Filmy, o których NIE WIEDZIELIŚCIE, że miały SCENY PO NAPISACH
A może wiedzieliście, lecz sceny te nic nie znaczyły w kontekście np. sequeli lub ewentualnie całych uniwersów, których te produkcje mogłyby być częścią, ale w większości przypadków się nimi nie stały. Poza tym przykłady takich scen pochodzą z czasów, gdy jeszcze nie było tak popularne czekanie na nie i analizowanie, jaki mają sens w kontekście następnych filmów. Dzisiaj mamy już nawyk, że czekamy, że może coś jednak będzie dopowiedziane, wyjaśnione albo wręcz przepowiedziane w scenie po napisach. Ten tekst jest przykładem tej niezwykłej popularności, bo teraz my, filmowi komentatorzy, próbujemy zwrócić waszą uwagę na to, co w przeszłości nie miało większego znaczenia dla widzów. Czy to oznacza, że sceny te nie były aż tak obiektywnie ważne? Niestety tak było. Warto je jednak znać, chociaż i tak nie zmienią odbioru filmów, w których się znalazły.
„Constantine” (2005), reż. Francis Lawrence – scena z Chasem
Aż się prosiło, żeby Constantine posiadał scenę po napisach, ale być może nie tego typu, że jakiś bohater uśmiercony w toku fabuły z małymi szansami na „pójście do nieba”, nagle do niego się udaje. A tutaj jednak twórcy świetnego filmu nie mogli się powstrzymać przed nieco tandetnym szczęśliwym zakończeniem. Chas Kramer zabity przez szalonego Gabriela, za sprawą wyzwalającej duchową energię zapalniczki na nagrobku, odzyskuje spokój duszy i udaje się w najbardziej spodziewanym kierunku ku wiecznej szczęśliwości – czyli w górę.
„Super Mario Bros.” (1993), reż. Roland Joffé, Dean Semler – scena z japońskimi deweloperami
Chodzi o dwóch dżentelmenów, którzy przychodzą do Iggiego i Spike’a, żeby zaproponować im zrobienie chodliwej gry o każdym z nich. Padają dwa tytuły – Iggy’s World oraz The Indomitable Spike. Chłopaki jednak szybko dochodzą do wniosku, że nie powinni się rozdzielać, tylko trzeba zrobić grę pod tytułem: The Super Koopa Cousins. A tymi dwoma panami z Japonii są Takashi Tezuka i Shigeru Miyamoto. Kim są, to już możecie sobie z ciekawości wygooglować.
„Zombieland” (2009), reż. Ruben Fleischer – scena z Jeanem Paulem
Zombieland potrzebował celebryty do cameo. Rozważano wiele znanych nazwisk, o wiele bardziej niż sam Bill Murray, ale okazało się, że jednak tylko z nim się udało. I tak scena po napisach ma sens wyłącznie w kontekście tego, co zrobił Murrayowi Columbus. Tallahassee chce go pod koniec filmu za to „przeprosić”, co mu niezbyt wychodzi. Murray trochę mu pomaga, wspominając o pewnym znanym filozofie, niezbyt lubianym przez środowiskowe konserwy, które pewnie też nie przepadają za zombie.
„Władcy Wszechświata” (1987), reż. Gary Goddard – scena ze Szkieletorem
Szkieletor pozazdrościł Arnoldowi Schwarzeneggerowi legendarnej kwestii. Jeśli tej sceny nie znacie, a to całkiem prawdopodobne, bo jest na samym końcu napisów, nawet po logotypie wytwórni, i trwa kilka sekund, to koniecznie ją zobaczcie. Szkieletor jest antagonistą, który zasługuję na „drugą szansę”, zwłaszcza że Władcy Wszechświata z 1987 roku byli jakościowym pudłem, a dzisiaj mogą być co najwyżej czymś w rodzaju guily pleasure bardziej ze względu na klimat lat 80. niż nie wartość artystyczną. Scena po napisach jest jednak smaczkiem właśnie ze względu na odniesienie do Terminatora. Na tle słów wypowiadanych przez Franka Langellę Schwarzenegger brzmi wciąż świeżo i dobitnie.
„Świąteczna gorączka” (1996), reż. Brian Levant – scena z prezentami
A raczej brakiem jednego. W takich filmach już zupełnie nie spodziewamy się scen po napisach, nawet dzisiaj. A w połowie lat 90. tym bardziej było to nierealne, ale jednak zrealizowano taką scenę z udziałem Arnolda Schwarzeneggera. I wspaniałe w niej jest to, że wykorzystano główny motyw z filmu – prezent, którego znów główny bohater z szaleństwem w oczach będzie potrzebował, tylko że tym razem nie ma już czasu, żeby go zdobyć.
„Harry Potter i Komnata Tajemnic” (2002), reż. Chris Columbus – scena z Gilderoyem
Nie jesteśmy przyzwyczajeni, że po jakimkolwiek filmie z serii Harry Potter znajdziemy jakąś scenę po napisach, a powinniśmy się tej materii lepiej przyjrzeć. W Komnacie Tajemnic znajdziemy taki smaczek w postaci zakończenia historii Gildroya Lockharta, którego pamięć została uszkodzona po zetknięciu się z pechową różdżką Wesleya. Okazuje się, że Lockhart jednak nie wszystko zapomniał – nie wie, kim jest, ale to nie przeszkadza mu promować swojej nowej książki o wdzięcznym tytule Who am I?
„Martwe zło” (2013), reż. Fede Álvarez – scena z Ashem
Martwe zło bez Sama Raimiego? To nie może się udać, a jednak się udało, i to za 17 milionów dolarów. Powstał remake niemal doskonały, wnoszący do historii niesamowitą świeżość stylistyczną. Zabrakło jednak kultowego Bruce’a Campbella. Dla wyjątkowych fanów jednak twórcy przygotowali kilka sekund jego obecności. Scena po napisach może być interpretowana jako powrót Campbella do kultowej roli. Byłoby to wielkie przeżycie dla fanów. Oczywiście mam na myśli film pełnometrażowy, a nie serial. I nie restart serii.
„Coś” (2011), reż. Matthijs van Heijningen Jr. – scena z psem
Coś Johna Carpentera zaczyna się sceną pościgu za psem. Ścigający lecą helikopterem i strzelają do uciekającego zwierzęcia, a także rzucają w jego kierunku ładunki wybuchowe. Późniejsze Coś, czyli prequel filmu Carpentera przedstawia historię, która wydarzyła się w norweskiej bazie, a scena po napisach jest łącznikiem między filmami. Może nie jest to zbyt odkrywcze, ale rzadko się zdarza w kręconych po latach sequelach i prequelach, że wstawia się tak dokładne łączniki, jakby produkcje były swoimi częściami.
„Uniwersytet potworny” (2013), reż. Dan Scanlon – scena z rokiem akademickim
Ten żart ma znaczenie, ale w kontekście sceny początkowej. Widzimy w niej „potwornego” ślimaka, który okropnie się denerwuje, że się spóźni na początek roku szkolnego na Potwornym Uniwersytecie. W scenie po napisach widzimy tego samego przestraszonego ślimaka, nie tak znowu potwornego, że wreszcie udaje mu się doślimaczyć na zajęcia, ale okazuje się, że rok szkolny się już skończył. Co zrobi ślimak? Rozpocznie swoją drogę powrotną, która zapewne trochę potrwa.
„Bracia przyrodni” (2008), reż. Adam McKay – scena z bijatyką
Ciekawy przypadek komedii, ale skierowanej raczej nie do dzieci, lecz do doroślejszych widzów, którzy lubią mocne żarty bez taryfy ulgowej, często łamiące elementarne zasady dobrego zachowania i szacunku, nawet wobec słabszych. Scena po napisach w tym przypadku jest dość zaskakująca – widz orientuje się, że w sumie ma ona sens dopiero, gdy ją ogląda. A polega ona na zemście za nękanie na dzieciach z lokalnego podwórca – bardzo złych dzieciach, nadmieniam, żeby nikomu nie było przykro, że to dzieci. Zemsty dokonują Brennan i Dale, czyli główni bohaterowie filmu, a jest ona niewybredna. Wygląda trochę jak uliczna bijatyka z elementami surrealistycznego karate. Poprzez zwolnienie tempa osiągnięto efekt przymrużenia oka, żeby dwóch podstarzałych panów atakujących dzieci na placu zabaw nie wyglądało nazbyt obscenicznie.