ZACK SNYDER. Twórca nierealnych światów
Najpierw był tym gościem od 300, chwilę później był tym gościem od 300, który może być wizjonerem. Czy nim został? Zack Snyder z pewnością nadal zalicza się do najgorętszych nazwisk na liście reżyserów Hollywood, ale nawet zwolennicy jego talentu dużo ostrożniej wypowiadają się na temat przyszłości tego twórcy.
W przededniu premiery jego najnowszego dzieła, Batman vs Superman: Świt sprawiedliwości, przyglądamy się temu, co Snyder dał światu do tej pory i próbujemy odpowiedzieć na pytanie, czy faktycznie może zostać wielkim reżyserem.
Wielkie są z pewnością ambicje i wyobraźnia Zachary’ego Edwarda, który reżyserską karierę rozpoczął całkiem niedawno, bo w 2004 roku, kiedy to powierzono mu nakręcenie remake’u kultowego Świtu żywych trupów George’a A. Romera z 1978 roku. Jak wiemy, z klasykami się nie zadziera, ale o dziwo Snyderowi nie powinęła się noga – mimo że jego wersja sequela legendarnego zombie horroru w wielu miejscach różni się od pierwowzoru, Zackowi udało się zachować równowagę pomiędzy szacunkiem do oryginału i odrębnością jego dzieła.
Z obsadą, którą trudno nazwać gwiazdorską, i nieznanym jeszcze nikomu nazwiskiem Snyderowi udało się osiągnąć spory sukces – remake Świtu żywych trupów zarobił na całym świecie ponad 100 milionów dolarów (przy budżecie rzędu 26 milionów USD), w Stanach zaś tylko pięć innych filmów poruszających tematykę zombie przyniosło większe zyski. Trzeba jednak dodać, że w tej piątce znajdują się: ekranizacja znanej gry komputerowej (Resident Evil: Afterlife), dwie komedie (Wiecznie żywy i Zombieland), studyjna animacja (nie do końca tu pasujący Hotel Transylvania) i wysokobudżetowa produkcja z Bradem Pittem (World War Z). Z czystym sumieniem możemy więc uznać, że debiut Zacka Snydera jest najbardziej kasowym zombie horrorem w historii amerykańskich kin.
Adaptator komiksowych legend
Gdyby jednak ktoś usilnie starał się umniejszać debiutowi pochodzącego z Wisconsin reżysera, przeciwko kolejnemu obrazowi popełnionemu przez Snydera nie znajdzie zbyt wielu argumentów. Oto bowiem Zack, być może zachęcony artystycznym i komercyjnym sukcesem Sin City, postanowił zmierzyć się z innym dziełem legendarnego twórcy komiksów Franka Millera. I po raz kolejny okazało się, że nie taki Miller straszny, jak go malują – uchodzące za jedne z najbardziej oryginalnych i trudnych do reinterpretacji komiksów dzieła tego autora z powodzeniem zaistniały na wielkim ekranie, a 300, niezwykle efektowna interpretacja legendy o bohaterskiej bitwie Spartan pod Termopilami, przyciągnęła do kin miliony widzów.
Blisko pół miliarda dolarów to wynik, który bił na głowę rezultat filmu o Mieście Grzechu, gwarantując Snyderowi miejsce wśród najbardziej kasowych twórców hollywoodzkich widowisk historyczno-kostiumowych. I znowu Zack osiągnął sukces z umiarkowanie znanymi aktorami, bo w 2006 roku ani Michael Fassbender (debiutujący w pełnometrażowej fabule), ani Lena Headey, ani nawet wcielający się w Leonidasa Gerard Butler nie byli bowiem wówczas gwiazdami, którymi są dziś. Adaptacja komiksu Millera zawdzięcza zresztą swój niepowtarzalny ostateczny kształt uporowi reżysera, który nie uległ naciskom studia Warner Bros., zamierzającego wprowadzić film do kin z kategorią PG-13. Oglądając dziś 300, trudno wyobrazić sobie ten obraz, robiący niesamowite wrażenie głównie za sprawą brutalnych scen batalistycznych, z kategorią inną niż R.
Ogromny sukces debiutanckiego komiksowego projektu skłonił Snydera do poszukiwań kolejnego wartego adaptacji materiału. I jeśli ktokolwiek myślał, że to dzieła Franka Millera nie były najłatwiejszymi dziełami do przeniesienia na ekran, musiał zweryfikować swoją opinię po tym, gdy ogłoszono, że Zack zajmie się przygotowaniem kinowej wersji Watchmen, wielowarstwowej, naszpikowanej ideologią i symbolami powieści graficznej autorstwa naczelnego ekscentryka świata komiksu, Brytyjczyka Alana Moore’a. To był jednoznaczny dowód na to, że Snyderowi nie brakuje ani cojones, ani ambicji, by mierzyć się z największymi wyzwaniami.
Odbiór ekranizacji Watchmen: Strażników nie był już jednak tak uniwersalnie pozytywny, jak to miało miejsce w przypadku 300. Co prawda niezwykle wysmakowany wizualnie i nacechowany ciężką, paranoiczną atmosferą film Snydera znalazł uznanie w oczach części krytyków, jednak widzowie nieco chłodniej odebrali adaptację filmu Moore’a. Sam autor komiksu programowo odrzuca wszelkie formy adaptowania jego twórczości, a jego wypowiedzi na temat filmu Zacka wahały się od wulgarnie negatywnych do umiarkowanie pobłażliwych. Nie sposób odgadnąć, co też siedzi w głowie tego ekscentrycznego twórcy, jednak z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że ciekawość skłoniła go do zapoznania się z ekranizacją Watchmen. I mimo że prawa do ekranizacji m.in. tego dzieła oraz V jak Vendetta (zekranizowanego przez Jamesa McTeigue’a w 2005 r.) sprzedał w latach 80. jako młody i jeszcze niedoświadczony autor, powinien być zadowolony z ostatecznego kształtu filmu Snydera. Reżyser najwierniej jak to było możliwe oddał mroczny nastrój wiecznie nieuchronnej apokalipsy, którym nasycone były strony graficznych powieści Moore’a, a ponowny wybór nieoczywistych aktorów (bo do takich należy zaliczyć m.in. Carlę Gugino, Jackie’ego Earle’a Healeya czy Matta Frewera) tylko przysłużył się ekranizacji, pozbawiając ją gwiazdorskiego blichtru znanego choćby z adaptacji komiksowych historii Marvela.
Co ciekawe, pierwsza, bardzo zdawkowa zapowiedź Watchmen pojawiła się już przy okazji promocji poprzedniego filmu Snydera, kiedy to w jednym z obszerniejszych zwiastunów 300 umieszczono próbne ujęcie Rorschacha trzymającego w ręce charakterystyczny znaczek Komedianta. To i inne działania promocyjne nie przyniosły jednak równie spektakularnego efektu komercyjnego jak w przypadku antycznego widowiska – ekranizację komiksu Alana Moore’a obejrzało w kinach znacznie mniej widzów, a 150 milionów, które film zarobił globalnie, nie wystarczyło nawet na pokrycie budżetu tego przedsięwzięcia. Trudny materiał źródłowy okazał się znacznie bardziej wymagający niż krwawa historia Millera.
