HORRORY, o których lepiej NIC NIE WIEDZIEĆ przed seansem
Zasada ta dotyczy większości filmów, bo co to za zabawa, kiedy się zna treść, a tym bardziej zakończenie. W dzisiejszym świecie Internetu jednak trudno nawet przypadkiem nie dowiedzieć się czegoś o filmach, bo już same ich trailery są często kręcone i montowane tak, że można się domyślić, jaki będzie finał. W przypadku horrorów, które zwykle skrywają jakąś kluczową dla akcji tajemnicę, jest to szczególnie denerwujące. Nie chodzi tylko o zakończenie, ale np. odkrycie, jak w ogóle wygląda główne zagrożenie – potwór, duch, sytuacja itp. Dlatego, zwłaszcza w przypadku horrorów, warto unikać nawet trailerów, a już z pewnością opowieści znajomych. No i czasem również recenzji. Ostrzegam więc na samym początku, że ten tekst zawiera spoilery, gdyż zebrałem tu przykłady 10 produkcji, których wartość opiera się głównie na zaskoczeniu widza rozwiązaniami fabularnymi, więc po co psuć sobie zabawę dodatkową wiedzą?
„Dom w głębi lasu”, 2011, reż. Drew Goddard
Jaka tajemnicza rzeczywistość kryje się za drzwiami domów? – to częste pytanie i motyw fabularny, na którym opierają się najlepsze horrory w historii gatunku. Można tak zbudować akcję, która w pewnym momencie przenosi się na zupełnie inny poziom narracji, dosłownie, jakby się zmieniło level w grze komputerowej z lokacji wiejskiej na miejską. Tak jest z Domem w głębi lasu, horrorem, który z początku sugeruje, że będzie kolejnym slasherem, rozgrywającym się w monotematycznej scenerii ukrytej w odludnej puszczy tajemniczej chaty. Nic bardziej mylnego. To dopiero początek przygód bohaterów. Szkoda jednak, że dość szybko odkrywają oni, iż są częścią tego szalonego eksperymentu. Można było odłożyć wyjaśnienie i wmontowane sceny z centrum dowodzenia jeszcze o kilkanaście minut.
„Blair Witch Project”, 1999, reż. Daniel Myrick, Eduardo Sánchez
Generalna zasada: nie czyta się opisów fabuły horrorów, nim się ich nie obejrzy. Blair Witch Project, swój cały klimat oparł na niewiedzy widzów. Dzisiaj większość fanów już wie, o czym jest ten film, więc całe zaskoczenie z powodu tajemnicy produkcji aż takiego znaczenia nie ma, ale z pewnością młodsi widzowie będą chcieli doświadczyć tej jedynej w swoim rodzaju grozy – o wiele bardziej realnej niż w większości horrorów. Dlatego ja również nic nie napiszę o fabule – kluczem do jej oddziaływania na psychikę jest termin found footage.
„Coś”, 1982, reż. John Carpenter
Seans Coś jest zawsze mocnym przeżyciem. Film Johna Carpentera to klasyk, który się nie nudzi. Mało tego, trzeba go obejrzeć kilka razy, żeby odkryć każdą z płaszczyzn grozy, skonstruowanych przez reżysera. Pierwszy seans jednak jest najmocniejszy i najbardziej nieoczekiwany. Widz spotyka się z niezłym twistem w finale, dotyczącym zarówno ludzi, jak i tajemniczego organizmu, który ekipa ze stacji badawczej znalazła w statku kosmicznym obcych. Najbardziej działają na emocje po raz pierwszy również sceny reanimacji, testowania krwi, psiarni i krzyku obcego, który na długo pozostaje w pamięci.
„Miasteczko Salem”, 2024, reż. Gary Dauberman
Nie wiedzieć nic o tym filmie będzie trudno i ze względu na prozę Kinga, i na poprzednie adaptacje tej powieści. King jest dobrem kultury popularnej, a Miasteczko Salem jedną z najbardziej znanych jego książek, więc albo trzeba być wielkim antyfanem prozy pisarza, albo dyletantem, albo nie lubić horrorów w ogóle jako gatunku filmowego. Problemem najnowszej wersji Salem jest ekspozycja antagonistów. Lepiej o nich nic nie wiedzieć, wtedy film wyda się bardziej interesujący. Gdy jednak przystąpi się do seansu z konkretnymi oczekiwaniami, i to wyniesionymi z innych adaptacji powieści, jak i zupełnie innych produkcji filmowych, gdzie wystąpili podobni antagoniści, może niektórych widzów spotkać ogromny zawód. Problemy tej produkcji opisałem już w osobnej recenzji. W tym zestawieniu jednak nie mam zamiaru odwodzić was od seansu.
„Ciche miejsce”, 2018, reż. John Krasinski
Gdzie są dźwięki w Cichym miejscu? Kiedy się pojawią? Czy będzie ich dużo? Czy może tylko kilka słów, ale jakże kluczowych dla fabuły, a właściwie decydujących o jej zwrotach? Jest taka scena, o której nie można zapomnieć, jest tak świetnie zagrana i skonstruowana dramatycznie – bynajmniej nie mam na myśli finału. Jeśli o niego zaś chodzi, jest dość standardowy. Nie wbija w fotel. Nie zaskakuje, chociaż można w pełni obejrzeć antagonistę. No ale w większości horrorów w finałach następuje kulminacja prezentacji, a potem walka i z reguły wygrana. Ciche miejsce zaskakuje jednak narracją, która polega na pantominie, a nie dialogach. To trzeba zobaczyć i doświadczyć, a nie o tym czytać.
