HORRORY, które były największą KLAPĄ FINANSOWĄ
Zbierając filmy (głównie horrory) do tego zestawienia, zauważyłem ciekawą prawidłowość. Dużo większą szansę na klapę finansową mają horrory science fiction niż te „klasyczne”, bazujące na działaniu różnych rodzajów sił nadprzyrodzonych. Elementy fantastyki naukowej są droższe do wprowadzenia, a nie zawsze ich połączenie z klimatem grozy jest przez widzów akceptowane. Tak więc wśród 10 poniższych tytułów są produkcje, które nie znalazły wystarczającej ilości fanów, ale i takie, które dzisiaj uchodzą za klasyki gatunku. Kolejny problem jednak w tym, że statystycznie gatunek horroru, np. wśród polskich widzów, nie należy do najpopularniejszych. Wyprzedzają go komedia, SF, film sensacyjny i m.in. film historyczny. Generalnie horrorom trudniej jest się przebić, a nawet jeśli im się udaje, to zostają kultowymi filmami dla ograniczonej grupy miłośników kina. Dane o budżecie oraz światowym dochodzie podane według „Box Office Mojo”.
„Alone in the Dark”, 2005, reż. Uwe Boll (budżet 20 mln dolarów, dochód 12 mln dolarów)
Gra była straszna, nawet z ówczesną grafiką. Nie znało się innej, więc czuło się lęk przed tym, do czego się w jakimś sensie przywykło. Budżet 20 milionów dolarów całkowicie wystarczył, żeby nakręcić film świetnie oddający klimat gry, a właściwie całej serii gier. Pozycja gry była jednak zbyt silna, żeby pozwolić aktorom na zastąpienie postaci z gry, stąd tak słaby wynik. Obiektywnie jednak, gdyby gier nie było, widzowie z pewnością doceniliby styl i grę Christiana Slatera, który miałby szansę jako Edward Carnby na stworzenie interesującego bohatera całej serii filmów osadzonych w tym uniwersum.
„Ukryty wymiar”, 1997, reż. Paul W.S. Anderson (budżet 50 mln dolarów, dochód 26,6 mln dolarów)
Te 50 milionów dolarów widać po realizacji. Niektóre sceny zrobione są faktycznie z rozmachem, a niektórym brak tych kolejnych milionów. Ogólnie jednak nie sposób się przyczepić do czegokolwiek. Ukryty wymiar ma świetną obsadę i nietuzinkowo opowiedzianą historię. Jest zręcznym połączeniem tematyki science fiction i tysiącletnich, religijnych symboli. Mało tego, odważnie prezentuje zło i towarzyszącą mu przemoc. Jest jednak produkcją skierowaną do widza starszego, mającego już doświadczenie w SF i horrorach. Właśnie ta powaga i mroczność narracji mogły wpłynąć na tak niewielki dochód. A poza tym z pewnością zaoszczędzono na promocji filmu.
„Robale”, 2006, reż. James Gunn (budżet 15 mln dolarów, dochód 12 mln dolarów)
Jamesa Gunna twórczość wczesna chyba widzów nie zachwyciła. Film leży sobie gdzieś na dnie playlist i tylko z rzadka jest wyciągany, jeśli szuka się czegoś wyjątkowo dziwnego. Niewielki budżet starczył jednak na sporo ciekawych efektów specjalnych, a zdolności Michaela Rookera musiałby Jamesowi Gunnowi przypaść do gustu, bo kontynuował z nim współpracę w Strażnikach Galaktyki. To wielka porażka tytułu, że się nie zwrócił, ale zapewne posłużył jako pole ćwiczebne dla reżysera, żeby marvelowska seria stała się jednym z lepszych filmów superbohaterskich w historii gatunku.
„Virus”, 1999, reż. John Bruno (budżet 75 mln dolarów, dochód 30 mln dolarów)
Niemały budżet, który na szczęście widać. Znani aktorzy z klasyków filmowych radzący sobie na planie zupełnie profesjonalnie. Ciekawe projekty biomechanicznych istot, naprawdę strasznych. Film mroczny, akcja osadzona w wąskich i ciemnych korytarzach jak z Obcego, co maskuje ewentualne braki w efektach specjalnych oraz pozwala na niekontrolowane popisy wyobraźni widza, uzupełniającej braki w ciemności własnymi strachami. Co więc się stało, że tak mały zarobek?
„Coś”, 1982, reż. John Carpenter (budżet 15 mln dolarów, dochód 19 mln dolarów)
Trudno uwierzyć, że ten stosunek budżetu do zarobku jest tak podobny, zwłaszcza że produkcja dzisiaj uważana jest za jeden z lepszych horrorów w historii kina. Wtedy jednak, na początku lat 80., sporo czynników działało na niekorzyść filmu. Science fiction nie było jeszcze w sposób oczywisty łączone z horrorem, a horror z kosmosem i obcymi. Oczywiście Ridley Scott już przetarł szlak swoim Obcym, ale to wciąż była nowość. Widzom wiele lat zajęło nabranie pewnej gatunkowej ogłady w rozumieniu tego typu stylistyki. A na dodatek John Carpenter w 1982 roku był reżyserem zupełnie niekojarzonym z wielkim, blockbusterowym kinem. Dlatego Coś potrzebowało czasu na zysk, tyle że nie w formie pieniędzy, ile estymy, która jest żywa do dzisiaj.