Nieoczekiwana zmiana
Po dwóch produkcjach charakteryzujących się ciężką atmosferą i mroczną stroną wizualną, Zachary zapragnął odmiany. Jak przyznawał w wywiadach, marzył o zrobieniu filmu przygodowego, podobnego do tych, które uwielbiał, będąc dzieckiem. Zamiast jednak naśladować Gwiezdne wojny czy Władcę pierścieni, dał się namówić na zekranizowanie serii powieści Kathryn Lasky, osadzonej w całości w świecie zwierząt, konkretnie – dzielnych sów. Trzeba przyznać, że Legendy sowiego królestwa: Strażnicy Ga’Hoole nie mogły trafić w lepsze ręce. Snyder dał tej animowanej historii wszystko, co w nim najlepsze: zapierający dech w piersiach rozmach, dopracowaną w najmniejszych detalach stronę wizualną i całą gamę techniczno-narracyjnych chwytów, zapewniających widowisku odpowiednią dynamikę.
Efekt? Animacja bijąca na głowę większość produkcji DreamWorks i Pixara, zarówno pod względem realizacyjnego kunsztu, jak i walorów czysto fabularnych. Legendy sowiego królestwa to opowieść heroiczna w klasycznym wydaniu, opierająca się na tęsknocie za męstwem i bohaterstwem, a przy tym nieodżegnująca się od lekkiego humoru. Zack znakomicie odnalazł się konwencji animacji CGI, a pierwszy i jak dotąd jedyny jego romans z tą techniką podziałał na jego karierę ożywczo. I aż dziw, że w serwisach takich jak Metacritic i Rotten Tomatoes Legendy sowiego królestwa zbiera tak kiepskie oceny, oscylujące w okolicach 50%. To jednak i tak wysokie noty w porównaniu z tymi, które przyznano kolejnemu projektowi Snydera.
Rok 2011 przyniósł bowiem pierwszy i jak na razie ostatni film, który Zack oficjalnie napisał, wyprodukował i wyreżyserował. Co prawda już w 2004 roku początkujący twórca założył wraz z żoną Deborah firmę producencką Cruel and Unusual Films, jednak zwykle ich udział w produkcjach Warner Bros. był raczej nieoficjalny. Dopiero przy okazji Sucker Punch, najgorzej odebranego filmu w karierze Snydera, na liście płac figurował także jako producent. I prawdopodobnie skrajnie negatywny odbiór tego tytułu zarówno przez krytyków, jak i przez widzów sprawił, że Zack nie łączy już kilku funkcji na planie filmowym – gdy reżyseruje, nie zajmuje się produkcją, gdy zaś produkuje, nie decyduje się na reżyserię. Sucker Punch był powrotem Snydera do postapokaliptycznych, dystopijnych wątków, a jednocześnie najbardziej mroczną i przygnębiającą historią w jego dorobku.
Opowieść o pacjentce obskurnego szpitala psychiatrycznego uciekającej przed okropieństwem rzeczywistości w świat złudzeń i urojeń jest wizualną ucztą, pełną wybuchowej akcji i roznegliżowanych kobiecych ciał. I to właśnie sposób przedstawienia kobiet, pozornie silnych i walczących o wolność i godność, wymieniany był przez krytyków jako największy grzech Snydera, któremu zarzucano mizoginię i seksizm. Fenomenalne efekty specjalne i sceny walki nie przykrywały niedociągnięć fabularnych i pretekstowego potraktowania postaci, które bardziej przypominają ponętne kukły niż bohaterki z krwi i kości. Trudno jednak nie docenić efektów szalonej wyobraźni Zacka, który stworzył jeden z najbardziej niesamowitych światów, jakie mogliśmy w ostatnich latach oglądać w kinie. Protagonistka Sucker Punch zagłębia się w wizjach będących połączeniem Krainy Czarów Lewisa Carrolla i pustynno-nuklearnych realiów znanych z Mad Maksa George’a Millera. To wszystko jednak było jednak zaledwie doskonale zaprojektowaną formą, do której twórca włożył tyle treści, na ile było go stać. Może właśnie z powodu niepowodzenia projektu opartego o własny scenariusz Snyder zwrócił się w stronę tego, co doskonale zna – ekranizacji komiksów.
