search
REKLAMA
Zestawienie

GŁUPIE, zbędne, niemożliwe… ZMARTWYCHWSTANIA postaci filmowych

Rafał Donica

4 lutego 2020

REKLAMA

NIE ŻYJĘ, ZARAZ WRACAM…

Ciekawym przykładem bezceremonialnego uśmiercenia nie jednego, a wielu głównych bohaterów był bez wątpienia słynny finał Avengers: Wojny bez granic (2018). Wzniosła scena, w której kolejne postaci uniwersum znikały w chmurze popiołu jak łzy w deszczu, zaplanowana przez scenarzystów jako szokująca/zaskakująca/wzruszająca (niepotrzebne skreślić), paradoksalnie wywołała u mnie obojętność. Zacząłem się nawet zastanawiać, czy może jestem jakiś nieczuły lub mało empatyczny, ale to nie to. Po prostu byłem o los tych postaci zupełnie spokojny, wszak z góry wiadomo było, że umierają tylko na chwilę, a całe trzęsienie ziemi spowodowane ich chwilową śmiercią to w istocie burza w szklance wody. Spider-Man, Star-Lord czy Doktor Strange to nie są zwyczajne kury znoszące złote jaja; to prawdziwe kury nioski na sterydach i na wolnym wybiegu z dostępem do siłowni, a już Spider-Man to istna Kurodzilla miażdżąca box-office i znosząca złote jaja wielkości piłek futbolowych, z diamentami w miejscu żółtka! Takich postaci nie można ot tak, po prostu poświęcić dla kilku chwil wzruszenia widzów, nieodwołalnie zabić, skazując się w kolejnych filmach na pokazywanie ich już tylko w retrospekcjach albo w prequelach.

Było więc pewne, że ich rozsypanie w pył to zwyczajne rzucanie słów na wiatr przez scenarzystów serii. Tuż za rogiem czaił się Koniec gry, słychać było już też o premierze Spider-Mana: Daleko od domu, którego akcja miała się dziać PO wydarzeniach z finałowej odsłony Avengersów. A trudno przecież, żeby miało się to rozgrywać z Pajączkiem w formie popiołu na wietrze. Scena po napisach końcowych wcześniejszego Ant-Mana i Osy sugerowała też, że Człowiek-Mrówka będzie umiał w fizykę kwantową i majstrowanie w czasie. Dodając do tego precedens z filmu Superman (1978) Richarda Donnera, gdzie Człowiek ze Stali odwrócił ruch Ziemi, by cofnąć czas i ożywić Lois Lane, było wręcz oczywiste, że w Końcu gry wszyscy zmarli bohaterowie – uff, co za ulga – zmarłymi być przestaną. Pytanie nie brzmiało zatem, CZY wrócą do świata żywych, tylko JAK, i wokół tego kręciła się fabuła Końca gry, co – w mojej opinii – odbierało finałowej odsłonie przygód Avengers połowę dramaturgii. Na szczęście dwie inne, definitywne (ciekawe, na jak długo?) śmierci ważnych postaci zdołały wypełnić tę emocjonalną pustkę.

Podobny  zwrot akcji mogliśmy obserwować również w konkurencyjnym parku rozrywki (Martin Scorsese lubi to!), czyli w filmie Batman v Superman: Świt sprawiedliwości (2016) z DCEU. Tu nieoczekiwanie umierał Superman, choć niemal równocześnie powstawały już zdjęcia do Ligi Sprawiedliwości (2017), której Superman – z tego co kojarzę – był zawsze jednym z najważniejszych filarów. Tak więc i tutaj, podobnie jak na filmie Marvela, mało wzruszyłem się chwilowym zgonem Kryptończyka (zresztą już na końcu Batman v Superman na trumnie Człowieka ze Stali podskakiwała ziemia), a pytanie podobnie brzmiało JAK, a nie CZY Superman wróci do życia w kolejnym filmie. O ile jednak u Iron Mana i spółki chodziło o poskładanie do kupy superbohaterów kulturalnie, z zachowaniem higieny oraz dobrego smaku, tak w przypadku Supermana/Clarka Kenta ubranego w dębową jesionkę i zakopanego sześć stóp pod ziemią zaczynało to zahaczać o frankensteinowskie rabowanie grobów i mało subtelne reanimowanie trupa. Jednakże, choć cała akcja z ożywieniem Supermana faktycznie okazała się lekko niesmaczna i z deka niepokojąca, i tak większy niesmak pozostawiły po sobie nieudolnie wyretuszowane wąsy Henry’ego Cavilla.

EPILOG, CZYLI OŻYWIMY ICH, I CO NAM ZROBICIE?

Samo Hollywood doskonale zdaje sobie sprawę ze śmieszności własnych pomysłów na wskrzeszanie uśmierconych postaci. Idealnie podsumował to Matt Damon w krótkim epizodzie w Jay & Silent Bob Reboot (2019), który kilkanaście lat temu pojawił się w Dogmie (1999) jako… zabity przez Boga (Alanis Morissette) Loki. Burząc czwartą ścianę, Damon-Loki zwraca się z wyjaśnieniem swojej obecności wprost do widzów, tłumacząc, że… został wyłowiony na środku oceanu przez rybaków, stracił pamięć i teraz zyskał nową tożsamość – tożsamość Bourne’a! To zabawne, irracjonalne tłumaczenie ilustruje niestety jak najbardziej realny trend opisany w niniejszym artykule. I już całkiem na serio zastanawiam się, jak taki Ridley Scott ma zamiar przywrócić na ekran Maximusa w planowanej kontynuacji Gladiatora? Czy będzie to prequel, czy akcja będzie się działa w zaświatach, czy może okaże się, że na ostrzu noża Commodusa nie było wcale trucizny, tylko sok malinowy? Albo jak James Cameron ponownie wprowadzi na ekran antagonistę z Avatara (2009) – Quaritcha (Stephen Lang)? Najciekawszy bohater Cameronowskiego blockbustera został przebity na wylot nielichą strzałą (a nawet kilkoma), a mimo to widnieje w obsadzie wszystkich 17 kontynuacji hitu Camerona, zaplanowanych na 35 lat w przód; trochę to podkręciłem, ale przyznacie, że filmy Avatar 2, 3, 4 i 5 rozpisane do roku 2027 brzmią nieco fantazyjnie i megalomańsko? Wracając do Quaritcha, jeśli ma być obecny we wszystkich czterech nowych odsłonach, to czy będą to cztery prequele (jeśli tak, to co tam będzie robił Jake Sully?), czy może Quaritch, który poniósł śmierć w mechu, był w rzeczywistości… avatarem prawdziwego Quaritcha, który przez cały czas leżał w takiej samej komorze jak Jake Sully i może podobnie jak on okaże się sparaliżowanym żołnierzem, weteranem jednej z ziemskich wojen?

Widzę w takim rozwiązaniu ciekawe, zaskakujące i wcale niegłupie wyjaśnienie powrotu Quaritcha do świata żywych. Ale znając uproszczony model myślenia w Hollywood, okaże się pewnie, że strzały po prostu nie przebiły najważniejszych narządów i Quaritch jakoś się wylizał, podobnie zresztą jak obecna w obsadzie Avatarów 2–5 Sigourney Weaver. Prawdopodobnie jednak będą to po prostu prequelo-sequele, mieszające wątki początków ekspansji ludzi na Pandorze i okresu po zwycięstwie Na’vi nad ludźmi – coś w stylu dwóch linii czasowych z Ojca chrzestnego II. Pożyjemy, zobaczymy.

Biorąc pod uwagę fakt, że na naszych oczach już niemal taśmowo remake’uje się i rebootuje wszystko, co korzeniami sięga XX wieku i na drzewo nie ucieka, pozostaje tylko drżeć na myśl o sequelach Thelmy i Louise (ponoć nie spadły w przepaść, tylko wylądowały na jakiejś skale) czy Butcha Cassidy’ego i Sundance Kida (w sumie nie pokazano, jak kule ich dosięgły, Redforda się odmłodzi cyfrowo, a Newmana zagra jego kopia CGI). Hollywood zawsze znajduje sposób, a żadna filmowa śmierć nie jest ostateczna…

Podziękowania dla Piotra Sawickiego, Jacka Lubińskiego, Krzysztofa Waleckiego i Dawida Myśliwca za podrzucenie kilku cennych informacji i ciekawych przykładów do mojego artykułu.

Rafał Donica

Rafał Donica

Od chwili obejrzenia "Łowcy androidów” pasjonat kina (uwielbia "Akirę”, "Drive”, "Ucieczkę z Nowego Jorku", "Północ, północny zachód", i niedocenioną "Nienawistną ósemkę”). Wielbiciel Szekspira, Lema i literatury rosyjskiej (Bułhakow, Tołstoj i Dostojewski ponad wszystko). Ukończył studia w Wyższej Szkole Dziennikarstwa im. Melchiora Wańkowicza w Warszawie na kierunku realizacji filmowo-telewizyjnej. Autor książki "Frankenstein 100 lat w kinie". Założyciel, i w latach 1999 – 2012 redaktor naczelny portalu FILM.ORG.PL. Współpracownik miesięczników CINEMA oraz FILM, publikował w Newsweek Polska, CKM i kwartalniku LŚNIENIE. Od 2016 roku zawodowo zajmuje się fotografią reportażową.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA