Filmowy profiler #6. Gregory House. Doktor House
Gregory House jest jak pyszna potrawa z dużą ilością papryczki chili. Smakuje rewelacyjnie, ale w pewnej chwili czujesz, że nie zdołasz przełknąć ani kęsa więcej. Jest męczący, irytujący, doprowadza do szału, masz ochotę nim potrząsnąć i wykrzyczeć kilka prostych prawd w kilku prostych słowach. Absolutnie nieznośny, ale oderwać się od niego nie sposób.
Jest fascynujący, uzależnia i nikogo nie pozostawia obojętnym. Ostatecznie czujesz, że życie bez ostrej przyprawy jest męcząco mdłe. Proste, porządne i poukładane, ale jednak nudne. Nieopanowane skrajności to esencja House’a i jego sekret: sekret totalnego uwielbienia dla kogoś, z kim w rzeczywistości miałbyś problem wytrzymać dłużej niż kwadrans.
Gregory House urodził się 11 czerwca (No Reason) lub 15 maja (Two Stories) 1959 jako syn Blythe House i niezidentyfikowanego mężczyzny. Już we wczesnym dzieciństwie podejrzewał, że John House nie jest jego biologicznym ojcem, sądził, jak się po latach okazało – błędnie, że jest nim przyjaciel domu, Thomas Bell. Wszystko wskazuje na to, że Blythe House, urodzona hippiska, romansowała intensywnie i być może ta niewierność była dla jej męża źródłem frustracji, którą do pewnego stopnia odreagowywał na synu.
Wczesne relacje Johna i Grega znacząco wpłynęły na osobowość późniejszego doktora House’a, niestety w sposób zdecydowanie destrukcyjny. Może byłoby przesadą twierdzić, że John znęcał się nad synem, ale z pewnością był zwolennikiem zimnego chowu. Być może był to jego sposób, by próbować dotrzeć do dziecka, którego nie rozumiał i które różniło się od niego tak, jak tylko dwie ludzkie jednostki mogą się od siebie różnić. Ograniczanie posiłków, zimne kąpiele, a przede wszystkim absolutny brak komunikacji położyły się cieniem na wzajemnych relacjach ojca i syna.
Pomimo upływu lat, House serdecznie nienawidzi swojego ojca i nie potrafi mu wybaczyć. Jednakże przede wszystkim – czego? House nie był dzieckiem odrzucanym i nieakceptowanym. Ze strony matki otrzymywał wyłącznie niekwestionowane uczucie. Nawet jeśli nie do końca go rozumiała, to kochała bezwarunkowo. House nie łaknie akceptacji ojca, już jako mały chłopiec pożąda raczej stymulującej konfrontacji, sporu czy wręcz konstruktywnego konfliktu. Pogardza ojcem, ponieważ ten przymyka oko na romanse matki, ogranicza się do wygodnego rytmu wojskowego drylu i niczego nie kwestionuje. Poczucie, że ma nad własnym ojcem intelektualną przewagę, nie budzi w Gregu satysfakcji – raczej gorycz i rozczarowanie, których nie będzie potrafił Johnowi wybaczyć.
Ta zimna wojna toczona z ojcem idzie w parze z ciągłą domową destabilizacją. Jako wojskowy, John ciągle zmienia miejsce pobytu. W dzieciństwie House mieszkał między innymi w Egipcie, na Filipinach i w Japonii. Nigdzie nie czuł się w pełni na miejscu, nigdzie nie przynależał i stopniowo wypracował sobie skuteczny mechanizm obronny, stawiając się w pozycji obserwatora z zewnątrz, mistrza maskowania emocji, z którymi nigdy bezpośrednio się nie zdradza. Jak każda wybitnie inteligentna jednostka z zachwianym poczuciem bezpieczeństwa, chroni się za fasadą sarkazmu i manipulacji.
Skłonność do manipulacji to czytelny znak, że House bardzo wcześnie stracił złudzenia względem ludzi, co nie pozostaje bez wpływu na jego główne credo – „każdy kłamie”, prawdę objawioną, od której sam nie jest bynajmniej wolny. Nie znamy pełnego zestawu rozczarowań, których House doznał jako dziecko i jako nastolatek – łatwo się jednak domyślić, że musiało być ich sporo. Zmęczony poszukiwaniem tego, co mógłby zdefiniować jako prawdę i szczerość, orientuje się raczej w stronę podniet intelektualnych niż emocjonalnych. Dorosły House to człowiek, który nade wszystko ceni sobie zagadkę, tajemnicę, to, co jest „interesujące”. Ciągłe zmiany miejsca zamieszkania i niezbyt zdrowe relacje z rodzicami wcześnie uczyniły z niego polegającego na sobie samotnika i pogłębiły jego antyspołeczne tendencje.
W późniejszym okresie życia House’a jego otoczenie kilkukrotnie próbowało go definiować za pośrednictwem wygodnych łatek, z których jednak żadna nie określa go w pełni. Padały takie słowa, jak „zespół Aspergera”, „narcyzm”, „mizantropia”. House wymyka się wszystkim, ponieważ nie wyczerpuje żadnej.