Początek nowego uniwersum
Od 2008 roku hegemonem na polu historii obrazkowych przeniesionych na ekran jest Marvel, ale od co najmniej kilku lat o chęci zdetronizowania odwiecznego rywala mówi kierownictwo DC Comics. Jednym z apostołów swego wejścia na kinowy rynek mianowali właśnie Zacka Snydera. To on stanął za kamerą Człowieka ze stali, kolejnego rebootu filmowego życiorysu Supermana, który zapoczątkował tzw. DC Extended Universe (DCEU), odpowiedź na Marvel Cinematic Universe (MCU). Dziś trudno jeszcze mówić o kinowo-komiksowym uniwersum DC z prawdziwego zdarzenia, gdyż wchodzący na polskie ekrany 1 kwietnia 2016 roku Batman v Superman: Świt sprawiedliwości to dopiero drugi tytuł serii, ale nie ma wątpliwości, że to właśnie Snyder będzie jedną z kluczowych postaci stojących za ewentualnym sukcesem tego projektu. Nie tylko bowiem wyreżyserował oba dotychczasowe tytuły, ale został także wybrany do wyreżyserowania bodaj najważniejszego tytułu DCEU – dwuczęściowego Justice League, które ma szansę stać się dla tego przedsięwzięcia tym, czy dla MCU są Avengers.
Człowiek ze stali nie udał się tak, jak chcieliby tego widzowie. W porównaniu do wcześniejszych filmów o Clarku Kencie, oferował znacznie mniej zabawną i charyzmatyczną postać Supermana. Henry Cavill jako Kal-El nie porwał publiczności, choć spora część krytyków doceniała to, w jaki sposób w Człowieku ze stali przedstawiono moralne dylematy superbohatera mającego kosmiczne geny, ale jak najbardziej ziemskie wychowanie. U Snydera Superman nie jest krystalicznym herosem, ale postacią, która w zupełnie ludzki sposób daje się ponieść uczuciom, takim jak miłość, gniew czy pożądanie. Człowiek ze stali to bardziej Clark Kent wychowany w Smallville niż pochodzący z Kryptonu Kal-El. To wszystko w połączeniu ze znakomicie zrealizowanym scenami walki i efektami specjalnymi sprawiło, że wysiłek Snydera został doceniony przez jego pracodawców, którzy postanowili zatrudnić go do zekranizowania kolejnych ważnych tytułów w DCEU. Już za chwilę dowiemy się, czy Batman v Superman: Świt sprawiedliwości, film, co do którego chyba wszyscy fani sztuki komiksowej mieli obawy, podtrzyma dobrą passę Zacka Snydera.
Twórca nierealnych przestrzeni
To, co znamienne w twórczości tego reżysera, to jego zamiłowanie do nierzeczywistych światów. Trudno wyobrazić sobie dziś współczesny kameralny dramat albo niezobowiązującą komedię, które wyszłyby spod ręki Snydera. Jego wizytówką są rozmach i fantazja, a bardziej niż portrety psychologiczne bohaterów interesują go misternie zaplanowane i bogato zrealizowane sekwencje akcji. Woli opowiadać swe historie w oddalonych od rzeczywistości, często zmitologizowanych przestrzeniach, niż opowiadać o problemach codzienności. Zack to twórca, któremu bliżej do Jossa Whedona czy J.J. Abramsa, reżyserów kina powierzchownego, ale efektownego, zabawnego i wysokiej jakości. Wykształcony w Pasadenie i Londynie artysta z uwielbieniem sięga po kolejne opowieści o superherosach, tworząc światy rządzące się prawami dalekimi od tych, według których przyszło nam egzystować. Mimo to jego bohaterowie – heroiczni, mężni, zdolni do poświęceń – cieszą się, smucą, kochają i nienawidzą jak my, zwykli śmiertelnicy. I chyba właśnie dlatego te odległe, nierealne światy Zacka Snydera są nam w gruncie rzeczy tak bliskie.
korekta: Kornelia Farynowska