiem filmu jest projekt stworzenia pewnej istoty przez księcia Metropolis – Reda. Projektem tym jest mała dziewczynka o imieniu Tima. Tima jest oczywiście najnowszą generacją cyborga i posłuży Redowi do kontrolowania całego miasta i wytworzeniu potężnej energii. Księciu stara się przeszkodzić jego adoptowany syn Rock – nie dość, że nienawidzi robotów, to jeszcze nie dopuszcza myśli, że kiedyś na tronie mógłby zasiąść właśnie jeden z nich. W realizacji planu księcia stara się także przeszkodzić ruch oporu, wywodzący się z dolnych poziomów miasta. Ich celem jest niedopuszczenie do powstania kolejnej wieży Babel – człowiek stara się na przekór Bogu dosięgnąć nieba i wybudować potężne miasto, którego z czasem sam nie będzie mógł opanować…
Historia lubi się powtarzać – można się domyślić, że z czasem wszystko skończy się tragicznie… Wracając do głównego wątku – Rock w końcu dociera do ukrytego laboratorium i wysadza je w powietrze. Jednak Tima przetrwała, a jako pierwszy odnajduje ją Kenichi. Teraz oboje wciąż będą uciekać przed szalonym Rockiem, który za wszelką cenę pragnie do końca zrealizować zamierzony plan i pozbyć się dziewczynki. Z czasem między Timą a Kenichim rodzi się uczucie prawdziwej przyjaźni, później dziewczynka dowiaduje się, że jest cyborgiem i w jakim celu została naprawdę stworzona. W końcowej części historia osiąga apogeum i Tima pokazuje swoje prawdziwe oblicze.
Niczym pewna gra komputerowa
Bardzo ciekawa jest sama realizacja całego obrazu – przemieszanie tradycyjnej animacji i rysunku z techniką i animacją komputerową (cyfrową) to nie wszystko – dochodzi tu także wygląd i kreacje wszystkich postaci, które przewijają się przez ekran. To nie jest tradycyjna japońska kreska, lecz coś trochę odmiennego, nowego. I dlatego z początku trudno mi było się przyzwyczaić, czułem nawet pewien niesmak spowodowany zbyt dużym kontrastem (o tym za chwilę), lecz im dłużej oglądałem film – tym lepiej i barwniej prezentował się w moich oczach. Trochę szerzej chciałbym rozwinąć wątek wspomnianego wyżej kontrastu – konkretnie między wyglądem postaci a wyglądem otoczenia. Same postacie mają dziecinny, bajkowy wygląd – niektóre wręcz śmieszny. Ale tylko sam wygląd, bo osobowość, uczucia i całe ich wnętrze są jak najbardziej dojrzałe. Bardzo przypada mi do gustu taki zabieg kontrastu między postaciami a realistycznie wyglądającym otoczeniem (czyli całym miastem).
To nie koniec, bowiem ciekawa jest także oprawa muzyczna – pewnie każdy spodziewa się tu jakiegoś elektronicznego podkładu lub tradycyjnej, klasycznej muzyki filmowej – a tu taka niespodzianka, ponieważ głównie słyszymy przemieszanie dwóch stylów – jazzu i swingu z lat 30. Oczywiście klasyczne kompozycje także są. Takie kontrasty to dość ryzykowny zabieg – powstaje pytanie, czy przypadnie to do gustu widzom. W tym przypadku udało się na pewno – całość zrealizowana jest naprawdę bez zarzutu i bardzo ciekawie. Podczas oglądania Metropolis od razu przyszło mi na myśl porównanie do innego produktu – lecz nie filmu, a do pewnej bardzo znanej w świecie komputerowym gry.
Chodzi mi tu o wielkie dzieło pod tytułem Final Fantasy 7. To jedna z najlepszych gier fabularnych (jeśli nie najlepsza), a konkretnie japońskie RPG, w jakie grałem. Niesamowity świat, wszystkie postacie, klimat i fantastyczna opowieść. Spędziłem przy niej kilkadziesiąt bitych godzin i poznałem chyba na wylot. A podobieństwa do Metropolis to przede wszystkim opisane wyżej kreacje i wygląd postaci (dziecinny wygląd, dojrzała osobowość) oraz futurystyczny wygląd miasta – w tym przypadku monumentalnego, tytułowego Metropolis. Oglądając niektóre animacje w filmie czułem się tak, jakbym patrzył na renderowane wstawki w Final Fantasy 7. Może dlatego film ten tak przypadł mi do gustu.
Koniec końców – filmowi wystawiam mocną “ósemkę”. W sumie z początku chciałem dać trochę niższą notę, ale przekonała mnie końcowa scena, gdzie całe miasto się wali przy akompaniamencie ognia, wybuchów i wyładowań elektrycznych, a Tima pokazuje swoje prawdziwe oblicze – doprawdy rewelacyjnie zrealizowana scena. Poza tym Metropolis to bardzo solidne i ambitne kino science fiction, miłośnicy tego gatunku z pewnością poczują się usatysfakcjonowani.
Tekst z archiwum film.org.pl.