search
REKLAMA
Zestawienie

Kiepskie filmy SCIENCE FICTION, które mimo wszystko WARTO obejrzeć

Kiepskie, ale dzięki temu kultowe?

Odys Korczyński

9 września 2023

REKLAMA

„Abraxas – strażnik wszechświata” (1991), reż. Damian Lee

Wyobraźcie sobie, jak świetnie okładka kasety wideo z tym filmem wyglądała na półce w wypożyczalni. Śmiem twierdzić, że takich plakatów do filmów już się nie robi. To naprawdę rzadkość w dzisiejszej sztuce graficznej, że produkcje filmowe mają tak charakterystyczny sposób prezentacji w postaci okładek, logotypu i plakatu. Podobnie takiej muzyki do filmów już się nie robi. Wiem, że czasem miała ona mało wspólnego z obrazem, lecz w głowie pozostawały główne motywy. Nie będę oczywiście chwalił Abraxasa za jakość. Jest to po prostu ewenement pod pewnymi aspektami (plakat). Sama historia również jest całkiem niezła, lecz nie ulega wątpliwości, że należałoby ją nakręcić zgodnie ze współczesnym rozumieniem gatunku i z o wiele większym budżetem.

„30 000 mil podmorskiej żeglugi” (2007), reż. Gabriel Bologna

Jakiś czas temu pisałem o mało wykorzystanych tematach w filmach science fiction. Jednym z nich był właśnie świat podwodny. Znane z kręcenia mockbusterów kultowe studio Asylum wyszło mi naprzeciw. Wykorzystało, jak to ono zwykle, historię kapitana Nemo i nakręciło swoją wersję 20 000 mil podmorskiej żeglugi. Wyszło standardowo, czyli tanio, wręcz zatrważająco w niektórych momentach. Trzeba mieć w sobie dużą odporność na amatorszczyznę kina klasy B, żeby tę produkcję zobaczyć, ale dla niektórych osób zapewne będzie to niezła zabawa. Osobiście z bólem oglądałem Lorenzo Lamasa, do którego wzdychały nastolatki, gdy pojawiał się w „Bravo”, że skończył swoją karierę w tego typu produkcjach, chociaż nigdy tak naprawdę gwiazdą filmową się nie stał. Fabuła produkcji w sumie nie jest taka zła, lecz jej dramatyczna wizualizacja – w rzeczy samej jest dramatyczna.

„Xtro” (1982), reż. Harry Blomley Davenport

Produkcja warta uwagi oczywiście nie za swoją kulejącą formę wizualną, lecz za odwagę w pokazywaniu nagości, przemocy, dewiacji, generalnie za realizm, chociaż to przecież kino SF. Oglądając Xtro, ma się wrażenie, że współczesne kino grozy nie jest dzisiaj już tak odważne, jak w latach 80. Wystarczy przyjrzeć się scenie narodzin Sama albo scenie seksu z udziałem Maryam d’Abo. Nikt w nich nic nie ukrywa. Są przez to naturalne. Nie tworzą pruderyjnego tabu, którego naturę i tak wszyscy znają, wolą jednak zachowywać się dwulicowo i udawać, że ich do obrzydza albo nie podnieca. I to jest największa wartość Xtro, ta wizualna bezpośredniość prezentacji, powodująca niejednokrotnie rumieńce na twarzy tych, co bardziej wstydliwych widzów.

„Obroża” (1991), reż. Lewis Teague

Może określenie „kiepski” film nie jest do końca sprawiedliwe w przypadku Obroży. Daleko mu jednak do dobrego kina. Zacznijmy od tego, że starsze filmy science fiction nieraz używały określenia „kiedyś w przyszłości” lub czegoś w tym stylu, żeby uzasadnić brak stylizacji świata przedstawionego i tym samym obniżyć koszty. Tak stało się w przypadku Obroży. Niedaleka przyszłość to właściwie rzeczywistość nam współczesna, a dzisiaj już nawet przeszłość. Już wtedy, na początku lat 90. klimat produkcji był zadziwiająco retro, jak z lat 80. Wszystko przez mały budżet. Tanimi dekoracjami, prezentacją rozwarstwionego, biednego społeczeństwa i więzienia zakamuflowano technologiczne zmiany w przyszłości. Z perspektywy lat wygląda do jednak nazbyt telewizyjnie, ciasno. Trzon fabuły jest ciekawy, lecz jej rozwinięcie do bólu standardowe, bez twistów, z szablonowym czarnym charakterem. Rutger Hauer także niestety nie zachwyca. Zobaczyć ten tytuł jednak trzeba, bo w niektórych kręgach ma status kultowy. Każdy powinien wyrobić sobie własne zdanie na temat tej produkcji i smutnego procesu odchodzenia Rutgera Hauera z pierwszych planów.

„Wodny świat” (1995), reż. Kevin Reynolds

Dla niektórych widzów zbyt bezpośrednio nawiązano w tej produkcji do Mad Maxa. Według innych nie znalazło się w fabule nic, co mogłoby widzów zaskoczyć. A jeszcze inni wytknęli tytułowi przewidywalność postępowania antagonistów. Wizualnie jednak Wodny świat nadal robi wrażenie, nawet z przejaskrawionym Dennisem Hopperem na pokładzie swojego wielkiego tankowca. Brakuje tylko tego upragnionego lądu, jakiegoś większego rozszerzenia dla bezkresnej wody. Aż chciałoby się więc zobaczyć jego kontynuację. W jednej z ról powinien wystąpić Kevin Costner. Może już nie w głównej, ale z pewnością znaczącej dla fabuły.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA