search
REKLAMA
Zestawienie

Filmy SCIENCE FICTION, które były największym sukcesem FINANSOWYM

Sukces finansowy w kinematografii bardzo daleki jest od sukcesu jakościowego.

Odys Korczyński

18 marca 2023

REKLAMA

Nieraz to, co oczywiste – a na dodatek często się o tym nawet pisze, tyle że w przypadkach jednostkowych – po zebraniu w całość okazuje się jakimś dość smutnym nowym odkryciem. Tak jest właśnie z tym zestawieniem filmów, które reprezentują uwielbiany przeze mnie gatunek filmów. Dziesiątka poniższych tytułów jest powszechnie znana, dyskutowana, oglądana w nieskończoność i stanowi elementy łańcucha popkultury, który ma za zadanie łączyć pokolenia. Czy tak jest, okaże się za 10–20 lat, bo są to filmy dość jeszcze świeże. Jednak ta smutna prawda, która mi się objawiła przy robieniu tego zestawienia, jest niezręcznym dla mnie wrażeniem, że sukces finansowy w kinematografii bardzo daleki jest od sukcesu jakościowego. Analizując pokrótce każdy z poniższych tytułów – w tym jeden obecny niejako specjalnie i grzecznościowo – postaram się wyjaśnić, o co mi chodzi z tym dysonansem między zyskiem a prawdziwym artyzmem w science fiction.

„Wszystko wszędzie naraz”, 2022, reż. Dan Kwan, Daniel Scheinert

Co sądzę na temat tej produkcji, jasno napisałem w felietonie o tym, jak ją uratować od grafomanii i chaosu, a może jeszcze od zdobycia nagród typu Oscar, a tu okazało się, że film dostał ich aż 7. Gwoździem do trumny dla Akademii okazałby się 8. Oscar za piosenkę, chociaż to i tak za dużo, że taki muzyczny gniot udający stylistykę muzyki współczesnej poważnej został nominowany. Doskonale wiem, że Oscary nie zawsze przeliczają się na konkretne pieniądze w box office, dlatego wspominam o Wszystko wszędzie naraz grzecznościowo. Nie mam wątpliwości, że jest to film zawierający mnóstwo elementów SF, ale wychodzi znacznie poza tematykę gatunku. Przyznanie tylu Oscarów w takiej pełnej sprzeczności i rasizmu atmosferze z pewnością przełoży się na zyski, a więc będzie to film, który się zwróci i dobrze zarobi. Można się spierać tylko o pułap tego „dobrze”. W tym przypadku sukces ma jeszcze inny wymiar – Oscara otrzymało kino science fiction, które będzie teraz uznawane za ten poziom gatunku, który stanowi najwyższą półkę, formalną, treściową, generalnie artystyczną w SF. To prawdziwa tragedia dla fantastyki. Już wolę Avatara. Co zaś do zachowania się Akademii, trudno uwierzyć, że można być tak zakłamaną koterią – z jednej strony chwalić się takim docenianiem aktorów pochodzenia azjatyckiego i dawać temu nieobiektywny wyraz w nagradzaniu produkcji Kwana, a z drugiej wstydzić się flagi ukraińskiej i zamykać oczy na dziejące się za naszymi granicami regularne ludobójstwo. Przynajmniej polska delegacja pokazała, jak powinni zachowywać się w tej sytuacji artyści, którzy przecież tworzą filmy, a one czerpią swoją fantazję z tej realnej rzeczywistości.

