Connect with us

Publicystyka filmowa

Filmowe postaci, które pierwotnie MIAŁY UMRZEĆ

Odkryj, jakie filmowe ikony miały pierwotnie zginąć na ekranie, a ich losy zmieniły scenariusz w MIAŁY UMRZEĆ. Fascynująca podróż przez historię!

Published

on

Filmowe postaci, które pierwotnie MIAŁY UMRZEĆ

Ludowa mądrość uczy, że jakby nie kombinować, ludzie i tak umierają. Czeka to każdą osobę, nie wyłączając z tego grona także podlegających procesom natury postaci filmowych. Z egzystencjalnego punktu widzenia każdej postaci filmowej jest więc pisana śmierć (no, poza pewnym procentem nadprzyrodzonych wyjątków), jednak większość protagonistów nie doczekuje się jej na ekranie, ale w domyśle po napisach końcowych. Ekranowa śmierć protagonistów jest niekiedy tabu, którego unikają twórcy. Do tego stopnia, że zdarza im się zmieniać pierwotne założenia, żeby nie uśmiercać konkretnej postaci w ramach fabuły.

Advertisement

Jeśli dobrze poszukać w wywiadach, materiałach jubileuszowych itp., może się okazać że pierwotnie scenarzyści pisali śmierć niejednej z – wydawałoby się nietykalnych – postaci filmowych. Poniżej dziesiątka tych bardziej znanych lub spektakularnych przykładów.

Martin Riggs – Zabójcza broń 2

Tym, którzy znają cztery części Zabójczej broni, może być trudno sobie to wyobrazić, ale oryginalnym pomysłem Shane’a Blacka na finał drugiej części przygód Martina Riggsa i Rogera Murtaugha była… śmierć tego pierwszego.

Advertisement

Fani serii z pewnością pamiętają moment, gdy po brutalnej walce z Pieterem Vorstedtem półżywy Riggs krwawi na ramionach przyjaciela, prosząc o papierosa. Gdyby scenarzysta dopiął swego, nie byłoby w tym miejscu ironicznego dialogu i śmiechu, ale skowyt bólu i łzy – w tym miejscu Martin miał bowiem wyzionąć ducha. Producenci, a także sam Richard Donner nie wyrazili zachwytu tym pomysłem, woląc utrzymać mimo wszystko pozytywny ton filmów, a także nie uśmiercać wraz z Riggsem kolejnych sequeli, ostatecznie więc bohater Gibsona przeżył, a Black odszedł z zespołu i nie powrócił do kolejnych części. Z perspektywy czasu może się wydawać abstrakcją śmierć głównego bohatera w momencie, który jest aktualnie samym środkiem czteroodcinkowej sagi Riggsa i Murtaugha (i nie sposób nie czuć ulgi, że taki obrót spraw nie nastąpił, wiedząc, ile rozrywki zapewnił nam ten duet w częściach trzeciej i czwartej), ale warto też dostrzec sens w oryginalnym zamyśle.

Postać Riggsa była w swoim rdzeniu od samego początku tragiczna – po pokrzepiającej opowieści o odnalezieniu sensu życia w części pierwszej w drugiej przeszłość zwala się na policjanta ze zdwojoną siłą, a zabarwione osobistą vendettą starcie z południowoafrykańskimi bandytami ma nawet w ostatecznej wersji „dwójki” dosyć mroczny wydźwięk, który w śmierci uwielbianego bohatera znalazłby ostateczne spełnienie. Z punktu widzenia dramaturgii taki finał Zabójczej broni 2 (i pewnie przy okazji całego dyptyku) byłby na swój sposób świetny – być może otworzyłby nawet drogę do bardziej egzystencjalnej części trzeciej.

Advertisement

Han Solo – Powrót Jedi

Nie jest tajemnicą, że Harrison Ford chciał, aby jego bohater zakończył swój udział w gwiezdnej sadze George’a Lucasa za pomocą klarownego zgonu, wieńczącego historię awanturnika okrzykniętego bohaterem Rebelii. Dziś wiemy też, że taką ekranową śmierć otrzymał, w epizodzie VII, przebity malowniczo mieczem świetlnym przez własnego syna.

Pierwotnie jednak Han miał umrzeć sporo wcześniej, bo już w Powrocie Jedi. Poniekąd naturalnym momentem dla legendarnego przemytnika na zejście ze sceny byłoby spotkanie z Darthem Vaderem w finale Imperium kontratakuje (zakończone zamrożeniem w metalowym bloku), ale według samego Forda i Lucasa faktycznie rozważany był zgon Solo w trzecim filmie, gdzie stanowiłby rodzaj podbicia dramatyczności finałowego starcia z Imperatorem i jego armią. Do takiego scenariusza nie dopuszczono jednak ze względu na marketing i de facto familijne targetowanie Gwiezdnych Wojen, które niezbyt zgrywało się ze śmiercią popularnego i charyzmatycznego protagonisty.

Advertisement

W Przebudzeniu mocy z kolei śmierć Hana miała zupełnie inny wymiar, ponieważ przyjął strukturalną rolę Obi-wana z epizodu IV jako uśmiercony mentor. Wydaje się, że taka opcja jest ostatecznie najlepsza – jeśli Han miał zginąć wcześniej, to powinno się to faktycznie stać w Mieście Chmur na skutek zdrady Lando Calrissiana. Wtedy byłby to dramatyczny finał imperialnego kontrataku, rzutujący ciekawie na kolejną, finałową część walki Skywalkerów. Najgorszym pomysłem wydaje się śmierć ledwo uratowanego Hana w Powrocie Jedi.

Dewey Riley – Krzyk

Zastępca szeryfa Riley jest drugą obok Gale Weathers postacią występującą we wszystkich czterech częściach Krzyku Wesa Cravena. Fakt ten można uznać za zasługę wcielającego się w rolę Davida Arquette’a, którego sympatyczna aparycja zjednała sobie widzów na tyle, że mistrz slasherów postanowił zachować tę postać przy życiu mimo wcześniejszych planów jej uśmiercenia. Craven nakręcił scenę śmierci Rileya zadźganego nożem i na pokazy testowe skierował dwa warianty filmu – ten, w którym stróż prawa ginie, i ten, w którym przeżywa. Intuicja reżysera, że publiczność nie przyjmie dobrze zgonu młodego, energicznego gliny, okazała się słuszna i pierwotny pomysł poszedł do kosza. Arquette zaś pozostał w serii na kolejne trzy filmy.

Advertisement

Rambo – Rambo – Pierwsza krew

John Rambo funkcjonuje dziś jako popkulturowa ikona, od razu uruchamiająca skojarzenia z ponurym twardzielem radzącym sobie w pojedynkę z batalionem (albo i armią) nieprzyjaciela. Jednak pierwszy film z serii, Pierwsza krew, miał nieco inny charakter niż części II-VI, które ugruntowały taki wizerunek Rambo. Film z 1982 roku bardziej niż filmem akcji jest dramatem traktującym o złamanym przez wojenne doświadczenie weteranie, niepotrafiącym odnaleźć się w normalnym życiu i zapędzonym w kozi róg przez bezmyślnych przedstawicieli systemu, który go stworzył.

W literackim pierwowzorze główny bohater ostatecznie ginie i tak też miało się stać w filmie Teda Kotcheffa – sfilmowana została nawet scena śmierci Rambo. W finałowym montażu jednak jej nie wykorzystano, proponując bardziej pozytywny epilog z żywym Johnem, co otworzyło drogę do kolejnych odsłon, już mocniej zorientowanych na rozwałkę niż psychologiczną podszewkę. Orędownikiem takiego rozwiązania był sam Sylvester Stallone, dostrzegający w Rambo potencjał na bohatera filmowej serii – jak czas pokazał, całkiem słusznie. Niestety przy okazji pozbawiono widzów prawdziwie gorzkiej i mocnej puenty, wpisującej się w nurt rozliczeniowy po wojnie wietnamskiej.

Advertisement

Rocky – Rocky V

Można powiedzieć, że kultowi bohaterowie Sylvestra Stallone’a dosłownie nie mogą umrzeć. Po Rambo tragiczny los miał też czekać Rocky’ego – tyle, że nie w pierwszym filmie, który uruchomił franczyzę, ale w piątym, mającym stanowić jej podsumowanie. Balboa miał w finale tej części umrzeć w trakcie ulicznej bójki z Tommym Gunnem, wieńcząc smutnym akcentem pięciofilmową karierę boksera. Tym razem sam Stallone chciał w ten sposób spuentować historię swojego bohatera, jako że to właśnie aktor odpowiadał za scenariusz tej części Rocky’ego.

