BARBARZYŃCY. Jeden z najbardziej błyskotliwych horrorów roku
Kojarzycie ten typ horrorów, które na tym najbardziej podstawowym poziomie są tak naprawdę poradnikami – co robić, a raczej: czego nie robić w określonych sytuacjach? Slashery zazwyczaj podpowiadają, że uciekanie na piętro domu zwykle kończy się wielokrotnymi ranami kłutymi, a także uczą, że dom na odludziu to nie najlepsza lokalizacja na weekendowy wypad. Barbarzyńcy Zacha Creggera uczą nas, że Airbnb w opustoszałej dzielnicy niegdyś potężnego miasta także może być siedliskiem zła.
Motor City – idealna sceneria horroru
Detroit, niegdysiejsza stolica amerykańskiej motoryzacji, w ostatnich latach zapracowało na miano „lokacji grozy” – postępujący od lat kryzys mieszkaniowy, będący efektem globalnej zapaści ekonomicznej z pierwszej dekady XXI wieku, spowodował zmniejszenie populacji miasta o 25% i wyludnienie niektórych dzielnic. Właśnie w jednej z nich, Brightmoor, zatrzymuje się główna bohaterka Barbarzyńców – Tess (Georgina Campbell). W środku nocnej ulewy podjeżdża pod zupełnie przyzwoicie wyglądający domek, sprawdza w telefonie kod potrzebny do otwarcia skrytki z kluczem, po czym… okazuje się, że skrytka jest pusta. Gdy Tess usiłuje wyjaśnić sprawę przez telefon, zauważa, że w wynajętym przez nią domu ktoś już jest. Puka więc do drzwi, które otwiera Keith (Bill Skarsgård), zupełnie zaskoczony sytuacją, ale raczej rozsądnie wyglądający trzydziestolatek. Pomimo początkowych obiekcji Tess postanawia przystać na propozycję mężczyzny, by „podzielić się” rezerwacją i wyjaśnić sytuację nazajutrz. Brzmi podejrzanie? Może tak, może nie.
Zach Cregger, scenarzysta i reżyser Barbarzyńców, dobrze wie, jak bawić się konwencją horroru. Wodzi widza za nos i nawet kiedy wydaje się, że za chwilę poznamy odpowiedź na pytanie „co mogło pójść nie tak”, Cregger pokazuje nam, że tak naprawdę nic nie wiemy. Barbarzyńcy podzieleni są na dwa rozdziały i gdy mamy wrażenie, że wydarzenia z pierwszego z nich były ostateczne, reżyser pokazuje nam, w jak wielkim byliśmy błędzie. Pomiędzy rozdziałami następuje też znaczne rozluźnienie konwencji – z raczej klasycznej horrorowej narracji, w której zagrożenie czyha niemal na każdym kroku, przechodzimy do bardziej komediowej, a to głównie za sprawą kreacji Justina Longa, wcielającego się w celebrytę-właściciela nieruchomości wynajętej przez Tess i Keitha. AJ jest wyjątkowo beznadziejnym typkiem, który w wyniku seksualnej napaści na koleżankę z planu filmowego błyskawicznie traci pozycję i pieniądze. Do Detroit przyjeżdża, by upłynnić wynajmowaną nieruchomość, ale to może nie być tak proste, jak się wydaje…
Komentarz społeczny nie na poważnie?
Barbarzyńcy, zwłaszcza w tej drugiej części, stają się filmem nie do końca na poważnie, choćby wtedy, gdy reakcją na odnalezienie tajemnego przejścia w piwnicy jest szybkie sprawdzenie w Google, czy podziemne korytarze zwiększają wartość nieruchomości. Zło jednak nadal czai się w murach domu stojącego w zrujnowanej dzielnicy – i jest to zło nieprzypominające tego, co zwykle można znaleźć w filmach utrzymanych w konwencji „home invasion”. Budując napięcie swojego horroru, Cregger snuje też opowieść o Brightmoor – niegdyś przepięknej, małomiasteczkowej okolicy, która w latach 80. pełna była pięknych krążowników szos, dzieci jeżdżących na trójkołowych rowerkach i równiutko przystrzyżonych trawników. Gdy jednak w jednej z retrospekcji słyszymy rozmowę sąsiadów, pada w niej stwierdzenie: „okolica schodzi na psy”. Już wówczas więc pojawiały się oznaki, że zarówno Brightmoor, jak i całe Detroit przeżywać będzie kryzys – nikt chyba jednak nie spodziewał się, że staną się wzorcowymi lokacjami dla licznych horrorów.
Barbarzyńcy pięknie wpisują się w nurt horrorów społecznie zaangażowanych, w ostatnich latach napędzany m.in. przez filmy Jordana Peele’a. Zach Cregger nie używa może tak zawoalowanej formy, ale w czytelny sposób sugeruje, że zaniedbanie dzielnicy – przede wszystkim ze strony władz, co zresztą widać w scenie kontaktu Tess z policją – pozwoliło na swobodne rozwijanie się zła i deprawacji. Powolne wyludnianie Brightmoor umożliwiło złoczyńcom bezkarne popełnianie kolejnych zbrodni, a wśród ruin niegdyś uroczej dzielnicy pozostały jedynie ból i krzywda.
Tam, gdzie nie ma kontroli, rodzi się mrok.