Nie tylko „Imperium Słońca”. Ekranizacje książek J.G. BALLARDA
Niekwestionowany mistrz dystopii badający wpływ technologii na człowieka. Swoje powieści i opowiadania pisał suchym, rzeczowym stylem pełnym fachowej terminologii. Chętnie czerpał z surrealizmu, negując klasyczne struktury fabularne i narracyjne. Jego utwory są niezwykle trudne do przełożenia na język filmu, a jednak James Graham Ballard wpłynął na kino – a także na literaturę, muzykę i filozofię – w stopniu trudnym do przecenienia. Oto cztery filmy, które powstały na podstawie jego unikalnej literatury.
„Imperium Słońca” (1987)
Ekranizacja częściowo autobiograficznej powieści, która przyniosła Ballardowi międzynarodowy rozgłos. Początek lat 40. XX wieku, Szanghaj jest okupowany przez Japończyków, ale w mieście istnieje brytyjska enklawa będąca wygodnym, pozornie bezpiecznym substytutem Anglii z jej architekturą i obyczajami. Druga wojna światowa w końcu dociera do Szanghaju i bezpowrotnie burzy kruchy porządek. Na skutek dziejowej zawieruchy jedenastoletni Jim Graham (Christian Bale), syn zamożnego przemysłowca, zostaje oddzielony od rodziców i trafia do japońskiego obozu jenieckiego. Rozpieszczony paniczyk z uprzywilejowanego domu przechodzi przyspieszoną lekcję dojrzewania w trudnych warunkach. Pierwszą połowę filmu Stevena Spielberga ogląda się z dużym zainteresowaniem, bo reżyser umiejętnie buduje napięcie wynikające z konfrontacji idyllicznego dzieciństwa i dramatycznych wydarzeń wojennych. Wątpliwości wzbudzają natomiast sekwencje obozowe: ciąg rozproszonych epizodów przedstawionych w nostalgicznym tonie jako ekscytująca przygoda w duchu Indiany Jonesa (wrażenie potęguje dziarska muzyka Johna Williamsa). To coś więcej niż uproszczenie – to infantylizacja poważnego tematu, która brzmi fałszywie i sprawia, że film traci ostrość, kierunek i ostatecznie również cel. Mówiąc krótko, typowa spielbergszczyzna.
„Crash” (1996)
Swego czasu był to jeden z największych skandali w historii kinematografii – podczas festiwalu w Cannes film Davida Cronenberga został wygwizdany przez publiczność (choć ostatecznie reżyser zdobył nagrodę specjalną jury), potem długo nie mógł znaleźć dystrybutora, a przeciwko jego wyświetlaniu protestowali m.in. amerykański potentat medialny Ted Turner oraz brytyjskie gazety „The Daily Mail” i „The Evening Standard”. Co pozostało z całego tego zamieszania ponad ćwierć wieku później, gdy panika moralna już dawno opadła? Niewiele. Historia grupy zaburzonych ludzi, którzy odczuwają seksualne podniecenie w obliczu wypadków samochodowych, została nakręcona w odpychającym laboratoryjnym stylu. Nie sposób ich polubić, zrozumieć ani przejąć się ich losem, tym bardziej że szczątkowa fabuła stanowi jedynie pretekst do pokazywania mechanicznego seksu w rozmaitych konfiguracjach (damsko-męskich, damsko-damskich i męsko-męskich). W rezultacie obraz, który niegdyś chwalono za odwagę i oryginalność, nie jest niczym więcej niż serią luźnych, przeplatających się scen kopulacji i katastrof drogowych. Kolizja nowoczesnej techniki i ludzkiej natury jako metafora zgubnego wpływu pierwszej na drugą brzmi pusto i powierzchownie. Bo co właściwie chce powiedzieć Cronenberg? Żebyśmy zapinali pasy? A może przesiedli się na rower?
„The Atrocity Exhibition” (2000)
Do dziś nie wiadomo z całą pewnością, czy The Atrocity Exhibition – eksperymentalna książka, która powstała pod wpływem zamachu na Johna Fitzgeralda Kennedy’ego i przedwczesnej śmierci żony Ballarda – jest nietypową powieścią podzieloną na pozornie niezwiązane ze sobą rozdziały, czy raczej zbiorem opowiadań z kilkoma wspólnymi motywami. Głównym bohaterem zdaje się lekarz – pracownik szpitala psychiatrycznego, który pod wpływem wydarzeń relacjonowanych w mediach (zabójstwo JFK, śmierć Marilyn Monroe, wyścig kosmiczny itd.) popada w szaleństwo i obsesję na punkcie trzeciej wojny światowej. Nie sposób odróżnić wytworów jego chorego umysłu od rzeczywistej akcji książki, nie powinno zatem dziwić, że film Jonathana Weissa na jej podstawie jest równie dziwny, chaotyczny i awangardowy. Kolorowe sekwencje łączą się tutaj z ujęciami w czerni i bieli, a sceny aktorskie z autentycznymi materiałami archiwalnymi (próby jądrowe, urywki pornografii, operacje chirurgiczne, wypadki samochodowe, katastrofa promu Challenger, wojna w Wietnamie). Cykl narkotycznych obrazów przypomina sen psychotyka albo etiudę studencką, jest to kolejny dowód na nieprzekładalność prozy J.G. Ballarda na sztukę filmową. Ciekawostka: książka zainspirowała znakomitą grupę Joy Division do nagrania utworu Atrocity Exhibition.
„High-Rise” (2015)
Ben Wheatley to zdolny i oryginalny reżyser, który wprawdzie trafnie odczytał satyryczny przekaz powieści Ballarda, lecz w swojej ekranizacji zbyt szybko odsłonił wszystkie karty, żeby potem już tylko tasować dobrze znaną, ograną talię. „W wieżowcu żyło się dobrze. Trudno powiedzieć, czemu sprawy przybrały tak złowrogi obrót” – mówi zza kadru jeden z bohaterów i w pewnym sensie jest to najlepsze podsumowanie tego nierównego filmu, który zaczyna się bardzo obiecująco i nigdy nie dostaje rozwinięcia ani finału, na jaki zasługuje. Luksusowy, samowystarczalny blok mieszkalny na przedmieściach Londynu to czytelna metafora społeczeństwa klasowego i jego hierarchii (plebs okupujący najniższe piętra, klasa średnia ulokowana mniej więcej pośrodku oraz zdegenerowane elity, łącznie z demonicznym architektem wieżowca, na samej górze). Krytycy porównywali wizję Wheatleya do filmów Stanleya Kubricka, ale jest to podobieństwo naskórkowe: o ile wysmakowana warstwa wizualna czasami rzeczywiście przywołuje echa Mechanicznej pomarańczy i Barry’ego Lyndona, o tyle nie kryje w sobie pokładów przenikliwej diagnozy ludzkiej natury, z której znany był Kubrick. Niżej podpisany miał jeszcze jedno skojarzenie plastyczne: ponury wieżowiec na tle krwistoczerwonego nieba wygląda jak zagadkowe budowle z obrazów Zdzisława Beksińskiego.
Suplement: W powyższym zestawieniu nie uwzględniono filmu Aparelho Voador a Baixa Altitude Solveiga Nordlunda (na kanwie opowiadania Low-Flying Aircraft), adaptacji telewizyjnych ani produkcji kinowej Gdy dinozaury władały światem Vala Guesta; ten ostatni tytuł powstał według pomysłu J.G. Ballarda, a nie na podstawie jego prozy.