HISTORIE NIEMIŁOSNE. Ekranowe romanse bez happy-endu
To są filmy z ciemnej strony księżyca – raczej nie spodziewajcie się szczęśliwych zakończeń czy dopisków w stylu „i żyli długo i szczęśliwie”. To raczej tytuły dla tych, którzy oczekują od kina emocji, życiowego podobieństwa i nie boją się spotkać z filmem, który mówi im prosto w oczy „patrz, to o tobie, taki jesteś”.
Tego typu kino dotyka, przeżera się na wskroś aż do kości i najgłębszych uczuć, zapewne bez jakiekolwiek znieczulenia.
Wykorzystując schematy rodem z komedii romantycznych, twórcy tych kilku tytułów postanowili przenicować je na wstrząsające, poruszające dramaty, które raczej nie nadają się na romantyczny, sobotni wieczór we dwoje. Co najwyżej niektóre można by puszczać w ramach nauk przedmałżeńskich, odzierając związki z wszelkiego romantyzmu, a zakochanym przemocą ściągając różowe okulary z nosów.
Czujcie się ostrzeżeni: to będzie emocjonalny roller coaster, na którym nie obędzie się bez chusteczek i rozstań.
Take This Waltz
Take This Waltz jest nakręconym w duchu amerykańskiego kina niezależnego filmem o małym kryzysie, który wydarza się w niejako baśniowym, pełnym słońca i kolorów świecie ludzi młodych, nieskażonych jeszcze korporacyjnym myśleniem czy drobnomieszczańskimi intrygami. Małżeństwo Margot (Michelle Williams) i Lou (Seth Rogen) jest przecież bardzo udane, oparte na zrozumieniu, ustatkowanej miłości oraz podobnym poczuciu humoru, a jednak zaczyna blaknąć z biegiem lat. Nowa, niespodziewana fascynacja Danielem z jednej strony obojgu zdaje się ciążyć, z drugiej ma w sobie elektryzujący błysk nowości. Początkowe poznawanie siebie poza dotykiem czy późniejsze zakochiwanie się w sobie ma jednak rewers, jakim jest spojrzenie na życie, które się porzuca, i ludzi, których własnymi decyzjami się krzywdzi. Sarah Polley skupia się na jakimś niewypowiedzianym, bliżej nieokreślonym porozumieniu dusz, które nieoczekiwanie rozwija się między bohaterami. W obliczu tego uczucia na znaczeniu traci ta ciepła, domowa i bezpieczna egzystencja, którą dotychczas się wiodło. Niby nic się nie dzieje, nie ma kłótni i rzucania talerzami, ale niektórych decyzji nie można cofnąć. Polley odmawia jednak swoim bohaterom pozbawionego konsekwencji zagnieżdżania się w nowych sytuacjach, snując swoją melancholijną opowieść o stopniowym wygasaniu uczucia, które miało być na zawsze.
Małe dzieci
Podobne wpisy
Czy to, co dzieje się za drzwiami pięknych domów na amerykańskich przedmieściach, nie jest tylko imitacją prawdziwego życia? Czy zamieszkujący je ludzie nie za bardzo pochłonięci są nienagannym spełnianiem narzuconych ról społecznych, by wreszcie zacząć naprawdę zauważać siebie nawzajem? Mały romans rozkwita między dwójką zajętą wychowywaniem dzieci, tkwieniem w niekoniecznie udanych małżeństwach i nostalgiczną tęsknotą za innym życiem. Ich niepokój ma jednak odmienny charakter: jest to nie tylko głód ciał, ale przede wszystkim wcześniej tłamszona ochota, by rzucić to wszystko i wyjechać. Po kolei, przez drobne epizody i rytuały tej sąsiedzkiej społeczności, Todd Field pokazuje jej podskórne wypaczenia. To, co David Fincher w Zaginionej dziewczynie rozkręca w emocjonalno-kryminalną spiralę prawideł o małżeństwie, reżyser Małych dzieci zatrzymuje w bramach wyjazdowych z miasta, ogranicza do miejskich przestrzeni, w których muszą wystarczyć ukradkowe uśmiechy i niezobowiązujące rozmowy. Czasem splot okoliczności po prostu nie jest wystarczająco korzystny, by romans mógł przekształcić się w coś więcej niż wspomnienie o zakazanych przyjemnościach czy byciu słuchanym, zauważanym, rozumianym.
Blue Valentine
Zdaje się, że jest w Dereku Cianfrancie jakaś pokusa znalezienia winnego tego stanu rzeczy – on (Ryan Gosling), który z pięknego dwudziestoletniego stał się stetryczałym pracownikiem bez aspiracji, lubiącym sięgnąć po jedno czy dwa piwa więcej, niż powinien, czy ona (Michelle Williams), która z ambitnej marzycielki stała się zdystansowaną i oschłą heterą? Reżyser bez uciekania w niepotrzebną czułostkowość stawia bohaterów przed sobą nawzajem mentalnie nagich: znają się na tyle długo i dobrze, że ich małżeństwo staje się powolnym zarzynaniem związku. Dziejąca się na dwóch płaszczyznach czasowych akcja de facto zawieszona jest pomiędzy wspomnieniem o romantycznym uczuciu, któremu nie zagrażały zewnętrzne okoliczności, a poczuciem tkwienia w impasie, który nikomu nie odpowiada; dawna namiętność teraz wzniecana jest tylko przy kłótniach. Tej fascynacji między nimi już nie ma, został ledwie wspólny dom i córka, chociaż przede wszystkim trzyma ich przy sobie jakaś irracjonalna myśl, że jedno nie poradzi sobie bez drugiego (tylko czy na pewno?). Miłość, która niegdyś zdarzyła się między dwojgiem niepozornych ludzi, dojrzała i przebrzmiała, stając się tym, czym zwykle się staje w umęczonych, ale wciąż aktualizowanych związkach: uczuciem pomiędzy nadzieją a rozczarowaniem.