search
REKLAMA
Zestawienie

Filmy SCIENCE FICTION, które były największym sukcesem FINANSOWYM

Sukces finansowy w kinematografii bardzo daleki jest od sukcesu jakościowego.

Odys Korczyński

18 marca 2023

REKLAMA

„Avengers: Koniec gry”, 2019, reż. Anthony Russo, Joe Russo

No i tak dobrze jak było w Wojnie bez granic, w Końcu gry już nie jest, chociaż box office to ponad 2,7 miliarda dolarów, przy kosztach 356 milionów dolarów. Pewien krótkowzroczny styl marketingu musiał zadziałać, a wszystko cofnęło się do stanu sprzed Thanosa przy tak niewielkich stratach, żeby MCU w istocie nie zmieniło formy. Szkoda, że w imię utrzymywania przy życiu tej dojnej krowy tworzy się mało logiczną i mało autentyczną fabułę. Takie kino superbohaterskie i jednocześnie science fiction nie służy gatunkowi.

„Jurassic World”, 2015, reż. Colin Trevorrow

Pod względem suspensu i fabuły jest nieco lepiej niż w Upadłym królestwie, ale to w sumie nie aż takie osiągnięcie w ramach sztuki filmowej. Jurassic World kosztował 150 milionów dolarów, a zarobił ponad 1,6 miliarda, nie zdobywając przy tym żadnej znaczącej nagrody. Wszystko przez miłość widzów, co ciekawie podsumował Tomasz RaczekTo niezwykłe, że ludzie kochają oglądać słabe i głupie filmy. I hałaśliwe. I schematyczne. Powodujące uprzedzenia. Może wtedy czują się lepsi i mądrzejsi? Ciekawa sprawa zwłaszcza z tymi uprzedzeniami, przecież Jurassic World przyjmuje rolę kina pozytywnego, ideologicznie będącego w awangardzie humanistycznego ducha naszych czasów. A jednak, gdy się przyjrzeć fabule dogłębnie, można zobaczyć, jak głęboko mizoginistyczna jest to historyjka.

„Spider-Man: Bez drogi do domu”, 2021, reż. Jon Watts

Kosztował 200 milionów, a zarobił prawie dwa miliardy dolarów. Wynik znakomity. A czy to kino science fiction? Bezpieczniej powiedzieć, że rodzaj międzygatunkowy. Połączenie SF, przygody, akcji oraz komedii. Sukces tej odsłony poczynań Spider-Mana został napisany jak typowa, blockbusterowa maszynka do zarabiania pieniędzy na sentymentalnych widzach. Na ekranie pojawić się musiały więc takie postaci jak Zielony Goblin, doktor Octopus, Elektro, Sandman, a przede wszystkim trzech różnych Spider-Manów – Tom Holland, Andrew Garfield no i mój ulubiony Tobey Maguire. Na ich widok przez tłum na sali kinowej wielokrotnie przetaczały się westchnienia, a żarty padające w filmie wywoływały salwy śmiechu. Niestety te dwa miliardy dolarów znów zostały wydane na produkt wyjątkowo przeciętny, z marnymi dialogami o związkach frazeologicznych tak wytartych, jak posadzka w toalecie na dworcu kolejowym w Krakowie  (nawet tym po remoncie), a taki poziom kina science fiction, które zarabia miliardy, jest później wykorzystywany do krytyki SF jako gatunku w ogóle.

„Jurassic World: Upadłe królestwo”, 2018, reż. J.A. Bayona

Temat dinozaurów nie może umrzeć, i w sumie nie mam nic przeciwko temu. Warto jednak nieco się wysilić, bo tak naprawdę historia napisana przez Michaela Crichtona i Davida Koeppa zakończyła się w pierwszym i legendarnym filmie. Reszta produkcji to mniej lub bardziej ułomne próby zarobienia na tym pomyśle łatwych pieniędzy, przy wykorzystaniu sentymentu i niewyrobionego gustu u widzów. Tak się niestety zrodziło Upadłe królestwo. Dinozaury w nim wciąż nie mogą umrzeć, wielka korporacja poluje na nie, żeby wykorzystać ich DNA, a naiwnie zieloni bohaterowie robią wszystko, żeby je uratować – ale od czego? Od wybuchu wulkanu czy od nierozważnego postępowania ludzi? I czy ktoś ma jakiś pomysł, jak dinozaury mogłyby funkcjonować w naszym ekosystemie? Nie, tego pomysłu nie ma. Tak papierowe postaci jak cudownie nawrócona na miłość do gadów Claire Dearing (Bryce Dallas Howard) oraz paleoweterynarz Zia Rodriguez (Daniella Pineda). Żeby być rasowo poprawnym, trzeba jeszcze wspomnieć o Afroamerykaninie Franklinie (Justice Smith), który oczywiście musi się pojawić w filmie mającym ambicje pankulturowego robienia dobrze wszystkim. Mało tego, ów czarny i hakersko uzdolniony młokos spełnia dość ważne funkcje w drużynie, którą dowodzi znany z poprzedniej części Owen Grady (Chris Pratt). Na szczęście akurat on wypada najlepiej z całej tej psychologicznie tandetnej czeredy. I ten film-wydmuszka jest jednym z największych sukcesów finansowych. Kosztował 170 milionów dolarów, zarobił ponad 1,3 miliarda.

„Transformers 3”, 2011, reż. Michael Bay

Za mojego dzieciństwa nie doczekałem się żadnego transformersa jako zabawki, chociaż o nich marzyłem. Były zbyt drogie, a teraz wciąż nie mam żadnego usprawiedliwienia, żeby takowego kupić, bo moja córka raczej nie byłaby zadowolona, gdyby taką zabawkę dostała. Marzenie to więc pozostanie niespełnione, chyba że jeszcze wnuki dadzą mi taką szansę. Pozostały jednak filmy, o których można pisać i je podziwiać. Taka jest trzecia część serii. To film-zabawka, w którym fajerwerkom nie ma końca, a przy tym reżyser tak zbalansował historię, że znalazło się dla niej zadziwiająco solidne miejsce. Nie jest to jednak kino artystyczne i o tym trzeba pamiętać, a zyskało sławę dzięki popularności zabawek i efekciarskiej formule estetycznej. Typowo rozrywkowe science fiction, które zarobiło ponad miliard dolarów przy kosztach na poziomie 195 milionów.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA