Kasa to nie wszystko! Wielkie produkcje ostatnich lat, o których CHCEMY ZAPOMNIEĆ
Już lada moment do kin trafią najbardziej wyczekiwane tytuły tego roku: Szybcy i wściekli 9, Czarna Wdowa, Legion samobójców: The Suicide Squad, nieco później zaś Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni, Venom 2: Carnage oraz wiele innych. Najbliższe miesiące będą obfitować w od dawna zapowiadane premiery i, trzymamy kciuki, zapewnią nam kupę dobrej zabawy. Jednak zanim to nastąpi, wróćmy na chwilę do filmów, które także reklamowano z wielką pompą, a mimo to nie spełniły pokładanych w nich oczekiwań – delikatnie rzecz ujmując. Sprawdźmy, którym blockbusterom (są to produkcje o budżetach oscylujących wokół dziesiątek milionów, nastawione na duży sukces komercyjny) z ostatnich lat nie udało się zapewnić prostej, wydawałoby się, rzeczy – rozrywki.
Koty
Przy takich założeniach produkcyjnych pomysł zdawał się być z góry skazany na porażkę. Humanoidalne modele kotów nałożone na ciała i twarze prawdziwych aktorów w taki sposób, że ci nie tylko są rozpoznawalni, ale i tworzą wrażenie doliny niesamowitości; na dodatek odegrane z pełną powagą i brakiem jakiegokolwiek dystansu innego niż ten uwzględniony w tekstach piosenek? Trzeba przyznać – Koty są jedynym w swoim rodzaju doświadczeniem, ale śmiem wątpić, czy na pewno w takich doświadczeniach chciałaby uczestniczyć szeroka widownia.
Artemis Fowl
Projekt, na który disneyowscy decydenci wydali ponad 100 milionów dolarów, ostatecznie wylądował na ich platformie streamingowej – a i tam spotkał się z miażdżąco negatywnym przyjęciem. Film Kennetha Branagha nie oddaje sprawiedliwości oryginałowi, sam w sobie stanowi dla widza karkołomną przeprawę, a na dodatek kończy się w momencie, w którym powinien się zacząć, i oczekuje, że zdążyliśmy się emocjonalnie zżyć z bohaterami. Wisienką na torcie niech będzie scena, w której postać grana przez Josha Gada wkopuje się pod ziemię, a wtedy… no cóż, sprawdźcie sami.
Mumia
Największą zaletą produkcji rozpoczynającej (i kończącej zarazem) uniwersum potworów Universalu jest fakt, że dzięki tamtej spektakularnej porażce dziś producenci za nie odpowiedzialni stawiają na mniejsze, autorskie projekty (vide Niewidzialny człowiek). W opisywaniu tego, jak bardzo złym filmem jest Mumia, aż nie wiem, od czego zacząć. Wykłada się ona bowiem na każdym kroku, począwszy od tragicznego scenariusza (bałagan wątków napchanych tylko po to, żeby je rozwijać w sequelach), przez nadętą, nieciekawą akcję (festiwal słabej jakości CGI podany w nazbyt poważny sposób), po aktorów, którym ewidentnie nie chce się grać. Na całe szczęście z rozwoju marki najwyraźniej zrezygnowano.
Liga Sprawiedliwości
Akurat o tej produkcji stosunkowo trudno zapomnieć – wszak ostatnio wydano jej reżyserską wersję – co nie znaczy, że nie próbujemy. Wszyscy fani uniwersum DC musieli bowiem załkać w momencie wydania filmu, który powinien być spełnieniem ich marzeniem, a okazał się co najwyżej nieśmiesznym żartem. Ten potwór Frankensteina stanowiący zlepek wizji dwóch reżyserów oraz wtrąceń studia był gwoździem do trumny dla dotychczasowej drogi DCEU, które dziś jest rozwijane w zupełnie innym kierunku. Jeśli to oznacza, że w bliżej nieokreślonej przyszłości możemy liczyć na oddanie sprawiedliwości naszym ulubionym bohaterom – ja jestem na tak!
Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie
Jeżeli już mowa o rozczarowaniach – zdecydowanie możemy do nich zaliczyć ostatnią część Gwiezdnych wojen. Ta nie tylko nie spełniła pokładanych w niej nadziei, ale też paradoksalnie zjednoczyła fanów i antyfanów Ostatniego Jedi – obie te grupy wydają się bowiem zgodne co do tego, że Skywalker. Odrodzenie to najgorsza odsłona nowej trylogii. To karkołomna próba połączenia dwóch odmiennych dróg historii w jedną z jednoczesnym wyrzuceniem na śmietnik pomysłów, jakie Johnson zaprezentował poprzednio. Kiepska już jako samodzielny film i chyba jeszcze gorsza jako kontynuacja losów bohaterów.