WSZYSTKO WSZĘDZIE NARAZ pierwszym filmem science fiction z Oscarem w głównej kategorii. Zasłużenie?
No i stało się. Podczas 95. rozdania Oscarów główną kategorię wygrał film z gatunku science fiction. Po raz pierwszy w historii tej nagrody. Tak jak cieszę się z tego faktu, tak nie cieszę się, że ta historyczna chwila ma miejsce z udziałem filmu o tak wątpliwej jakości.
Krótka lekcja historii. Mamy za sobą już 95 rozdań tej wciąż prestiżowej nagrody. Filmy reprezentujące gatunek science fiction nagradzane były głównie w kategoriach technicznych, w tym przede wszystkim za efekty specjalne. To wiemy, ale nie wiemy, że science fiction triumfowało w kategoriach aktorskich (Charly), raz wygrało nawet Oscara za scenariusz (Zakochany bez pamięci). Kilkukrotnie było nominowane w głównej kategorii (w ostatnich latach częściej). Nigdy jednak, powtarzam: NIGDY, film tego gatunku nie wygrał Oscara za najlepszy film. Aż do wczoraj.
(Chyba przy tej okazji nie muszę też dodawać, że jednoczesna wygrana filmu w najważniejszej kategorii oraz w trzech kategoriach aktorskich tylko wzmacnia historyczność tego momentu).
Można się oczywiście spierać, na ile Wszystko wszędzie naraz jest science fiction czystej maści, a na ile jest komedią i filmem obyczajowym lub wręcz w całości kinem akcji. Jestem przekonany, że film Dana Kwana i Daniela Scheinerta zawiera w sobie elementy wszystkich tych gatunków. Najwięcej ma jednak w sobie science fiction. To bowiem hipoteza wieloświata wsparta fizyką kwantową stoi u podstaw fabuły tego widowiska, z grubsza opowiadającego o zabawnych perypetiach pewnej matki podróżującej po różnych, kolorowych wymiarach.
Już wcześniej tego rodzaju „stykowa” sytuacja miała miejsce. W 2017 w Oscarach triumfował Kształt wody Guillermo del Toro. Wówczas wśród krytyków pojawiły się głosy, że mamy do czynienia z pierwszym Oscarem dla SF. Te opinie nie przebiły się do mainstreamu z racji tego, iż trudno było postrzegać film del Toro przez ten pryzmat. Owszem, całe zaplecze naukowe tajnego laboratorium, w którym pracuje główna bohaterka, trochę przypomina nam tu tradycyjne lokacje SF; także potwór, będący częścią eksperymentu, wygląda, jakby wyjęto go z Potwora z Czarnej Laguny. Natomiast historia ma tutaj ewidentnie baśniowy charakter i podczas jej oglądania górę bierze wątek romantyczny, a nie technologiczny czy nawet społeczny.
Inaczej jest w przypadku Wszystko wszędzie naraz. To film mocno zakorzeniony w stylistyce science fiction. Podczas pierwszych minut seansu w mojej głowie pojawiło się skojarzenie z Matrixem braci, tfu, sióstr Wachowskich, nie tylko z racji pomysłu zaistnienia możliwości „podłączania” się do innych światów, ale także z racji wsparcia akcji walkami w stylu kung-fu. Równie silny jest także we Wszystko wszędzie naraz wątek społeczny, czy wręcz obyczajowy, wedle którego inne wymiary mają służyć tu za ilustrację do odkrywania i dojrzewania głównej bohaterki do niezależności. A to przecież typowa zagrywka fantastyki naukowej, dla której technologia, zdobycze cywilizacyjne mają być tylko pretekstem do głębszych rozważań, często sięgających do natury ludzkiej.
Zatrzymajmy się jednak w tym miejscu, bo wychodzi na to, że cieszę się z tej wygranej – przecież wygrał fajny film SF, a ja wielkim fanem tego kina jestem. Zgadza się, ale Wszystko wszędzie naraz… no nie polubiłem tego filmu, choć bardzo się starałem.
Już kiedyś to pisałem, więc zacytuję sam siebie:
Największy problem tego filmu rozsadza się w braku umiaru. Owszem, wypada mu oddać sprawiedliwość, bo to film wyjątkowo błyskotliwie zrealizowany pod względem stylistycznym, a taki montaż to zakrawa tu na rzemieślnicze mistrzostwo. Na poziomie metafor, przesłań i aktorskich kreacji także jest tu sporo świeżości i zaskoczeń. Natomiast będąc szczerym najbardziej, jak się da, Wszystko wszędzie naraz to wedle mnie kolejny krzykliwy film, ślizgający się na popularnych modach (multiwersum), który wykorzystując ich melodię i rytm, tworzy do nich onieśmielający teledysk. Trwa on jednak za długo i jest zbyt przytłaczający.
Akademia tą wygraną dała do zrozumienia, że wprowadzone kilka lat temu zmiany wydłużające główną kategorię do dziesięciu tytułów mają sens. Celowo zrobiono przecież miejsce blockbusterom – kinowym, frekwencyjnym hitom – bo przez lata były pomijane. Gross z reprezentantów kina rozrywkowego to właśnie SF. W dodatku o Wszystko wszędzie naraz mówi się jako o filmie dla pokolenia TikToka i coś w tym porównaniu jest na rzeczy. To ewidentny sygnał, że doceniony został sposób prowadzenia narracji, który sprzyja współczesnym trendom, jest bliższy młodzieży, ich sposobom komunikacji itp.
Tam, gdzie inni widzą jednak świeżość, ja widzę chaos i kakofonię. Reprezentuję otwarte podejście do kina, naprawdę, wiele w zakresie tej sztuki już widziałem, na wiele metod miałem okazję się otworzyć. Ten pełnometrażowy teledysk duetu Daniels, jak określani są przez media, do mnie jednak kompletnie nie trafił. Fantazja fantazją, przesłania przesłaniami, ale według mnie mamy tu do czynienia z przypadkiem może nie przerostu formy nad treścią, ale na pewno sytuacji, w której efekciarska, przeestetyzowana wizualizacja pomysłu przeszkadza w zrozumieniu sensu tego, co twórcy chcieli powiedzieć.
Powiedzmy to sobie wprost. Wszystko wszędzie naraz nie wygrało jako film science fiction. Wygrało jako film w przekonujący sposób ukazujący kobiece dążenie do odzyskania kontroli nad życiem, potrzebę zawalczenia o siebie i swoją rodzinę. Wygrał jako film będący bardzo ciekawym przykładem międzynarodowej kooperacji, w tym wypadku zaistniałej na linii amerykańsko-azjatyckiej. Wygrał, bo jest modny i oryginalny. Niekoniecznie dobry.
Osobiście, co podkreślam, nie cieszę się z tej wygranej. Rzekomy atut filmu w postaci multiwersum stał się jego największą klątwą, bo otworzył drogę do wyjątkowo trudnego do ogarnięcia wzrokiem i umysłem wesołego miasteczka. Natomiast cieszę się z tego, że w końcu przypieczętowane zostało to, co było widać od lat, gdy do głosu i głównej kategorii oscarowej dochodziły takie filmy jak Avatar, Incepcja, Mad Max: Na drodze gniewu.
Nie udało się Nolanowi, nie udało się Millerowi, nie udało się Cameronowi, nie udało się Scottowi. Wcześniej, lata temu, nie udało się też Kubrickowi. Udało się duetowi Daniels. I cóż, gratuluję.