Reżyser John Avildsen miał jednak inne zdanie i już w trakcie zdjęć zmienił koncepcję na taką, w której Rocky przeżywa – jak inni jemu podobni filmowi herosi w rodzaju Jamesa Bonda czy Supermana. Na polecenie Avildsena Stallone przepisał ostatnie sekwencje scenariusza i film kończy się dobrze znanym fanom serii wspólnym bieganiem protagonisty z synem. A historia Balboi nie kończy się w 1990 roku, ale trwa do dziś za sprawą szóstej części oraz spin-offu w postaci Creed.

Advertisement

Dante Hicks – Clerks

Wielu kinomanów zna Sprzedawców Kevina Smitha niemal na pamięć. Zapewne mniej osób wie jednak, że pierwotna wersja filmu miała znacznie bardziej przygnębiające zakończenie. Gdy Smith zaprezentował swój film po raz pierwszy w 1994 roku, kończyła go scena napadu na stanowiący centrum narracji sklep, w której trakcie zamordowany zostaje Dante Hicks. Taka konkluzja wpisuje się zdecydowanie w nieco posępną aurę wiszącą nad całym filmem i materializuje widmo zagłady, wiszącą w mniejszym lub większym stopniu praktycznie nad każdym filmem portretującym tzw.

pokolenie X z tamtego okresu. Jednak artystycznie satysfakcjonujące, tragiczne zakończenie Sprzedawców zostało uznane przez Smitha, przekonywanego przez przyjaciół, za zbyt przygnębiające jak na nasycony komediowym nerwem film. Reżyser przemontował więc swój debiut tak, by kończył się niejednoznaczną wymianą zdań między nieumarłym Hicksem a Randallem – potencjalny dalszy rozwój wypadków pozostaje przerzucony do sfery domysłów za pomocą zaciemnienia. W kanonicznej wersji Dante jednak z pewnością żyje, czego dowodem jest jego pojawienie się w filmach Jay i Cichy Bob kontratakują, Sprzedawcy 2 i Jay i Cichy Bob powracają.

Advertisement

Clarence – Prawdziwy romans

Słynny film Tony’ego Scotta to jeden z wczesnych błysków Quentina Tarantino, którego scenariusz zrealizował doświadczony reżyser. Skrypt młodego pasjonata był na tyle dobry, że według większości przekazów trafił na ekran bez większych korekt ze strony studia czy samego Scotta. Poza jednym detalem, który jest jednak dosyć istotny dla ostatecznego wydźwięku filmu. W Tarantinowskim oryginale Clarence (grany w filmie przez Christiana Slatera) umiera podczas finałowej ucieczki, pozostawiając Alabamę samą z pieniędzmi. Ten obrót sprawy jest zdecydowanie bardziej ambiwalentny i nadaje romantycznej historii dwojga kochanków-awanturników ciemniejszego zabarwienia.

Scott zdecydował się zmienić zakończenie i pozostawić Clarence’a przy życiu, zafascynowany charyzmą duetu protagonistów i niemal bajkowym urokiem Prawdziwego romansu, którego nie zamierzał psuć krwią chłopaka. Po latach Tarantino przyznał, że sfilmowany ostatecznie wariant jest trafiony i nadaje opowieści więcej emocjonalnej mocy niż oryginał, co nie zmienia faktu, że sam uśmierciłby Clarence’a, czyniąc historię mocniejszą. W tym przypadku trudno orzec, czyja wersja jest lepsza, choć podejrzewać można, że więcej jest w tej kwestii zwolenników podejścia Tony’ego Scotta.

Advertisement

Vivian – Pretty Woman

pretty-woman-169

Pretty Woman, mimo swojego – bądźmy szczerzy – przemocowego rdzenia jest do dziś klasykiem nie tylko komedii romantycznej, ale i kina feelgoodowego, znajdującego w prozie życia iskierkę radości i nadziei. Jednak zawarte w historii prostytutki wynajętej przez zblazowanego bogacza do towarzystwa inklinacje dramatu klasowego nie wzięły się znikąd.

