search
REKLAMA
Zestawienie

FILMOWE WIZJE PRZYSZŁOŚCI, KTÓRE SIĘ NIE SPRAWDZIŁY

Jacek Lubiński

20 czerwca 2018

REKLAMA

Kino niemal od samego początku istnienia lubuje się w obrazowaniu coraz to ciekawszych wyobrażeń bliższej lub dalszej przyszłości. Często są to wizje posępne, wręcz przerażające. Rzadko kiedy jednak trafne w swych przewidywaniach. A ponieważ XXI wiek – przez długi okres będący synonimem świata przyszłości – wkracza właśnie w pełnoletniość, to warto się przyjrzeć niektórym z dotychczas błędnych przewidywań. Ale czy na pewno niespełnionym?

 

12 małp

Co prawda film Terry’ego Gilliama zaczyna się w roku 2035, ale jego bohater wraca do „bliższego” nam 1996, kiedy to tajemniczy wirus wybija w pień niemal całą ludzkość, a jej niedobitki zmusza do życia pod ziemią. Szczęśliwie (?) dla nas tych kilka wirusów, z którymi rzeczywiście część naszej planety zmagała się w ostatnich dwudziestu latach, udało się opanować (może poza naszym rodzimym Wirusem, który na potęgę zarażał w kinach w całej Polsce) i obecnie pod ziemią mieszkają jedynie górnicy oraz niektórzy bezdomni. A rok ’96 przejdzie do historii jako czas igrzysk olimpijskich w Atlancie, wygranej Bravehearta na Oscarach, powstania sieci Ery i Plus oraz szczytu aktorskiej kariery Nicolasa Cage’a. Piękne czasy.

 

Ucieczka z Nowego Jorku / Los Angeles

Według Johna Carpentera w roku 1997 Nowy Jork funkcjonuje jedynie jako więzienie dla największych szumowin, a USA zmagają się z olbrzymią przestępczością, prezydentem-błaznem i ciągłym napięciem na linii Chiny-Rosja. Tymczasem w realu jedyne napięcie wzbudzała druga kadencja Billa Clintona, który już wkrótce zadziwi świat aferą rozporkową. Oczywiście przestępczość pozostała w tym czasie bez większych zmian, a największa tragedia, jaka dotknęła metropolię, miała dopiero nadejść. Poza tym spokój i cisza, bo cały świat patrzył, jak tonie Titanic Jamesa Camerona, jak ląduje na Marsie Pathfinder albo też na losy sklonowanej owieczki Dolly. W Polsce miliony zaczęły wlepiać oczy w pierwsze odcinki Klanu i ani jeden obywatel nie został za to zesłany na wyspę Wolin. Trochę szkoda.

Jeszcze bardziej reżyser „popłynął” w sequelu, którego akcja osadzona jest już w roku 2013. Stanami rządzi wtedy wybrany dożywotnio maniak zdrowej żywności i moralności, a tytułowe miasto stało się na skutek trzęsienia ziemi wyspą, na którą również deportuje się wszystkich przestępców oraz tych niegrzecznych mieszkańców, którzy sprzeciwiają się nowej konstytucji Ameryki. Zapewne sporo osób chciałoby w tej wizji dostrzec odzwierciedlenie rządów Trumpa, ale ten co najwyżej zajęty jest budowaniem muru na granicy meksykańskiej. Zresztą w 2013 prezydentem był wszak nadal Barack Obama. Jak na ironię, mimo trzynastki w dacie, był to również wielce spokojny rok – nawet pomimo protestów na Ukrainie i wybryków orkanu Ksawery. LA ma się dobrze – Dodgersi też (przegrali w półfinałach).

 

Terminator 2

Również w 1997 miało dojść do apokalipsy według wspomnianego Camerona (choć akcja filmu toczy się dwa lata wcześniej). Atomowy holocaust – podtytułowy Dzień Sądu – i stojący za nim bunt maszyn (drugi człon nazwy części trzeciej serii) przyniosły ludzkości pewną zagładę, choć ta broniła się dzielnie. Cóż, szczęśliwie nie powinniśmy się na razie chyba czego obawiać, bo choć to właśnie wtedy komputer Deep Blue pokonał w rozgrywce szachowego mistrza homo sapiens, a Internet znacząco rozwinął swoje możliwości, to odpowiednik Skynet jeszcze się (chyba) nie narodził, a produkcja morderczych maszyn nadal pozostawia dużo do życzenia – oczywiście, jeśli ktoś sobie takowych życzy.

 

Dziwne dni

Rok 1999 budził u filmowców wiele ekscytacji. Chwila przed końcem milenium i symboliczne przejście na dwójkę z przodu dostarczyły nam sporo produkcji owijających całą swoją dramaturgię wokół tej daty. Nie inaczej jest z thrillerem Kathryn Bigelow, którego akcja ponownie zaprasza nas do Miasta Aniołów. I to miasto znowu boryka się z bezustannym wzrostem przestępczości, wręcz zmienione jest w strefę wojny pomiędzy policją i… wszystkimi innymi. Kto zna historię Los Angeles, ten wie, że znajduje to swoje odzwierciedlenie w historii, którą cała produkcja została zresztą zainspirowana. Inna sprawa, że reżyserka oferuje nam do tego także wizję możliwości nagrywania własnych przeżyć na minidisc i sprzedawania ich na czarnym rynku jako doświadczeń psychiczno-fizycznych. Tymczasem pod koniec ubiegłego stulecia większość z nas wciąż jechała jeszcze na VHS-ach, mocno wadliwym Windows 98 i tym wynalazku:

 

Wyścig śmierci

Jak wskazuje oryginalny tytuł – Death Race 2000 – akcja dzieje się na przełomie wieków. W tym momencie USA są już Zjednoczonymi Prowincjami Ameryki – totalitarnym reżimem, w którym obowiązuje stan wojenny. Dla uciechy oraz powstrzymania szkodliwych zapędów wśród gawiedzi rokrocznie organizowany jest rzeczony wyścig śmierci, w którym grupa wyselekcjonowanych kierowców przemierza kraj specjalnie zaprojektowanymi do masakry autami. Przejeżdżanie przechodniów za punkty i niszczenie przeciwnika jest tu na porządku dziennym, a całość bezustannie relacjonuje na żywo telewizja, czyniąc z wyścigu igrzyska przyszłości.

Ten wyraźnie kiczowaty, mocno umowny i podszyty czarnym humorem film zainspirował serię gier pod nazwą Carmageddon, która w roku 2000 nadal cieszyła się dużą popularnością wśród graczy za sprawą premiery części trzeciej. Poza tym jednak w tym okresie do głosu w telewizji dopiero dochodził Big Brother i od tego czasu niewiele się w tej kwestii zmieniło – poza może nagminnym uskutecznianiem tej samej polityki mordu na drogach Europy przez muzułmanów. A z ciekawostek motoryzacyjnych: to właśnie wtedy zakończono produkcję „Maluchów”, które, jakby nie patrzeć, byłyby miłym dodatkiem do takiego wyścigu…

Tom Hanks też tak sądzi.

Warto przy tym wspomnieć, że na podobnym pomyśle brutalnego sportu osadzonego w niejako utopijnej przyszłości + medialnej nagonce osadzono też Uciekiniera (swoiste walki gladiatorów, w których uczestniczą skazańcy) oraz Rollerball (pełne przemocy mecze na rolkach), których akcja dzieje się odpowiednio w 2017 i 2018 roku.

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA