DOM W GŁĘBI LASU. Pomysłowy film grozy
Wszyscy doskonale znamy ten schemat. Grupka znajomych (obowiązkowo: mięśniak, mądrala, luzak, puszczalska i cnotka) wybiera się do domku letniskowego położonego w środku lasu, by w trakcie wolnego weekendu bez umiaru korzystać z życia. Po drodze spotykają obmierzłego starucha, który z przerażającą powagą ostrzega: „nie jedźcie tam”, ale gderanie miejscowego dziwaka uznają za bzdurę. Po przyjeździe na miejsce bawią się świetnie, do momentu aż z lasu nie wypełznie morderca z maczetą/krwiożercza zjawa/rodzinka kanibali (niepotrzebne skreślić). Od tej chwili widz może jedynie zgadywać, kto zginie pierwszy (i tak wiadomo, że cnotka dotrwa do finału), by choć na moment zwalczyć opanowującą go nudę.
W Domu w głębi lasu jest tak samo. Tylko że zupełnie inaczej.
Tak samo – bo wszystkie reguły gatunku zostaną przez twórców prędzej czy później spełnione. Inaczej – bo nie wynika to z ich lenistwa, a z perfekcyjnie przemyślanego scenariusza, który horrorowe klisze wykorzystuje z bezczelną dokładnością, by chwilę później wywrócić je na lewą stronę i wpisać w zupełnie odmienny ciąg znaczeniowy. Co ciekawe, Dom w głębi lasu schematów kina grozy ani nie wyśmiewa (jak miało to miejsce w Strasznym filmie), ani też nie próbuje gatunku demitologizować (co było punktem wyjścia Porąbanych). Już po kilku minutach seansu nawiązania do Martwego zła ustępują wyraźnym skojarzeniom z Truman Show, a im dalej w – nomen omen – las, tym bardziej film Drew Goddarda (aż nie chce mi się wierzyć, że to prawdziwe nazwisko reżysera) zaczyna przypominać inny nowatorski horror – Cube Vincenzo Natalego.
Więcej nie napiszę, bo każde następne zdanie może skutecznie zepsuć element zaskoczenia, który w Domu w głębi lasu jest kluczowy. Co prawda do pewnego momentu losy bohaterów da się przewidzieć, ale ostatnia część filmu Goddarda to już totalna, zaskakująca na każdym kroku jazda bez trzymanki, podczas której szczęka widza wielokrotnie powinna wylądować na ziemi. Dom w głębi lasu nie straszy ani przez moment, nie o to jednak jego twórcom chodziło. Szalone, znakomite pomysły zostały okraszone czarnym jak noc humorem, a nad całością unosi się duch zjadliwej satyry. Cytaty ze słynnych filmów grozy chadzają tu niemal stadnie, ale myliłby się ten, kto sądzi, że radość podczas seansu czerpie się tylko z wynajdywania poukrywanych odniesień. Goddard i Joss Whedon (pełniący rolę producenta i współscenarzysty) nie opierają swojego filmu na puszczaniu oka do widza, nawiązania są tu w pewnym sensie jedynie produktem ubocznym doskonale przemyślanej fabuły. To w genialnym pomyśle wyjściowym, nie w intertekstualnych zagrywkach, kryje się cała frajda płynąca z seansu Domu w głębi lasu, a kolejne wolty fabularne przekonują, że mamy do czynienia z horrorem pod każdym względem wyjątkowym.
Warto bowiem odsunąć na bok całą energię, jaka cechuje film Goddarda i przyjrzeć mu się „na chłodno”, by zauważyć, że Dom w głębi lasu to nie tylko beztroska zabawa, ale też film dla gatunku bardzo ważny. Odkąd trzydzieści lat temu Jason Voorhees zaczął mordować nastolatki nad jeziorem Crystal Lake, amerykański horror zdaje się stać w miejscu. Schemat slashera do dziś powtarzany jest bez opamiętania (ostatnio głównie w ramach „remakomanii”), choć po drodze powstało kilka filmów, które realizowały go w sposób świadomy, jak choćby pierwsza część Krzyku. Dom w głębi lasu, podobnie do filmu Wesa Cravena, nie obśmiewa gatunkowych schematów dla samej zgrywy. To raczej siarczysty policzek wymierzony twórcom, korzystającym z klisz bez finezji. Whedon i Goddard pokazują, że samą tylko siłą pomysłu można przemienić wady w zalety i osiągnąć w efekcie zupełnie nową jakość. Wystarczy jedynie poprzestawiać pewne elementy horrorowej układanki i wykazać się odrobiną inwencji twórczej.
Jedynym problemem Domu w głębi lasu jest… poprzedzająca go sława. Czytając recenzje amerykańskich krytyków, którzy już na wstępie określają film Goddarda hasłem game changer, można nastawić się na totalną rewolucję, na tytuł, po premierze którego producenci przestaną kręcić sztampowe slashery, a cały amerykański horror radykalnie zmieni swoje oblicze. To nie do końca prawda. Dom w głębi lasu wnosi do gatunku powiew świeżości i bezlitośnie wytyka lenistwo twórcom współczesnego hollywoodzkiego kina grozy, ale jest raczej wydarzeniem jednorazowym. Element zaskoczenia odgrywa tu zbyt wielką rolę, by naśladujące go filmy miały szanse na większy sukces, trudno też wyobrazić sobie następne produkcje, które na płaszczyznę meta-horroru wchodziłyby z podobną łatwością. Warto natomiast podejść do Domu w głębi lasu z otwartym umysłem i bez konkretnych oczekiwań, bo to jeden z najlepszych, najbardziej pomysłowych filmów grozy, jakie Amerykanie wyprodukowali w ciągu ostatnich lat.
Tekst z archiwum Film.org.pl (30.04.2012)