„Uciekaj!”, 2017, reż. Jordan Peele
Jest tu wszystko, czego oczekuje się od inteligentnego horroru, chociaż nie będę usilnie przekonywał, że Uciekaj! Jest filmem do wielokrotnego i regularnego oglądania. Ma wszystko, czego można chcieć. Przekręcone dramatycznie postaci, stojące jedną nogą w slapstickowej komedii, a drugą w eksploatacyjnym horrorze, odniesienie do polityki, żart, wartką akcję, moralne przesłanie oraz główny twist. Właśnie ze względu na niego oraz lekkie przedstawienie problematyki podziałów rasowych w USA lepiej nic po tej produkcji nie wiedzieć. Reżyser stopniowo odkrywa przed widzami, jaki sens ma podróż głównego bohatera, wokół którego coraz bardziej zaciska się wyraźnie republikańsko nacechowana, śmiercionośna pętla.
„Piła”, 2004, reż. James Wan
Chodzi głównie o zakończenie, ale nie tylko. Piła to eksperyment z własną psychiką, który trzeba przejść po raz pierwszy, a potem głęboko się zastanowić nad swoimi reakcjami. Ostatnie kilka minut filmu jest naprawdę przepełnione zwrotami akcji, ale reżyser najintensywniej wtedy podejmuje również kluczowy dla całego filmu temat wartościowania życia i jego relacji z instynktem przetrwania. James Wan rozważa, ile ktoś jest gotów stracić, co poświęcić i kogo oraz ile bólu znieść, aby uniknąć swojej śmierci. Ostatecznie wniosek jest taki, że każda osoba inaczej wyceni swoje życie, a film w eksploatacyjny sposób próbuje przedstawić różne perspektywy tego wyboru moralnego. Jeśli więc dowiemy się, na czym polega fabuła Piły przed seansem, a rządzi się ona pewną sztywną zasadą narracji, emocje, których doświadczymy, będą o wiele mniejsze, bardziej zracjonalizowane. A nie o to chodzi w tym eksperymencie filmowym.
„Suspiria”, 2018, reż. Luca Guadagnino
Nowa interpretacja włoskiego klasyka z 1977 roku odpowiada potrzebom naszych czasów, jeśli chodzi o ambitny film grozy. Fabuła opowiada losy młodej amerykańskiej tancerki Susie Bannion, która wyjeżdża do Berlina, żeby dołączyć do prestiżowej akademii tańca. Spełnia się więc tym samym jej marzenie, chociaż nie wie, kto tak naprawdę tę szkołę prowadzi. Madame Blanc/Matka Markos skrywa wiele sekretów, podobnie jak doktor Josef Klemperer. Susie w końcu odkrywa sens istnienia akademii, lecz z pewnością ci, którzy filmu jeszcze nie znają, zdziwią się, że celem szkoły nie jest prosta horrorowa relacja wiernych i krwawej ofiary w typie slasherowym. Chodzi o coś bardziej nie tyle wzniosłego, ile egzystencjalnego, a nawet politycznego. W przeciwieństwie do zakończenia wersji Suspirii z 1977 r. dzieje się w nim wiele bardziej krwawych estetycznie rzeczy, ale i inaczej potraktowana jest Susie. I nawet z tego względu polecałbym tę wersję dla fanów poprzedniej. I koniecznie nie mogą niczego wiedzieć, tym większe będzie ich zdziwienie.
„Inni”, 2001, reż. Alejandro Amenábar
Horror z tych, które najlepiej ogląda się pierwszy raz. Grace Stewart, która mieszka w starym dworze na odludziu, ma dwoje dzieci. Anna i Wiktor cierpią na tajemniczą nadwrażliwość na światło, która wymaga, aby dom był stale zaciemniony. W oknach wiszą grube rolety zaciemniające. Do pomocy przy zarządzaniu wielkim domem Grace zatrudnia trzech służących. Wkrótce jednak dzieci zaczynają informować ją o budzących przerażenie wydarzeniach, świadczących o obecności INNYCH w posiadłości. Owe tajemnicze dowody na obecność duchów zaczyna dostrzegać w końcu nawet sama Grace. Swoją uwagę kieruje najpierw na służących, których podejrzewa o próby zastraszania swojej rodziny. Być może też prawdą jest, że rezydencję nawiedziły duchy, a służący nie mają jednak z tym nic wspólnego? Rozwiązanie jest zaskakujące. Stanowi podstawę całego filmu, więc gdy się ją zna, całość Innych traci swój smak horroru.
„Barbarzyńcy”, 2022, reż. Zach Cregger
Barbarzyńcy są horrorem wyjątkowym ze względu na wprowadzającą celowo w błąd narrację, która oszukuje widzów na poziomie bardzo elementarnym. Zwrot akcji występuje już w pierwszej połowie produkcji. Początkowo film wydaje się opowiadać o młodej kobiecie, która zatrzymuje się w Detroit Air BnB na rozmowę kwalifikacyjną. Lokum przez nią wynajęte jest już zarezerwowane przez kogoś innego. Dziewczyna jednak z powodu warunków pogodowych decyduje się zostać z tajemniczym gościem w jednym mieszkaniu. I tu chyba dla każdego byłoby oczywiste, że ów człowiek musi coś strasznego ukrywać, a cały film oprze się na właśnie tej wstrząsającej relacji kata i ofiary. Problem w tym, że to nieprawda. Cios przyjdzie nagle i z tak nieoczekiwanej strony, że nie sposób się domyślić.