HISTORIE NIEMIŁOSNE. Ekranowe romanse bez happy-endu
Moja miłość
Podobne wpisy
Maïwenn Le Besco chyba najdobitniej ze wszystkich pyta o to, czy można kochać za bardzo. Spotkanie Marie-Antoinette z Georgiem staje się dla dwójki ożywcze. Ich związek, mimo że na progu wychodzenia z młodości, ma w sobie coś z tej pierwszej, szalonej miłości, która podobno zdarza się tylko raz. Jednak powoli to afirmatywne szaleństwo zmienia się w destrukcyjną namiętność bycia ze sobą, odchodzenia i wracania… Za filmem Le Besco stoi myśl, że wspólne życie i małżeństwo to przede wszystkim wydzielanie w sobie jakiejś części jestestwa, by zamieszkała w nim ta druga osoba. Późniejsze rozstanie jest niczym rozszarpywanie tej najwrażliwszej tkanki na pół, gdzie nie ma już miejsca na jakiekolwiek wcześniej przegapione kompromisy i ustępstwa. Może dlatego po wszystkim Marie-Antoinette wciąż tak masochistycznie pragnie i odtrąca Georgia, jednocześnie bojąc się tego bólu, który (świadomie bądź nie) on jej sprawia, a częściowo czerpiąc z niego przyjemność? Moja miłość to film w takim samym stopniu o miłosnej histerii, która zawładnęła dwojgiem ludzi i przepaliła ich na wskroś, jak i o wzajemnym więźniu tej drugiej osoby we własnych wyobrażeniach.
Rozstanie
Asghar Farhadi odziera filmową rzeczywistość z jakichkolwiek osłon. Dokumentalna szorstkość tego filmu sprawia, że widz staje się kolejnym domownikiem uwikłanym w międzyludzkie relacje, bez możliwości odmowy uczestnictwa. Trudno jest się zdystansować wobec ekranowego świata, bo tytułowe rozstanie dwójki bohaterów to ledwie preludium do refleksji nad tym, co tak naprawdę oznacza podział życia na dwoje: od najprostszych czynności typu opieka nad schorowanym ojcem po pytania o moralną postawę w wychowywaniu nastoletniej córki (bo jak powiedzieć dziecku, że czasem kłamie się dla własnej wygody czy bezpieczeństwa, skoro kłamstwo jest złe?). Mimo że reżyser pozostaje bardzo blisko irańskich realiów, to jednocześnie mówi o uniwersalnych sytuacjach w okrutny, bezpośredni sposób. Biorąc pod uwagę najbardziej filmowe moralitety zahaczające o temat miłości, ten film jest wizualnie zwyczajny, a zarazem niezwykle wymowny.
Sprawa Kramerów
Film Roberta Bentona zaczyna się iście po hitchcockowsku: emocjonalnym trzęsieniem ziemi. Joanna (Meryl Streep) psuje Tedowi (Dustin Hoffman) jego najważniejszy zawodowo dzień, bo na wejściu oznajmia, że odchodzi. Kilka łez, kilka wykrzyczanych oskarżeń i trzaśnięcie drzwiami. Jemu wydaje się, iż to tylko chwilowy stan i lada moment życie wróci na swe dawne tory… Jednak gdy tak się nie dzieje, mężczyzna musi pogodzić swoje skłonności do pracoholizmu i perspektywę obiecującej kariery z małostkami dnia codziennego i wychowawczymi trudami. Przede wszystkim jednak musi nauczyć się miłości do syna, siedmiolatka, którego jak dotąd za bardzo nie znał. Kanoniczna, nagrodzona kilkoma Oscarami Sprawa Kramerów to przykład mistrzowskiego kina, w którym bez zbędnego psychologizowania i przegadywania, niejako między kolejnymi czynnościami, dzieją się najważniejsze rzeczy. Ted jest heroicznie zajęty radzeniem sobie i dopiero na sali sądowej zostaje wypowiedziane to wszystko, co dotychczas krążyło mu w krwiobiegu. Rozwód to nie tylko fizyczna zmiana statusu, a mentalne rozpoczęcie nowego życia, którego nie można rozpisać w tabeli z podziałem na wady i zalety, co przez moment próbuje uczynić bohater.