W pierwotnej, promowanej w Sundance wersji scenariusza J. F. Lawtona to, co stało się romantycznym klasykiem z Julią Roberts i Richardem Geerem, było posępną opowieścią o seksie, narkotykach i władzy pieniądza, ukazującą brzydsze i brudniejsze oblicze Los Angeles. Protagonistka Vivian, prostytutka z Bulwaru Hollywoodzkiego, w tej tragicznej wersji opowieści miała zejść na skutek przedawkowania narkotyków. Zakup scenariusza przez koncern Disneya sprawił jednak, że pierwotnie mroczny scenariusz Lawtona przeistoczył się w baśniową opowieść o miłości i przezwyciężaniu barier, stając się zupełnie innym filmem. Naturalnie tytułowa „pretty woman” w końcowej wersji żyje i ma się wspaniale.

Advertisement

Ian Malcom – Park Jurajski

Na koniec ciekawy przykład zwrotnego oddziaływania filmu na literacki pierwowzór. W Parku Jurajskim Michaela Crichtona matematyk Ian Malcolm ginie podczas ataku tyranozaura na wizytującą park grupę. Podczas prac nad scenariuszem autor powieści wraz ze Stevenem Spielbergiem zdecydowali jednak, że postać ta przeżyje, a kluczowe znaczenie miało dla tej decyzji obsadzenie w roli charyzmatycznego Jeffa Goldbluma.

W istocie gdy filmowa wersja Parku Jurajskiego trafiła na ekrany, Maclolm stał się jedną z uwielbianych przez fanów postaci, do dziś będąc chyba najbardziej rozpoznawalną i udaną kreacją samego Goldbluma. Efekt, jaki kinowa interpretacja tej postaci wywarła na publiczność, sprawił dodatkowo, że Crichton wskrzesił doktora Malcolma w książkowej kontynuacji, dopisując nieco naciąganą historyjkę o poważnych ranach i chirurgicznym ratunku. Książkowy Malcolm musiał odtąd chodzić z laską, dodającą mu poniekąd dodatkowego uroku, antycypującego kultowość laski doktora House’a.

Advertisement

Filmowy matematyk z kolei, któremu oszczędzono nieco cierpień zadanych przez tyranozaura, przeszedł przedziwną metamorfozę, stając się w sequelu Parku Jurajskiego smutnym cieniem swojego oryginalnego magnetyzmu, kto wie zatem, czy nie lepszym rozwiązaniem byłoby dochowanie wierności literackiemu pierwowzorowi.

Bonus: Jack Shephard – Lost

Niegdyś porywający miliony, dziś częściej wyszydzany za finał niż wspominany z aplauzem serial Lost miał całkiem sporo postaci wiodących, przez sześć sezonów pozostając zasadniczo wiernym formule realizacji poszczególnych odcinków z punktu widzenia różnych bohaterów. Jednak i tak łatwo z grupy protagonistów wyłowić tego najważniejszego – najwięcej razy użyczającego widzom swojej perspektywy, z najbardziej rozbudowaną historią i ostatecznie kluczową sprawczością w kontekście fabuły.

Advertisement

Taką postacią był w serialu J.J. Abramsa i Damona Lindelofa Jack Shephard, chirurg-twardziel, najbardziej prawy, szlachetny, męski wariant tzw. Mary Sue. Jednak losy serialowej dramaturgii mogły potoczyć się diametralnie inaczej, jeśli scenarzyści zdecydowaliby się na swój pierwotny pomysł, zakładający… uśmiercenie Jacka już w pilocie. Miał być to inspirowany Hitchcockowską Psychozą gest mówiący „nikt nie jest bezpieczny”, kilka lat później z powodzeniem zastosowany przez scenarzystów Gry o tron przy postaci Neda Starka. Twórcy Lost przewidywali nawet szkic rozwoju narracji w takim przypadku, w którym centralna rola przypadła Kate Austen, wygadanej uciekinierce, ostatecznie pojawiającej się na drugim planie, przede wszystkim jako obiekt uczuć Shepharda.

Manewr pozostał jednak tylko planem i sześć sezonów zbudowano wokół Jacka. Trochę szkoda, bo był mniej ciekawą postacią niż Kate, a początkowy kubeł zimnej wody na przyzwyczajonych do czytelnej selekcji protagonistów widzów byłby ciekawym zabiegiem.

Advertisement

Antropolog, krytyk, praktyk kultury filmowej. Entuzjasta kina społecznego, czarnego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

Kliknij, żeby skomentować

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *