Filmy science fiction NIESŁUSZNIE uznawane za ZŁE

Szczelina (1990), reż. Juan Pinquer Simón – 4,9 (Filmweb), 4,7 (IMDB)
Podobne wpisy
W statystycznych ocenach film nie dociągnął nawet do 5. Może to przez Jacka Scalię? Zbyt dużo czasu poświęcił telewizji i reklamom? A może przez niedoinwestowanie w zakresie efektów specjalnych? Nie da się ukryć, że film jest tani, pasujący raczej do telewizji niż kina. Ma w sobie jednak mięsistą historię, bardzo przypominającą fantastyczne przygody opisane w książkach Juliusza Verne’a. Gdyby tak lepiej ubrać ją wizualnie, lepiej udźwiękowić i oświetlić, otrzymalibyśmy coś w stylu Otchłani Jamesa Camerona. Zapewne też do niej widzowie się odnosili, zwłaszcza ci, co najniżej film oceniali. Warto jednak przebić się przez tę nieprzystępną formę techniczną i skupić na opowieści. A ta trzyma w napięciu – a dokładniej powoli je rozwija. Wątki romansowe można przy tym skupianiu się pominąć. Na bohaterów filmu czekają w podmorskim świecie (zwłaszcza w tajemniczej jaskini) o wiele niebezpieczniejsze wyzwania niż miłość.
Pluto Nash (2002), reż. Ron Underwood – 5,1 (Filmweb), 3,8 (IMDB)
Doskonale rozumiem, że nie jest to film dla wszystkich. Z pewnością tej formy rozrywkowego sci-fi nie zaakceptują miłośnicy rozkładania atomu na poszczególne nukleony. Fani dociekania tego, co znajduje się w czarnej dziurze, i tego, czy wszechświat jest skończony, a może i zarazem nieograniczony, również się wynudzą. A może się mylę? Patrząc na oceny, chyba jednak nie. Mam jednak nadzieję, że znawcy historii kina domyślą się, że retrostylistyka Pluto Nasha wyraźnie nawiązuje do kina z lat 60. Mało tego, wzbogaca ją o surrealistycznie potraktowane wątki, które często cechują się wewnętrzną sprzecznością. Nie bez powodu w roli kierowcy taksówki pojawia się John Cleese. Tandeta jest więc w obrazie Rona Underwooda wartością samą w sobie. Nie potrzeba jej żadnego innego stylu do funkcjonowania oraz współtworzenia doskonałej komedii science fiction. Dla mnie osobiście najważniejsze jest, że połączono w niej familijną komedię z wartką akcją w klimacie filmów z gatunku Nowej Przygody. Rzecz jasna, mogę jako rodzic się napiąć i przybić swoje dziecko do fotela, żeby oglądało Kubricka. Tylko po co. Lepiej będziemy się wspólnie bawić na Pluto Nashu.
Bokeh (2017), reż. Geoffrey Orthwein, Andrew Sullivan – 5,1 (Filmweb), 5,0 (IMDB)
Cały czas się zastanawiam, gdzie jest ta krowa, której Riley (Matt O’Leary) miałby strzelić w głowę. I czemu tego nie zrobił. Zniknęły wszystkie istoty żywe prócz pary głównych bohaterów. Starszego człowieka, który umiera w ciągu doby, nie liczę. Bokeh to harmonijna, uspokajająca (co nie znaczy, że pozbawiona suspensu) opowieść o przemijaniu i niestrudzonej walce człowieka z nieuniknionością końca, zarówno w wymiarze jednostkowym, jak i całej naszej wielkiej cywilizacji. Każdy z nas robi to na swój sposób, ma indywidualne bokeh, jak konstrukcja soczewek w obiektywie, co fotografowie doskonale wiedzą. Koniec ludzkości i przetrwanie do zaledwie tło dla twórców filmu, żeby opowiedzieć historie z życia o wiele ważniejsze – życia w ogóle, nie tylko tego ludzkiego, bo życie ma siłę, żeby przetrwać niemal w każdych warunkach. Traktaty z filozofii egzystencjalnej oraz etyki nawet połączone ze sci-fi nie mają szans uzyskać statystycznie wysokich ocen. Stąd niektórzy widzowie, kierując się ocenną matematyką, mogą uznać, że film jest zły.
Zdarzenie (2008), reż. M. Night Shyamalan – 5,3 (Filmweb), 5,0 (IMDB)
Cała fantastyczność naukowa tej produkcji opiera się na dociekaniu, co powoduje masowe autoagresywne zachowania u ludzi. Niesie je wiatr w postaci roślinnych zarodników czy może zaatakowali nas obcy? Największą wadą filmu jest płaska strona wizualna. Twórcy ewidentnie nie mieli pomysłu na wizualizację globalnej choroby. Same ujęcia wiatru są zbyt umowne i przy dzisiejszych, rozbuchanych potrzebach widzów – niewystarczające. Być może stąd niskie oceny. Przyznam się, że mnie skromna oprawa również przeszkadzała. Cały czas odruchowo chciałem zobaczyć coś konkretniejszego, bardziej namacalnego, a nie wyłącznie metafory. Brak wizualnej postprodukcji nałożył się na dość abstrakcyjnie zaprezentowaną treść, a przy tym aktorzy mogli zagrać z większym oddaniem. Mimo wad jednak nie można stwierdzić, że produkcja jest zła. Właśnie przez tę umowność czeka się z większymi emocjami na wyjaśnienie. Nieważne, czy jest ono zadowalające. Oczekuje się go, a zatem Shyamalanowi udało się spełnić podstawowe zadanie reżysera – zaintrygować. Finalna ocena jest drugorzędna.
Godzilla (1998), reż. Roland Emmerich – 6,0 (Filmweb), 5,4 (IMDB)
Nieporozumienie, bzdura, film, który nie ma nic wspólnego z „prawdziwą” Godzillą, i najlepsze – profanacja. Ciekawy jestem, czym jest ta „prawdziwa” Godzilla, jak nie facetem przebranym w gumowy strój potwora i rozwalającym styropianowe budynki. Jeśli to ma być klasa odniesienia, to film Rolanda Emmericha jest arcydziełem. Nawet pod względem scenariusza. Generalnie kino spod znaku buńczucznego reżysera nigdy mnie nie powalało, ma on na koncie jednak filmy, które nie są wprost reklamami kręconymi na zlecenie amerykańskiego rządu. Godzilla do tych filmów należy. A najlepsze są w nim klimat, suspens i małe godzilątka. Niewątpliwie jest jedną z najbardziej udanych Godzilli, jakie współczesna kinematografia wydała na świat.
A poza tym Ghost in the Shell i Sucker Punch – niedocenione, niezrozumiane, a w konsekwencji uznane za złe.