Niewątpliwie ma duży problem z dyscypliną i poddawaniem się władzy autorytetów. Widać to już wyraźnie w czasach akademickich, kiedy pomimo znakomitych wyników w nauce wciąż ściera się z wykładowcami i nawet dopuszcza się oszustwa na egzaminie, chociaż teoretycznie nie ma najmniejszego powodu, by to robić – może za wyjątkiem testowania dopuszczalnych granic. Ta skłonność do nieprawomyślnych eksperymentów pozostanie z nim na zawsze, a w czasach uczelnianych pozbawiła go prestiżowego stypendium.
Od strony towarzyskiej studia nie przyniosły mu dosłownie nic, jeśli nie liczyć jednonocnej przygody z Lisą Cuddy i ostrego konfliktu z Philipem Weberem, na którym zemści się boleśnie po latach. Na konferencji w Nowym Orleanie w 1991 roku Gregory House poznał sfrustrowanego pierwszym rozwodem młodego lekarza Jamesa Wilsona – tak narodziła się najważniejsza i być może jedyna prawdziwa przyjaźń w jego życiu.
O ile Wilson jest najważniejszą przyjaźnią w życiu House’a, o tyle pod względem uczuciowym najważniejszą kobietą w jego życiu była i pozostała prawniczka Stacy Warner. Jedyna osoba, która naprawdę House’a zna, rozumie i jest zdolna zręcznie omijać rafy jego manipulacji. Pozostała jego towarzyszką przez pięć lat, do chwili, gdy aktywne życie i kwitnąca kariera Grega legły w gruzach po zbyt późno zdiagnozowanym zawale mięśnia czworogłowego uda.
House stanowczo odmawia amputacji nogi, jednak Stacy – jako jego pełnomocnik medyczny – wyraża zgodę na częściowe usunięcie mięśnia, tym samym prawdopodobnie ratując House’owi życie, ale jednocześnie skazując go na dotkliwy ból. House interpretuje jej zachowanie jako zdradę i związek się przez to rozpada.
Spotkanie ze Stacy po latach – jest już mężatką i szuka u House’a pomocy w zdiagnozowaniu choroby, którą podejrzewa u męża, Marka – to jeden z ciekawszych momentów w serialu, kiedy mamy możność wglądu w kompleksowość osobowości House’a. Po pierwsze, ewidentnie mamy do czynienia z ludźmi, których niebywale do siebie ciągnie na kilku różnych płaszczyznach – fizycznej, psychicznej, emocjonalnej. Ludzi, którzy się znakomicie znają i potrafią przeniknąć na wylot własne słabości. Kochają się i prawdopodobnie będą kochać zawsze – ale niestety, nie mogą i nie potrafią być razem.
Przez większość czasu House jest nam przedstawiany jako egoista i egocentryk, przekonany, że świat kręci się wokół niego. To jednak tylko jedna z jego licznych manipulacji, pokazana świetnie i diablo skuteczna, niemniej powierzchowna. To, co House pokazuje, to, jak postępuje, nie musi się przekładać na to, co faktycznie przeżywa.
Jego ostateczna rezygnacja ze Stacy jest, mimo wszystko, aktem poświęcenia, co więcej – poświęcenia nie tylko dla niej, aby mogła być szczęśliwa, ale również dla tego lekceważonego, spychanego na margines Marka, w którym House jest jednak w stanie dostrzec właściwego partnera dla ukochanej kobiety. Altruistyczne zachowania House’a, podobnie jak jego emocjonalne reakcje, nigdy nie są przedstawiane i pokazywane wprost. House nie jest osobą, która jasno i przejrzyście pokaże, że jej zależy. Mimo wszystko jednak dobrze wie, czego ludziom trzeba i kiedy można uniknąć krzywdy. Dlatego odpycha Cameron, nie szczędząc zresztą przy tym ostrych słów. Ostre słowa dają pewność, że nigdzie nie wykiełkuje niepożądana nadzieja. House poświęca siebie samego i możliwość bycia szczęśliwym częściej, niż moglibyśmy przypuszczać.
On już położył na sobie krzyżyk. Pogodził się z faktem bycia nieszczęśliwym i z tym, że cierpienie jest stałym elementem jego życia do tego stopnia, że celebruje oba te fakty po to tylko, żeby poczuć, iż faktycznie istnieje. Ucieczka od bólu i gloryfikowanie bólu na przemian przewijają się w jego codzienności. Innymi słowy, nie chce cierpieć, ale musi, ponieważ niepostrzeżenie stał się jednością z własnym bólem, jego ból określa to, kim jest, jak działa, jakim jest lekarzem, jak funkcjonuje i jak myśli. Autodestrukcyjne tendencje House’a, które tak martwią jego przyjaciół – Wilsona i Cuddy – są mimo wszystko celebracją życia czy też może bardziej tego, że udało mu się przeżyć. Po raz pierwszy, drugi i kolejny. House testuje granice – we wszystkim. Stale sprawdza, jak daleko może się posunąć. Wóz albo przewóz.
