search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

IMIGRANCI Z POLSKI STWORZYLI HOLLYWOOD. O polskich korzeniach fabryki snów

Szymon Skowroński

23 sierpnia 2018

REKLAMA

Lipno pod Warszawą

Hollywood to nie tylko producenci i założyciele firm i studiów. Fabryka snów nie istniałaby, gdyby nie siła napędowa, która wabi publiczność do kina. Czyli aktorki i aktorzy. Nie bez powodu system produkcji filmowej dzieli się na osoby, które generują koszty (reżyser, scenarzysta, ekipa filmowa), i te, które generują zyski – czyli na sławnych wykonawców. Ich gaża to przecież tylko inwestycja, która w najlepszym wypadku zwróci się wielokrotnie. Warto więc wspomnieć o skromnej polskiej dziewczynie, Apolonii Chalupec, której życie wydaje się spełnieniem amerykańskiego snu. Urodziła się w Lipnie, na ziemi dobrzyńskiej. Podobno w Hollywood twierdziła, że jest to Lipno pod Warszawą – ale cóż dla Amerykanów oznacza niecałe dwieście kilometrów różnicy. Od najmłodszych lat przejawiała zainteresowania i talenty aktorskie. Widząc to, jej matka posłała Apolonię na kursy, z których niemal wprost trafiła na deski warszawskich teatrów, a potem do filmu. Zadebiutowała Niewolnicą zmysłów, której scenariusz w pewnym stopniu przypominał życie młodej aktorki. Przyjęła nazwisko swojej ulubionej włoskiej poetki – Ady Negri. Potem wyjechała do Niemiec, a następnie do Stanów Zjednoczonych, gdzie została jedną z najbardziej wziętych i popularnych aktorek okresu kina niemego. Niestety nadejście filmu dźwiękowego wyznacza koniec jej kariery w Hollywood – jej głos nie spodobał się ludziom. Wróciła do Niemiec, gdzie przed wojną grywała w filmach dźwiękowych. Podobno sam Adolf Hitler wstawił się w jej sprawie, gdy podejrzewano ją o żydowskie korzenie. Hitler miał być wielkim fanem Poli, która zresztą słynęła z wielkich romansów, w tym z Charliem Chaplinem. Po powrocie do USA, dokąd uciekła przed wybuchem drugiej wojny światowej, popadła w zapomnienie, ale dzięki biznesowemu zmysłowi dożyła w dostatku stu lat. Negri była jedną z kandydatek do roli Normy Desmond w Bulwarze Zachodzącego Słońca Billy’ego Wildera. Ostatecznie dostała ją jej wielka rywalka – Gloria Swanson.

Ojciec animacji

Przedwojenne tereny Rzeczypospolitej były kuźnią wielu rodzajów talentów, o czym świadczyć może kolejne nazwisko. Tym razem postać związana ze światem animacji – Max Fleischer. Artysta urodził się w Krakowie, a jego młodzieńcze losy same w sobie są historią niczym z filmu. Jego rodzina wyemigrowała do Nowego Jorku w 1887. Ojciec Fleischera zapewniał rodzinie dobry status materialny i społeczny za pomocą swojej firmy krawieckiej, produkującej wysokiej jakości odzież dla elit. Max chodził do publicznej szkoły i cieszył się mieszczańskim życiem aż do momentu, kiedy firma jego ojca upadła. Fleischerowie musieli przenieść się do ubogiego, żydowskiego getta w Brooklynie. Młody Max był pełen determinacji, by wyrwać się z tego otoczenia – i zrobił to. Zaczął pracę w gazecie codziennej „Brooklyn Daily Eagle”, gdzie szybko awansował, a parał się między innymi zajęciem fotografa. W 1905 wziął ślub, w 1909 przeprowadził się do dzielnicy Syracuse w Nowym Jorku, a w 1914 skonstruował wraz z bratem Dave’em rotoskop. Urządzenie umożliwiało łączenie taśmy filmowej z odręcznymi rysunkami i szybko stało się jasne, że idealnie nadaje się do tworzenia filmów animowanych charakteryzujących się płynnym ruchem postaci. Proces produkcji był czasochłonny, ale efekty były tego warte. Od tego momentu kariera Fleischera nabrała rozpędu, a on sam stał się producentem i animatorem popularnych serii filmowych, wśród których znajdziemy między innymi przygody Betty Boop i marynarza Popeye’a.

A jednak – Polska

Przez wiele lat uznawano, że czterokrotny zdobywca Oscara, jeden z najwybitniejszych reżyserów i producentów hollywoodzkich, Fred Zinnemann, urodził się w austriackim Wiedniu. W ostatnich latach okazało się, że miejscem urodzenia autora W samo południe jest Rzeszów. Dziennikarze z rzeszowskiego radia dotarli do dokumentów Archiwum Państwowego, a także listów, które pisali rodzice do reżysera, który przebywał wtedy w Hollywood. Listy były pisane po polsku i zaczynały się od słów „Kochany Fredku”. Rodzice Zinnemanna zginęli podczas Holocaustu, a sam twórca podawał Wiedeń jako miejsce swojego urodzenia.

REKLAMA