Wenecja 2018. SUSPIRIA, reż. Luca Guadagnino
Autorem tekstu jest Piotr Szczyszyk.
Uroczystej premierze bodaj najbardziej wyczekiwanego filmu tegorocznego festiwalu w Wenecji towarzyszyła na czerwonym dywanie tubalna, przyprawiająca o dreszcze muzyka Thoma Yorke’a oraz, o ironio, burza z piorunami. Suspiria zaskakuje na wielu polach, ale najbardziej tym – trzeba to sobie powiedzieć od razu – że wcale nie straszy.
Pozostaje pytanie, czy straszyć w ogóle miała. Wyprodukowany przez Amazon Studios remake kultowego horroru Daria Argenta z 1977 roku to morze kontekstów i kinofilskich smaczków. Dość powiedzieć, że Guadagnino przenosi akcję filmu do Berlina Wschodniego w… 1977 roku. Wystraszona wielkim światem dziewczyna z Ohio Susie Bannion (Dakota Johnson) trafia do niepozornej szkoły tańca współczesnego (a nie baletowej we Fryburgu, jak to było w oryginale), w której władzę sprawuje ekscentryczna Madame Blanc (świetna, androgyniczna Tilda Swinton).
Wzbudzająca respekt (podszyty oczywiście strachem) trenerka wyraźnie stylizowana jest na Pinę Bausch, sławną niemiecką reformatorkę tańca jako gatunku sztuki. Już scena przesłuchania Susie na początku filmu wskazuje odbiorcy, na co w nowej Suspirii będzie kładziony nacisk: wyrażaną poprzez spazmatyczny taniec cielesność, ale tę pierwotną, zwierzęcą, obrzydliwą. Ruch taneczny ma tu w sobie sporo z egzorcyzmów, co doskonale łączy się nie tylko z przywoływaną sceną i stylistyką włoskiego gatunku giallo, ale samego stylu tańca berlińskiej trupy (kto widział dokument Wima Wendersa Pina, wie, o czym mowa).
Co więcej, Helena Markos alias Mater Suspiriorum, pierwsza wiedźma z horrorowej trylogii Argenta Trzy Matki, założyła w filmie Akademię Tańca w Czarnym Lesie nieopodal Fryburga. Lokalni mieszkańcy szybko obwołali ją wiedźmą, nadając przydomek Czarnej Królowej. Berlińska szkoła prowadzona przez czarnowłosą Blanc nosi natomiast nazwę Markos Dance Company, a jedną z nauczycielek gra Jessica Harper (Susie z pierwowzoru). Okultystyczne czary-mary Gudagnino obudowuje ostatecznie niebezpieczną rzeczywistością powojennej stolicy Niemiec: podzielonej murem i terroryzowanej na ulicach przez lewicową Frakcję Czerwonej Armii (RAF). Choć nawiązań jest od liku, twórca erotycznych Tamtych dni, tamtych nocy (2017) tworzy autonomiczną i w pełni autorską kampową przypowieść o sile kobiet, w której potrafi wymieszać slashera klasy B z intelektualną wypowiedzią na temat relacji mistrz-uczeń/twórca-odbiorca, a przy tym nadać jej nowy, polityczno-feministyczny wymiar.
Struktura filmu zbudowana jest na trzech przewijających się wątkach, w które uwikłana jest główna bohaterka: historii jej rodzinnego domu i choroby matki (w tej roli żona Pawła Pawlikowskiego, Małgorzata Bela), doktora Jozefa Klemperera z Berlina Zachodniego (trudne do uwierzenia, ale fenomenalnie odgrywanego przez prawdziwego psychologa Lutza Ebersdorfa), zgłębiającego tajemnice opętanej szkoły, oraz matriarchalnej komuny przygotowującej zapowiadane jako opus magnum przedstawienie Volk. Nie ma tu jednak miejsca na musicalową choreografię, sprawiającą, że na sercu zrobi się nam lżej. Taniec (śmierci) w Suspirii oddany jest w całości pod władanie kobiet, co czyni go nie zalotną zachętą dla męskiego spojrzenia, ale pochodzącym prosto z kobiecej duszy wyzwoleniem. To główna cecha tańca współczesnego – taniec erotyczny nie musi mieć nic wspólnego z seksem.
Guadagnino wraz z scenarzystą Davidem Kajganichem (który napisał także Nienasyconych) mieszają zatem filozofię Lacana z momentami krwawej rzeźni niczym z Django, poszatkowanym, nielinearnym montażem, od którego przyspiesza perystaltyka jelit, i scenami orgiastycznego tańca, których nie powstydziłby się Ken Russell. Naprawdę, dałoby się przytoczyć jeszcze wiele innych porównań, a wszystko i tak nie przypomina chaotycznego zlepka i odgrzewanego kotleta. To głównie zasługa oddania opowieści niebanalnej narracji i arcyciekawej relacji Susie-Blanc, których nie przysłania tylko wymuskana strona wizualna.
Podobne wpisy
Włoch przyzwyczaił przecież widzów do oryginalnego wyglądu swoich dzieł. Zdjęcia Sayombhu Mukdeeproma oddają zarówno szarość podzielonego Berlina, jak i ekstatyczną głęboką czerwień najbardziej brutalnych momentów. Faktura filmu jest chropowata, brudna i nieprzyjemna – to zapewne zasługa asystenta operatora Freda Kelemena (autor zdjęć do filmów Beli Tarra), który uczynił wygląd Suspirii bardziej niemieckim niż włoskim. Wszystko dopieszczone zostało przez muzykę skomponowaną przez wokalistę Radiohead, o której trudno nie wspomnieć. Kakofonia niepokojących dźwięków zastępowana jest utworami, które od razu można skojarzyć z zespołem Thoma Yorke’a. Soundtrack uciekać będzie ciągle w stronę dzisiejszych trendów muzycznych, by w kluczowym momencie połączyć się ze sławnym, hipnotycznym motywem z filmu Argenta. I jest to warte Oscara.
Na weneckim Lido okrzyki zachwytu towarzyszyły gwizdom, co jest oczywiście dla Suspirii nobilitacją – znów będzie się o niej mówiło, analizowało i rozbierało, jak filmowe korpusy ludzkich ciał, na części pierwsze. Potwierdziło się też przekonanie, że najlepsze horrory nie muszą być wcale straszne.
PS dla cierpliwych: jest scena po napisach!
https://www.youtube.com/watch?v=ta_FCo2mE5Y