WŁADCY WSZECHŚWIATA: OBJAWIENIE. Potęga Posępnego Czerepu wciąż jest wielka!
Dla pokolenia ludzi urodzonych w latach 80. He-Man był tak naprawdę pierwszym superbohaterem – zanim popularność zdobyły wydawane przez TM-Semic komiksy Marvela i DC, to książę Adam został pierwszym zachodnim idolem dzieciaków nad Wisłą. Emitowany od 1988 roku w polskiej telewizji serial animowany stał się pozycją kultową, a dla dorosłych już dziś fanów prawdziwą „guilty pleasure”. Nic dziwnego więc, że gdy Netflix ogłosił, że pracuje nad kontynuacją – nie rebootem! – oryginalnej serii o He-Manie, tysiące trzydziesto- i czterdziestolatków na całym świecie aż zawyło z zachwytu. Nie powinni czuć się rozczarowani – Władcy Wszechświata: Objawienie to odświeżona, ale dobrze znana, uroczo obciachowa historia o superbohaterze z Posępnego Czerepu.
Twórcy nowej serii przygód He-Mana – w tym główny scenarzysta Kevin Smith – podjęli spore ryzyko, decydując się na kontynuowanie historii księcia Adama zamiast typowego dla Hollywood rebootu. Z jednej strony to zrozumiały ukłon w stronę głównego targetu tej produkcji – starych fanów, którzy wciąż pamiętają wątki z oryginalnego serialu, z drugiej jednak taki zabieg z pewnością zmniejsza szanse przyciągnięcia nowych widzów, dla których może być to pierwsze spotkanie z He-Manem. I trzeba przyznać, że Władcy Wszechświata: Objawienie to klasyczna propozycja „tylko dla fanów” – a może raczej „głównie”, bo animowany serial stworzony przez Kevina Smitha to wciąż atrakcyjna produkcja, którą po prostu dobrze się ogląda, ale uniwersum Władców Wszechświata z całym jego kiczem przyciągnie przede wszystkim lojalnych fanów. Choć im także Objawienie może być nie w smak – to, że He-Man nie pojawia się w tytule tej produkcji, nie jest dziełem przypadku. Książę Adam oczywiście jest jednym z bohaterów nowej wersji Władców Wszechświata, jednak w żadnym wypadku nie gra pierwszych skrzypiec, co przełożyło się na mnóstwo negatywnych ocen. Ale może to tyle, jeśli chodzi o zdradzanie elementów fabuły.
Kevin Smith stworzył serial będący stuprocentowym hołdem dla oryginalnego materiału – nie brakuje tu patetycznych przemów czy żartów-sucharów, a odcinki wypełniają dziwne, najczęściej obciachowo nazwane potwory i magiczne postacie. Władcy Wszechświata: Objawienie atmosferą przypomina skrzyżowanie Drużyny Pierścienia – bo w centrum fabuły jest tu niezwykle ważna misja i niebezpieczna wyprawa – z dowolną częścią Gwiezdnych wojen i Avengers. Uniwersum zbudowane wokół wymyślonej na początku lat 80. zabawki marki Mattel jest wyjątkowo barwne, a ilość wpakowanej w odcinki akcji nie powinna rozczarować nawet najbardziej niezaspokojonych widzów. Tym razem jednak w królestwie Eternii sporo mówi się też o emocjach, samotności, poszukiwaniu siebie i spełnianiu oczekiwań. Złoczyńcy okazują się mieć duszę (spokojnie, nie chodzi o Szkieletora!), a bohaterowie wątpliwości – i to nadaje tej fantastycznej opowieści bardzo ludzki wymiar. Zawiedzeni będą jednak ci, którzy po serialu Smitha spodziewali się testosteronowej pigułki jak za dawnych lat – w tej wersji sporo, jeśli nie najwięcej, mają do powiedzenia kobiety.
Już teraz widać, że Władcy Wszechświata: Objawienie podzielili widzów – na Rotten Tomatoes krytycy oceniają tę produkcję na 94%, użytkownicy portalu zaś na jedyne 28% (stan na godz. 13:00 w sobotę, 24 lipca). Serial, w którego obsadzie udało się zebrać plejadę znakomitych głosów – m.in. Marka Hamilla, Lenę Headey, Sarę Michelle Gellar czy Liama Cunninghama – zapewne nie przypadnie do gustu wszystkim tym, którzy z hasłem „kiedyś było lepiej” prowadzą krucjatę przeciwko wszystkiemu, co nowe i inne, ale z odrobiną otwartości umysłu można z Objawienia wyciągnąć naprawdę sporo. Jest efektownie – odświeżona animacja naprawdę może się podobać, bywa zabawnie, a już na pewno nostalgicznie. Bo pomimo pewnych nieoczywistych zabiegów fabularnych to wciąż ta sama Eternia i ten sam Posępny Czerep.