KINO EUROPEJSKIE: Terence Davies
Podobne wpisy
Z początku miał to być film krótkometrażowy, jednak Colin McCabe – producent filmu – po obejrzeniu 40-minutowych Odległych głosów był tak zachwycony materiałem, że zaproponował Daviesowi dokręcenie dalszej części filmu, aby ten mógł ubiegać się o nagrodę w konkursie głównym w Cannes. I nic dziwnego, bowiem pierwsza część jest naprawdę genialna. W pięknych, dokładnie przemyślanych kadrach opowiedziana jest historia rodziny, skupiająca się jednak przede wszystkim na wpływie agresywnego ojca (jak zwykle rewelacyjny Pete Postlethwaite) na rytm życia w domu i przyszłość jego mieszkańców. To portret gorzki, ale nie pozbawiony sentymentów. Davies stroni od jednoznacznej oceny postępowania głowy rodziny, pokazując go w różnych sytuacjach i z różnej perspektywy. Druga część filmu – Martwe natury – nie ma już takiej siły i nie robi tak niesamowitego wrażenia jak poprzednik. Davies pokazuje tu epizody z życia rodziny już po śmierci ojca, przefiltrowane przez pryzmat piosenek, które śpiewają bohaterowie przy różnych okazjach. Z tych dwóch różnych od siebie filmów tworzy spójną całość i w piękny, subtelny i bardzo sugestywny sposób udaje mu się przedstawić mały – ale wyjątkowo silny emocjonalnie – skrawek ludzkiego życia. [Karol]
Kres długiego dnia
A to jest z kolei film o kinie w ogóle, co jest o tyle ciekawe, iż tylko raz widzimy głównego bohatera, Buda Daviesa, jak siedzi na balkonie, wpatrując się błyszczącymi oczami w ekran. Tutaj też nie uświadczymy jasno określonej fabuły; to znów „sceny z życia…”, tym razem chłopca, który, w przeciwieństwie do małego Tuckera, nie odpycha, choć problemy ma podobne, bo też jest wyizolowany, związany emocjonalnie z kobietami, wrażliwy i brutalnie traktowany przez kolegów w szkole. Może różnica bierze się stąd, iż Bud w całym swoim wyobcowaniu potrafił znaleźć miłość, czyli kino właśnie? Nie ma tu rozpaczy, jest smutek; Bud chroni się w świecie filmów, w jego pamięci zlewają się rzeczywistość i obrazy z kina; Davies utkał swój film z cytatów i nawiązań, ale nie są to postmodernistyczne sztuczki. To wrażliwość, to sposób, w jaki jego alter ego patrzy na świat. A mały Leigh McCormack (to jego pierwszy i ostatni film) tworzy niemalże samym spojrzeniem, bez słów, jedną z najwybitniejszych kreacji dziecięcych, jakie kiedykolwiek widziałam. [Artemis]
Niesamowity film, pozbawiony wyraźnego zarysu fabularnego, a skupiony jedynie na różnych fragmentach życia 11-letniego Buda. Przypadkowe epizody, połączone poprzez jakieś skojarzenie, czasem słowo, klimat czy po prostu postać, pozwalają uwierzyć, że całość jest czymś w rodzaju wspomnienia z dzieciństwa, sentymentalnym powrotem do czasów prostszych i pięknych. Przewija się też przez film miłość do kina – co więcej, to ona staje się pretekstem do spojrzenia w swoją przeszłość, a przypomnienie najważniejszych chwil związanych z kinem przynosi lawinę kolejnych, pięknych wspomnień dotyczących szkoły, przyjaciół, znajomych, rodziny. Davies prowadzi tę historię wyjątkowo: kolejne kadry są niesamowicie wyreżyserowane i przemyślane, pozwalają uchwycić specyficzny klimat powojennej Anglii, ciasnych domków i zalanych deszczem ulic. Wyjątkowo silny obraz, zapadający głęboko w pamięć. Piękne kino. [Karol]
Neonowa biblia
Chyba najsłabszy film Daviesa. Wbrew pozorom (jest to adaptacja powieści Johna Kennedy’ego Toole’a) nie jest oderwany od biografii twórcy; 15-letni David to jakby kontynuacja postaci Buda. Przy Neonowej biblii Davies zrealizował swoje marzenie współpracy z Geną Rowlands, która owszem, tworzy postać intrygującą, jednak film nie uderza (mimo kilku niewątpliwie magicznych momentów). David dorasta, świat zaczyna się kruszyć, matka popada w obłęd, ale brakuje mi tu pasji, którą Davies przeleje na ekran w swoim kolejnym filmie… [Artemis]