Filmy science fiction, które są ŚWIETNYM materiałem na SERIAL
Głos Pana (2018), reż. György Pálfi
Podobne wpisy
Gdyby Stanisław Lem żył, z pewnością odpowiednio ostro wypowiedziałby się o tej produkcji. Skoro jednak już go wśród nas nie ma, wypada, żeby czytelnicy jego książek robili to za niego i próbowali wymyślić jakieś sposoby, żeby ochronić dorobek pisarza od bycia marketingowym lepem na widza. Dzieła Lema są nie tylko literaturą science fiction dla fanów gatunku, ale humanistycznymi traktatami, czego zdają się zupełnie nie rozumieć twórcy filmowi, nie tylko w przypadku Lema, ale i Philipa K. Dicka czy wspominanego w tym zestawieniu Orsona Scotta Carda. Produkcja Głos Pana nie jest inna. Miota się gdzieś po Lemowskich przesłaniach, chwilami nawet celnie je przedstawiając (na przykład w przypadku komunizmu), ale potem znów następuje zwrot w stronę lekkiego, niemal komediowego stylu. Nie pasują te światy do siebie. Serial być może uratowałby cały dyskurs pisarza o człowieku pogrążonym w dociekaniu, czy tak naprawdę potrzebny mu jest do życia jakiś ustrój, zwłaszcza ten mieniący się jedynym właściwym politycznie.
Bez baterii nie działa (1987), reż. Matthew Robbins
Była Autostrada do nieba, był Domek na prerii, wreszcie Przystanek Alaska czy też Skrzydła. Podobnie jak te seriale, Bez baterii nie działa ma wszystko, żeby zatrzymać widza przed ekranem na dłużej niż te niecałe 120 minut pełnometrażowej historii – ujmujących starszych bohaterów, jednoznacznie przedstawionych antagonistów i uroczych kosmitów, przypominających ni to maskotki, ni to zwierzaki, którymi chciałoby się zaopiekować. To jednak raczej one mają zdolności i możliwości opiekowania się bohaterami, nie tylko tymi w podeszłym wieku. Nie myślę o serialu długim, ale, powiedzmy, 12 odcinkach z możliwością nakręcenia kolejnego sezonu (choć niekoniecznie). Oczywiście emisja w niedzielne popołudnie.
Gra Endera (2013), reż. Gavin Hood
Na Grę Endera padło dlatego, że miałem przyjemność przeczytać wszystkie książki z serii i kilka razy złapać się za głowę z powodu fabularnej szkicowości filmu Gavina Hooda. Produkcja w żadnym stopniu nie oddała prozy Orsona Scotta Carda i mam wrażenie, że twórcy zupełnie jej nie zrozumieli. Dlatego pożądane dla zainteresowanych gatunkiem widzów byłoby zaprezentowanie im serialu nakręconego z poszanowaniem twórczości pisarza. Chodzi nie tylko o Grę Endera, ale i inne książki z cyklu (np. Mówca umarłych), które szerzej prezentują historię Andrew Wiggina. Wciąż mam nadzieję, że Card zostanie doceniony, a jego nazwisko nie będzie służyło do wyciągania od widzów gotówki.