„Avatar”, 2009, reż. James Cameron

Prawie 3 miliardy dolarów przy 237 milionach kosztów to oszałamiający sukces, do którego zapewne większość z nas się dołożyła. Premiera Avatara faktycznie była dla mnie przeżyciem, głównie percepcyjnym. Nigdy nie oglądałem tak długiego filmu w technologii 3D. To była nowość i świetny zabieg marketingowy. Dzisiaj już technologia 3D aż tak popularna nie jest, co samo w sobie z kolej jest ciekawym zjawiskiem, któremu należałaby się osobna analiza. Od strony estetycznej Avatar jest produkcją wciąż olśniewającą wizualnie, jednak czy tylko tego wymagamy od kina? Taniej, kolorowej rozrywki? Avatar jest przecież okropnie płytkim treściowo filmem o mieszkańcach planety Pandora, którzy są kopią rdzennych mieszkańców obu Ameryk. Postaci są psychologicznie najbardziej sztampowe, jak tylko dało się wymyślić. Nigdy później się o nich nie pamięta. Mało tego, filmowi nigdy nie udało się wejść do popkultury, jak zrobiły to np. Gwiezdne wojny. A mimo wszystko faktem są te 3 miliardy dolarów. Wyraźny dysonans między artyzmem kina a zyskiem polega więc głównie na daniu publiczności prostej rozrywki, której potrzebuje każdy – niezależnie od ilorazu inteligencji – a artyzm chłonąć można znacznie rzadziej, będąc już rozrywkowo zaspokojonym. James Cameron dał widzom esencję starożytnych igrzysk i chleba, ale nic innego. Tym samym odniósł sukces, który nieraz jeszcze będzie wykorzystywany przez niektórych krytyków do udowadniania, że gatunek science fiction przeznaczony jest dla mniej rozwiniętych umysłowo widzów.

„Avatar: Istota wody”, 2022, reż. James Cameron

Dwa miliardy i trzysta tysięcy dolarów przy 250 milionach kosztów, a mamy 2023 rok. Niektórzy będą zachwyceni, niektórzy uznają to za kuriozum, a tak naprawdę nie ma się tu czemu dziwić, prócz (u niektórych) być może odczuwania intelektualnego niesmaku. Zastosowana została ta sama metoda. Nakręcono olśniewający wizualnie film, wykorzystując sławę poprzednika, ale nic poza tym. Treściowo to nadal taka sama wydmuszka jak produkcja z 2009 roku, dlatego nieważne, ile miliardów zarobi, i tak nie stanie się elementem popkultury – wspominanym, inspirującym, stanowiącym część codziennego myślenia człowieka i wyrażania go w języku.

„Park Jurajski”, 1993, reż. Steven Spielberg

Jedyna w swoim rodzaju historia, odkrywcze efekty specjalne, które ustanowiły nowy standard i zainspirowały wielu późniejszych twórców, muzyka na zawsze obecna w historii filmu oraz postaci, które okazały się tak kultowe, że najnowsze części musiały skorzystać z ich wizerunku, by jakoś obronić swoją miałkość tematyczną. Steven Spielberg nakręcił dwa filmy z cyklu, jednak tylko jeden na tyle odkrywczy, żeby przeszedł do kanonu gatunku science fiction, i do tego, który wcale nie traktuje o kosmosie i androidach. Dzieje się tu, na Ziemi, a tematyka fantastyczna idealnie współistnieje w nim z uwielbianą przez Spielberga nową przygodą. Park Jurajski kosztował zaledwie 63 miliony dolarów, a zarobił ponad miliard. Wspaniały wynik i ważna rola w kinematografii, jeśli chodzi o zapewnianie rozrywki na równi z kształtowaniem wrażliwości na to, co w kinie najlepsze.

„Avengers: Wojna bez granic”, 2018, reż. Anthony Russo, Joe Russo

Byłem zdziwiony, że jakikolwiek film Marvela może mi się tak spodobać, mimo że dobrze zdaję sobie sprawę z miałkich zabiegów w nim wykorzystanych i tego wszechogarniającego mnie jako widza patosu. Pewne elementy w kinie superbohaterskim muszą być jednak patetyczne. Nawet jeśli więc są, niech takie będą, byle to napięcie nie przekraczało jakiejś zdroworozsądkowej granicy, a i nie było mącone przez kuriozalne wstawki humorystyczne, jak np. w historii najnowszych Spider-Manów. Tak więc Wojna bez granic ma na koncie dwa miliardy dolarów przy 316 milionach dolarów kosztów. A ten Thanos to niby po ciemnej stronie, ale równocześnie po jasnej.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA