GANG PROMETEUSZA. Najbardziej NIEZROZUMIANE filmy XXI wieku
Seria Ludzka stonoga, reż. Tom Six
Podobne wpisy
Może Tom Six za sprawą swoich analnych fiksacji nie zyskał komercyjnej sławy, lecz nie można mu odmówić sukcesu w niszowych kręgach. Stał się przykładem najobrzydliwszego reżysera współcześnie kręcącego filmy i pewnie o to mu chodziło. Takie jednak ujęcie jego osoby nie jest do końca sprawiedliwe, bo to, że widzowie czują obrzydzenie, oglądając Ludzką stonogę, jest wyłącznie ich sprawą, a nie problemem reżysera. Tom Six namawia jedynie do pochylenia się nad naszymi najgłębszymi lękami i uprzedzeniami, wtłaczanymi nam do głów przez purytańskie wychowanie. Pokazuje i zestawia ze sobą pojęcia, które otoczone są zasłoną tabu, chociaż już od dawna ciekawscy ludzie zrobili w niej mnóstwo dziur, by skrycie podglądać, co się dzieje w sekretnych pokojach analnych rozkoszy. Różnego rodzaju prawa, zobowiązania i konwenanse zabraniają im jednak się do tego otwarcie przyznać.
Co tu dużo mówić, wystarczy obejrzeć pierwszą część cyklu, żeby na własne oczy zobaczyć wszechobecną taniość środków, z których korzysta Six. Osobiście żałuję, że nie miał więcej pieniędzy na bogatszą realizację, zwłaszcza w sferze efektów specjalnych. Za ten budżet udało mu się jednak dokonać rzeczy naprawdę wielkiej. Stworzył niepodrabialną w żadnym horrorze atmosferę wstrząsającego obrzydzenia, którego widz doświadcza na bardzo głębokim, wręcz seksualnym poziomie. Filmy Sixa są jak powrót do analnej fazy naszego rozwoju, kiedy anus jest jeszcze tajemnicą, a wszystko, co się z nim wiąże, budzi ciekawość, niezapośredniczoną żadnym społecznym lękiem i penalizacją autoerotycznych czynów. Niezrozumienie twórczości Sixa polega właśnie na uleganiu obrzydzeniu, gdy należy pozostawić je gdzieś z boku i spróbować zastanowić się, czy aby w metodzie reżysera nie skrywa się jakiś głębszy sens. Ludzka stonoga to nic innego jak usilna namowa, może nieco szalona, ale niepozbawiona sensu, do przekroczenia swoich barier i sprawdzenia, gdzie leżą nasze osobiste granice. Tom Six nie kręci byle jakich horrorów o manipulacjach odbytami i zjadaniu kału. On kręci metapsychologiczne eksperymenty filmowe, żeby umożliwić nam wyjście z pudełek. Kto jednak Ludzką stonogę tak rozumie?
Kler (2018), reż. Wojciech Smarzowski
Dla nas, Polaków, Kler powinien być jednym z najważniejszych filmów, bo opowiada o zakłamaniu rzeczywistości, w której bezpośrednio funkcjonujemy, która formuje nasze życie od zarania. To wreszcie najbardziej niezrozumiany film w temacie, jaki porusza, ze względu na nieumiejętność czy też zahamowanie wynikłe z umocowanej w tradycji świadomości społecznej, do przekucia opinii milionów widzów ciągnących do kin na działanie w praktyce, ale o tym zaraz. Smarzowski to reżyser zaangażowany, niekiedy przypomina mi nieco pod tym względem Patryka Vegę, tyle że działającego po drugiej stronie ideologicznej barykady. Ideałem byłoby, gdyby nie trzeba było żadnych murów, przez które musimy przeskakiwać albo za którymi musimy się okopywać, ale najwidoczniej nie da się inaczej. Smarzowskiego od Vegi różni jednak to, że ten drugi woli te mury umacniać niż je burzyć. Smarzowski kręci te swoje brudne filmy, żeby widz mógł się odbić od oglądanego na ekranie dna i zmienić coś we własnym otoczeniu. Nie ma co ukrywać, że reżyser nie nakręcił Kleru dla formalnej zabawy, zarobienia kasy czy też zasiania fermentu. W jednej z ostatnich wypowiedzi Smarzowski wyraził swój zawód co do spodziewanej wychowawczej roli Kleru. Myślał, że skoro film odniósł taki sukces kasowy, to ze względu na swoje zaangażowanie cokolwiek się zmieni, zarówno w widzach, jak i w hierarchach kościelnych. Nic takiego nie nastąpiło, a jeśli nawet, to w stosunku do krzywd ofiar księży i całej polityki ukrywania zbrodni jest to reakcja znikoma. Bo to chyba oczywiste, że na krzywdę dzieci powinniśmy reagować jednoznacznie i najmocniej, jak się prawnie da? Gdyby więc Kler został w swojej wychowawczej perspektywie faktycznie zrozumiany zgodnie ze skrywanymi ze względów bezpieczeństwa politycznego oczekiwaniami, wszyscy, do których dotarł przekaz, powinni zanegować sensowność działania instytucji Kościoła oraz przestać być jej członkami. Bo to ona odpowiada za czyny swoich księży. Ona tworzy im warunki do popełniania zbrodni i wreszcie to ona je ukrywa. Wiara zaś to zręcznie zaprojektowane narzędzie, by owej instytucji nie ubyło duszyczek.
Swoimi skrywanymi marzeniami o pustych kościołach Smarzowski przyznał się, że jego wcześniejsze wypowiedzi o tym, iż film Kler nie atakuje wiary ani zrębu instytucji Kościoła, tylko przedstawia historię zagubionych ludzi, były okołopremierową kokieterią. Równocześnie poniósł intelektualną porażkę, bo wizja świata przedstawiona w Klerze kompletnie rozmija się z codziennością Polaków, na których taka forma indoktrynacji nie działa. W ich rozumieniu jest wciąż rodzajem fikcyjnej wypowiedzi reżysera, a nie prawdą dziejącą się obok z wszystkimi jej konsekwencjami. W tym sensie podobnie mamy z wyborami: „nie pójdę, bo co zmieni mój jeden głos”. Tego jednak można było się spodziewać. W naszej postkomunistycznej, sklerykalizowanej rzeczywistości Kler musiał zostać niezrozumiany, a co za tym idzie – albo wyśmiany i potępiony, albo uznany za egzotykę, z którą w praktyce nie wiadomo, co zrobić. No bo przecież trzeba wysłać dzieci do komunii i czasem pójść na niedzielną mszę. A równocześnie utyskiwać, jacy to ci “panowie w sukienkach” są obłudni. Źródło obłudy tkwi chyba nie tylko w nich.