Filmy, które są współczesnymi KLASYKAMI kina

John Wick (2014)
Klasyczne kino akcji umarło wraz z końcem poprzedniego stulecia, wyparte przez postmatriksowską modę i bourne’owski realizm. Od ładnych kilku lat Hollywood usiłuje je jednak wskrzesić, bazując głównie na nostalgii i powrotach starych marek. Przyczynili się do tego po części Niezniszczalni, których również można by było rozważać w danym temacie, oraz Uprowadzona. O wiele większe zamieszanie poparte niezwykle pozytywnym odbiorem wśród publiki wywołał jednakże film zrobiony przez kaskadera. I choć także ta seria, wzorem poprzednich, zaczęła szybko zjadać własny ogon, to jednak gdybym miał wskazać ten jeden jedyny przykład współczesnego kina akcji, który na dobre mógłby wpisać się w karty historii gatunku, tworząc swój własny mit, a nie jedynie bazując na istniejących już wzorcach i/lub nostalgii, to byłby to właśnie epos efektownej zemsty Keanu Reevesa. Na dobrą sprawę to już się stało.
Sicario (2015)
Posępna, duszna i niepozostawiająca żadnych złudzeń atmosfera jest pierwszym, co przychodzi na myśl w kontekście filmu Denisa Villeneuve’a. Drugim jest niesamowita, przytłaczająca ścieżka dźwiękowa Jóhanna Jóhannssona, którego praca wywarła jeszcze większy wpływ na dzisiejsze kino amerykańskie od samego filmu (pokłosiem tej ścieżki jest m.in. Oscar za muzykę dla Jokera, za którą odpowiada wszak protegowana kompozytora). Trzecim atutem filmu są niesamowite sceny akcji poprzedzone cierpliwym i konsekwentnym budowaniem napięcia. Czy to jednak starczy na aspirowanie do miana klasyki? Bynajmniej. Tu jednak do gry wchodzą ambicje i, przede wszystkim, geopolityczne aspekty tej produkcji – bynajmniej nie pierwszej, która pochyla się nad amerykańsko-meksykańską dychotomią dobra i zła. Ale to z pewnością jeden z najbardziej atrakcyjnych w formie i zarazem bezprecedensowych filmów tego typu – bez wątpienia odcisnął swoje piętno na ogólnej świadomości, stając się trochę takim latynoskim odpowiednikiem Francuskiego łącznika.
The Social Network (2010)
Podobne wpisy
Ponoć każde pokolenie ma swój własny film, który idealnie odzwierciedla nie tylko czasy, w których przyszło danym ludziom żyć, ale też bezbłędnie oddaje ich emocje, problemy, marzenia, kulturę. Dla pokolenia Facebooka takowym jest bez wątpienia dzieło Davida Finchera, który opowiedział o powstaniu rzeczonego wynalazku w niezwykle oryginalny, chwytliwy i elektryzujący sposób. Nie po raz pierwszy, bo dekadę wcześniej reżyser ten namieszał w głowach poprzedniej generacji Podziemnym kręgiem. Social Network wydaje się jednak bardziej realistyczny zarówno w formie, jak i treści oraz, paradoksalnie, bardziej pesymistyczny w wydźwięku. Pozbawiony metakomentarza, lecz nie socjologicznego zacięcia i satyry, jest niezwykle dynamicznym, wciągającym, choć opartym głównie na dialogach kinem, które w momencie premiery oglądało się z zapartym tchem, a które po latach już stanowi niebanalny zapis konkretnej ery. Za kolejne X lat jego znaczenie będzie jeszcze większe.
Whiplash (2014)
Damien Chazelle z pewnością potrafi w kino angażujące zmysły oraz emocje. Na dobrą sprawę każdy jego film ma szansę stać się współczesną klasyką X muzy. Palma pierwszeństwa przysługuje jednakże debiutowi reżysera, który ten oparł na własnym szorcie. To póki co zresztą wciąż najbardziej dojrzały i wysmakowany film Chazelle’a, nawet jeśli pozornie najmniej widowiskowy. Opowieść o ambicjach i starciu dwóch osobowości, z których ta jedna zdaje się być tą wiecznie dominującą, większą niż życie, to wspaniały aktorski pojedynek i prosta, ale niesamowicie wkręcająca intryga. No i muzyka – wyciekający z każdego kadru jazz wyrażany tu przede wszystkim za pomocą perkusji, która sama w sobie stanowi jakby trzeciego, cichego bohatera tej produkcji. To mały wielki film, którego siła drzemie w perfekcyjnym zespoleniu wszystkich elementów w porywający szczerością seans, z widocznym w tle społecznym sznytem, gdzie nowe ściera się ze starym, a tradycja pomału odchodzi do lamusa. Na takich właśnie niuansach buduje się klasykę.
Wilk z Wall Street (2014)
Na koniec Martin Scorsese, czyli twórca, który już od lat 60. niemal w każdej dekadzie płodzi przynajmniej jedno klasyczne dzieło. Z pięciu, które wyszły spod jego ręki w ostatnich 10 latach, stawiam na trzygodzinny fresk o maklerskich machlojkach. Opowiedziany z werwą godną najlepszych gangsterskich produkcji reżysera, skrzący się dowcipem oraz tonący w akcji i całym potoku słów film jest kolejnym zapisem pewnej epoki szemranych interesów, dragów i bandytów w garniakach. To rzecz tak bliska najlepszym dokonaniom Scorsesego i zarazem tak od nich inna, że na wskroś wyjątkowa. Broni się atrakcyjnością, która sprawia, że metraż przestaje mieć znaczenie (w oczach ogółu nie udało się tego dokonać w późniejszym, bardziej ambitnym Irlandczyku). Z lekkością, acz nie bez emocji i swoistej powagi nakreśla konkretną historię wraz z wynikającymi z niej problemami, a także celnie punktuje rzeczywistość, na której się opiera, wyciągając z niej niepozostawiające złudzeń wnioski. Szalony, kontrowersyjny, wulgarny, wieloznaczny, wyśmienity – takimi przymiotnikami zwykło się opisywać rzeczony tytuł. I jestem przekonany, że za jakiś czas dołączy do tej listy także „klasyczny”.