Kilka lat temu napisałem, że chciałbym obejrzeć remake Golema, a na krześle reżysera widziałbym Jeana Pierre’a Jeuneta, bo nikt z polskich twórców nie przychodził mi wtedy do głowy. Dzisiaj już wiem, że tego zdania mogłaby się podjąć Jagoda Szelc. Wierzę w jej spryt w realizacji filmu z jednej strony postapokaliptycznego, a z drugiej odwołującego się do legend powstałych w zupełnie innych czasach, gdy nikt nie miał pojęcia nawet, co to jest elektryczność. Mam tu na myśli życie i działalność Jehudy Löwa ben Becalela, twórcy Golema, chociaż gdyby tak się uprzeć, faktycznie śmierć rabina na początku XVII wieku zazębiła się z eksperymentami pierwszego po Talesie z Miletu pełnoprawnego elektryka, wynalazcy iskry, Williama Gilberta. Wracając jednak do filmu Szulkina, na jego niezrozumiałość u dzisiejszego widza złożyło się kilka czynników: forma, nawiązania polityczne, budżet, skłonność reżysera do forsowania swoich radykalnych wizji artystycznych. Gdyby tak Jagoda Szelc powróciła do prozy Gustava Meyrinka i wzbogaciła ją o swoją, mrożącą krew w żyłach wizję cywilizacji ludzkiej po totalnej wojnie?
Na stylistykę Tarkowskiego miałem apetyt jakieś 15-20 lat temu. Co ciekawe, wtedy mnie aż tak nie nudziła. Dzisiaj muszę mieć nastrój, żeby do niego wracać. Raczej się jednak nie zdarza, żebym z własnej woli wsadził płytę do odtwarzacza i włączył Solaris, Stalkera czy np. Zwierciadło. Celuję raczej w projekcje telewizyjne, wtedy nie przełączam na inny kanał. W przypadku Solaris pełne zrozumienie wizji Tarkowskiego jest w zasadzie niemożliwe, gdyż reżyser pozostawił spore pole do indywidualnej interpretacji. Zrobił tak specjalnie, dodatkowo utrudniając widzowi odbiór historii poprzez makabrycznie długie ujęcia, próby wizualizowania filozoficznego namysłu oraz przesunięcie gatunkowe z science fiction w stronę dramatu psychologicznego. W porównaniu z wersją Tarkowskiego książka Stanisława Lema wydaje się bajką dla dzieci. Co najważniejsze, jest w niej o wiele więcej fantastyki naukowej, nawet jeśli opisy działania oceanu czasem wydają się nazbyt metaforyczne.
Nie byłoby tego tytułu w zestawieniu, gdyby nie komentarze pod recenzją pierwszych trzech odcinków zarówno na stronie w panelu Disqusa, jak i na Facebooku. Odniosłem wrażenie, że albo widzowie oglądają najnowszy serial, który wyszedł spod ręki Scotta, po łebkach, bez zastanowienia i żadnej refleksji, albo, co wydaje mi się bardziej prawdopodobne, nie chcą pewnych rzeczy widzieć. Jest więc to sztandarowy przykład niezrozumienia emocjonalnego lub zwykłego wyparcia ideologicznego, o czym wspominałem na samym początku. Wszak trudność w odbiorze filmów nie polega tylko na ścisłej, logicznej analizie tudzież zrozumieniu wniosków, ale i na akceptacji psychicznej tego, co się postrzega i rozumie. Wychowane przez wilki nie jest przecież produkcją trudną w sensie naukowych teorii, a nawet skomplikowania fabuły, natomiast przypomina nieco ideologiczny traktat na temat duszy, roli maszyny w życiu człowieka, wychowania, Boga, oraz wypaczeń instytucji religijnych.
Światopogląd Ridleya Scotta zawsze był laicki, nawet niekiedy walczący, antyteistyczny, czasem jednak ciążył w stronę jakieś formy pierwotnej religijności (animizm, panteizm), co jest dla każdego człowieka stanem naturalnym, lecz trwale rozmijał się z formalnymi zrzeszeniami chrześcijan, islamistów, judaistów i wszelkiej innej maści organizacjami twierdzącymi, że mają monopol na objawione, boskie prawdy. Wychowane przez wilki są zebraniem Scottowskich idei na temat relacji człowieka z Bogiem prezentowanych w całej filmografii reżysera. Aby było bardziej zjadliwie i symbolicznie, wspomógł go Aaron Guzikowski. Wyszedł im mniej lub bardziej celnie punktujący nasze współczesne zideologizowane religie serialowy produkt w formie traktatu humanistycznego, gdzie historia dwójki androidów wychowujących dzieci na obcej planecie służy ostrzeżeniu widza, do czego doprowadziła Ziemian fanatyczna wiara i jak mogą bez niej wreszcie szczęśliwie żyć. Szerzej o symbolice i wymowie napisałem w podsumowaniu fragmentu pierwszego sezonu Wychowanych przez wilki.
A na koniec uściślenie. W tytule artykułu znajduje się wyrażenie „do końca”, zatem nie zawsze jest tak, że widzowie zupełnie nie rozumieją powyżej zestawionych filmów. Czasem tylko trochę – mnie również to dotyczy.