Kac Vegas a Kac Wawa. Jak z WARSZAFKI zrobić postkomunistyczne Vegas dla KASIASTYCH PALANTÓW
Mimo tej niestabilności fabularnej i emocjonalnej Kac Vegas w stosunku do Kac Wawy pozostaje przede wszystkim filmem, a więc udźwiękowionym obrazem złożonym ze scen, które jako całość opowiadają jakąś historię. Tego o Kac Wawie powiedzieć nie można, bo jest zlepkiem bezsensownych ujęć, niewykazujących zbytniej spójności ani logicznej konsekwencji, nie mówiąc już o jakimkolwiek poziomie intelektualnym i etycznym. Kac Vegas za to pod względem scenariusza jest całkiem sprawnie zaplanowaną opowieścią z wyraźnie zarysowaną intrygą, suspensem i rozwiązaniem. Inną kwestią jest realizacja owych założeń. Być może niektórzy miłośnicy Kac Vegas spodziewali się bardziej wartkiej akcji i krótszego rozwijania się intrygi. Sam trailer komedii zapowiadał również o wiele dosadniejsze żarty. Za to podczas seansu odnosi się wrażenie, że ta bezpretensjonalność i odwaga filmu jest złudna, a twórcom zależy bardziej na udawaniu, że są naturalistyczni i kontrowersyjni.
A oto kilka przykładów, że tylko udają, dostosowując się do tak popularnej za oceanem poprawności politycznej. Wyskakujący z bagażnika mercedesa nagi Pan Chow jest tak filmowany, żeby tylko nie widać było jego penisa, a kiedy pojawia się wreszcie ujęcie od przodu, między jego nogami zobaczyć można tylko gąszcz ciemnych włosów bez żadnego śladu przyrodzenia. Oczywiście, kilka scen później wspomina, że jego azjatycki członek nie jest zbyt pokaźnych rozmiarów, jednak wątpię, czy o taki splot wypadków chodziło.
Poza zdystansowanym stosunkiem do penisów w filmie bardzo oszczędnie traktowane są kobiety, a raczej ich nagość, która zwykle w kinematografii pokazywana jest nieco służalczo wobec męskiego świata, co ostatnimi czasy wzbudza szczególny sprzeciw np. środowisk feministycznych. Można by sądzić, że aspirująca do bycia niegrzeczną taka komedia jak Kac Vegas będzie eksploatowała kobiece ciało, jak tylko się da. Wątek striptizerki pozostaje jednak gdzieś na marginesie całej fabuły z wyjątkiem kilku ostrzejszych zdjęć w czasie wyświetlania się końcowych napisów.
Z samymi przekleństwami scenarzyści zachowali podobny umiar, zupełnie niewspółmierny z językiem wykorzystanym w Kac Wawie, gdzie „kurwa” spełnia funkcję przecinka. Ogólnie więc ujmując tę odkrywczość i kontrowersyjność Kac Vegas, właściwie nie ma czym się zachwycać i czym się gorszyć – u co bardziej świętoszkowatych widzów. I z tym miał chyba problem Łukasz Karwowski. Pewnie wykoncypował sobie, że w Kac Vegas zmarnowano taki potencjał na obrazoburczość i hipernaturalistyczne podejście do świata przedstawionego, że on, jako polski nowator, nie może przepuścić takiej okazji. Faktycznie, w polskim kinie jak na lekarstwo jest komedii nieco surrealistycznie ujmujących tematykę wieczorów kawalerskich i ślubów. Jeśli są, to popadają w nieco kiczowaty romantyzm. Nie dziwię się zatem, że Łukasz Karwowski zwietrzył szansę na zrobienie czegoś odkrywczego. To, co w Kac Vegas niekiedy wydaje się zarysowane zbyt słabo oraz niewinnie, pokazał z dosadnością na poziomie dresa dysponującego minimalną, umożliwiającą biologiczne życie, częścią mózgu, bo resztę wypaliły wóda i dopalacze. A przy tym dodatkowo zrezygnował z jakiejkolwiek głębszej intrygi, suspensu i metaforycznego humoru. No chyba że potraktujemy tak końskie zaloty Przemysława Bluszcza (Alfons Kobyła) do Agnieszki Włodarczyk (Beata).
W przypadku samych bohaterów Karwowski zrezygnował nawet z prób jakiegokolwiek umotywowania ich psychologicznej relacji. Niby są przyjaciółmi, ale w żaden sposób nie można tego dostrzec w fabule. Każdy funkcjonuje w jakimś swoim wyobrażonym świecie, gdzie na szczycie hierarchii wartości stoi możliwość zaliczenia jakiejkolwiek dziwki. To kolejna różnica Kac Wawy na korzyść Kac Vegas, gdzie bohaterowie są wręcz idealistycznie osadzeni w wartościach przyjaźni, oddania za najbliższych i niezłomnego stosunku do podstawowych amerykańskich wartości. Może niekiedy z tej idyllicznej wizji etyki wychodzi coś, co Amerykanów wzrusza, a nas nad Wisłą nieco razi, a więc spory patos, jednak wobec ubóstwa treściowego Kac Wawy nawet najgorsze uwznioślenia spod znaku flagi USA wydają się smakować tak wybornie jak Crème brûlée.