Nie jest bynajmniej człowiekiem, który się poddał i który lekce sobie waży życie jako takie, chociaż może sprawiać takie wrażenie przez swoją beztroskę, poruszanie się na krawędzi, naginanie reguł. House jednak mimo wszystko chce żyć. Jeżeli posuwa się za daleko, to w jednym podstawowym celu – żeby udowodnić sobie (i być może innym również), że na to zasługuje. Że dostanie kolejną szansę mimo swojej lekkomyślności i tumiwisizmu, szansę, której wielu z jego pacjentów nie dostaje.
Tutaj dochodzimy do kolejnej istotnej kwestii, mianowicie ambiwalentnego i złożonego stosunku House’a do Boga i religii. Ogólnie House identyfikuje się jako ateista, wręcz nihilista. Chętnie angażuje się w polemikę z pacjentami, którzy są religijni i wierzący, a mając do czynienia z młodym uzdrowicielem-ewangelistą, wchodzi wręcz na ścieżkę krucjaty, by udowodnić mu błąd w założeniu. To dążenie do uzyskania „dowodu” prowadzi go do eksperymentów na granicy samobójstwa, ale czy naprawdę chodzi o to, że House chce mieć rację? Może jednak ma rozpaczliwą nadzieję, że jednak się myli? Nie ogranicza się przecież do kontestacji czy debaty. Chce udowodnić wierzącym, że nie mają racji. Chce znaleźć empiryczny dowód na podważenie ich wierzeń, co samo w sobie jest nielogiczne, ponieważ godzi w istotę wiary jako takiej. Nie robi więc tego dla nich, robi dla siebie. House, uwaga, wciąż ma nadzieję. Szokujące, ale prawdziwe.
Intrygujący jest jego natychmiastowy sprzeciw wobec wszystkiego, co postrzega jako poddawanie się wymogom określonej doktryny czy systemu wierzeń, i możemy tu równie dobrze mówić o wierze w Boga, jak i wierze w feminizm. Kontestuje, ponieważ taka jest jego natura wiecznego poszukiwacza, ale w swoim poszukiwaniu prawdy nie zawsze pozostaje bezstronny i uczciwy, co ludzie z jego otoczenia wytykali mu kilkukrotnie.
Orężem House’a jest jego umysł. Nic nie napawa go większym lękiem niż perspektywa, że mógłby utracić swoje zdolności intelektualne. Po części to również druga strona jego samotności, nie ma bowiem dla siebie żadnej rozsądnej alternatywy. House jest człowiekiem nieszczęśliwym – i to jest fakt – jednak wielokrotnie powtarzane przez Wilsona tezy, jakoby chciał z tego powodu unieszczęśliwiać innych, są chybione, chociaż Wilson zna go przecież tak dobrze. Jeżeli House działa zaborczo, to raczej dlatego, że się boi i chce opanować swój strach poprzez całkowitą kontrolę. Ale to ten sam człowiek, który oszukał całą komisję do spraw transplantacji, by zagubiona bulimiczka mogła żyć. Ten sam, który poszukał możliwości, by muzyczny geniusz z uszkodzonym mózgiem mógł być szczęśliwy.
House jest człowiekiem pełnym sprzeczności, ale demonstrowane przez niego okrucieństwo pozostaje w sferze werbalnej i deklaratywnej. Jest jednym z jego licznych mechanizmów obronnych, ale na pewno nie filozofią życiową.
Gregory House jest po części zbudowany na motywach postaci Sherlocka Holmesa – panowie mają wiele cech wspólnych, ale dzieli ich też sporo różnic. Obaj są mistrzami dedukcji, zdolnymi wysnuć właściwą diagnozę na podstawie pozornie nieistotnych drobiazgów. Obaj oswajają swoją samotność przez muzykę (gitara i fortepian – House, skrzypce – Holmes). Obaj borykają się z uzależnieniem od stymulantów i mają jednego przyjaciela, który służy im za lustro i punkt odniesienia (Wilson – Watson).
O ile jednak Holmes traktuje ludzi z łagodną pobłażliwością i nigdy nie odstępuje od swojej maniery dżentelmena, o tyle House jest cyniczny, ostry, złośliwy i nie szczędzi swoim „obiektom” mocnych czy wręcz okrutnych słów. Paradoks polega na tym, że – jeśli się zastanowić – obaj mimo wszystko nie przepadają za rodzajem ludzkim. Nie mają złudzeń. Tyle tylko, że Holmes jest idealnie opanowany. House zaś nie bawi się w posypywanie cukrem i polewanie miodem. Mimo wszystko jednak nie ma co liczyć na komplementy ani od jednego, ani od drugiego. Za dużo już widzieli. Doskonale wiedzą, że ludzie się nie zmieniają i że wszyscy kłamią… nawet jeżeli wcale nie muszą tego robić.
korekta: Kornelia Farynowska