search
REKLAMA
Zestawienie

ENNIO MORRICONE. 90 najlepszych soundtracków

Katarzyna Kebernik

10 listopada 2018

REKLAMA

Salo, czyli 120 dni Sodomy (reż. P.P. Pasolini, 1975)

Ennio Morricone ma swoje żelazne zasady, których zawsze przestrzega w pracy – do tworzenia potrzebuje absolutnej samotności, a komponowanie ścieżki rozpoczyna dopiero w momencie, kiedy film jest już skończony i może obejrzeć całość. Tę ostatnią zasadę po wielu prośbach zgodził się złamać dla Pasoliniego. Soundtrack do Salo stworzył, bazując jedynie na szkicowym scenariuszu do tego filmu: reżyser wiedział, że gdyby kompozytor zobaczył ten obraz wcześniej, to mógłby wycofać się z całego projektu. I faktycznie, Morricone był po premierze zniesmaczony dziełem przyjaciela. Na szczęście, jego muzyka ostała się w filmie. Klasyczna, utrzymana w klimacie lat 40. ścieżka dźwiękowa do Salo jest ślicznym i interesującym kontrapunktem do okropieństw, jakie oglądamy na ekranie. Leniwe i gnuśne dźwięki perfekcyjnie oddają zdegenerowanie i rozpasany hedonizm rzekomych elit w faszystowskich Włoszech.

Pociąg tortur (reż. A. Lado, 1975)

Kto by pomyślał, że taka przyjemna, balansująca na granicy rzewności piosenka, opatrzona hippisowskim tytułem A Flower’s All You Need („kwiat to wszystko, czego ci trzeba”), została skomponowana specjalnie na potrzeby… dreszczowca. Jak widać, Morricone potrafi być przewrotny i bawić się skojarzeniami generowanymi przez ograne muzyczne tropy. Film Aldo Lado zwykło się określać włoską podróbką Ostatniego domu po lewej z 1972. Krwawy i mocny obraz ma jednak do zaoferowania coś więcej poza nader widoczną inspiracją; przede wszystkim jest bardzo starannie zrealizowany, a warstwa muzyczna także nie daje absolutnie żadnych powodów do narzekań.

Wiek XX (reż. B. Bertolucci, 1976)

Monumentalne dzieło Bertolucciego (5 godzin!) potrzebowało równie spektakularnej muzycznej oprawy. Oczywistym wyborem był Morricone, który zrobił tutaj to, co potrafi najlepiej – wzruszył za pomocą pełnej rozmachu, malowniczej muzyki. Jego dźwięki towarzyszą dwójce bohaterów urodzonych w 1901 roku, których losy w zdumiewający sposób splatają się z XX-wieczną historią Włoch i – szerzej – Europy.

Egzorcysta II: Heretyk (reż. J. Boorman, 1977)

Jest jedna rzecz, którą sequel Egzorcysty zrobił lepiej od oryginału: ta rzecz to muzyka. Niech żyje rock’n’roll – film Boormana brzmi jak największy hit nieistniejącej rockowej kapeli o gotyckich i jazzujących inspiracjach. Albo jak szalony koncert z sabatu współczesnych czarownic. Morricone prezentuje wyjątkowo niesztampowe podejście do horroru, tworząc coś niesamowicie witalnego, energetycznego i porywającego. Magic and Ecstasy to utwór, którego trudno przestać słuchać. To muzyka z gatunku nawiedzających, prześladujących, opętujących – słuchacie na własną odpowiedzialność.

Kot (L. Comencini, 1977)

Il Gatto to komedia kryminalna – ale i bez tej informacji podanej słownie z łatwością byście się tego domyślili po motywie przewodnim. Zabawny i chwytliwy, bawiący się dźwiękami tanga – ten utwór maluje nam przed oczami początkującego kryminalistę, kto bardzo nieudolnie coś knuje. Inne kawałki z tego soundtracku, np. Terrazza, również wprowadzają nas w komediowy, zrelaksowany nastrój i trudno nie ruszyć przy nich nóżką choć raz.

Niebiańskie dni (reż. T. Malick, 1978)

Pierwsza oscarowa nominacja dla Morricone i według znawców jeden z najwspanialszych soundtracków w amerykańskiej kinematografii. Duet Malick-Morricone stworzył niepowtarzalną filmową jakość. Eteryczna, delikatna, po prostu śliczna muzyka daje wrażenie obcowania ze światem marzeń. Rozbudza w nas tęsknotę za czymś wyższym, nieuświadomionym. Nienachalnie, niepostrzeżenie i mimochodem ściska gardło. Ma w sobie wręcz metafizyczną jakość. To dźwięki jak z baśni, jak z krainy czarów. Otwiera się przed nami jak mityczna przestrzeń, fontanna cudowności. Na mojej subiektywnej liście najlepszych utworów Maestra – bezdyskusyjnie pierwsza piątka.

Bądź, jaka jesteś (reż. A. Lattuada, 1978)

Przesycony erotyzmem melodramat z Nastassją Kinski i Marcello Mastroiannim w rolach kochanków. Cała sprawa jest dość mocno pokręcona – on ma podejrzenie, że ona może być jego córką, ponieważ niegdyś romansował z jej matką. Muzyka Morricone pozostaje jednak piękna, podniosła i prosta.

I… jak Ikar (reż. H. Verneuil, 1979)

Soundtrack do tego filmu różni się od skomponowanego dla Verneuila przy poprzedniej współpracy (Klan Sycylijczyków). Bo też I… jak Ikar to film zupełnie inny: oryginalny, po latach wciąż niepokojąco aktualny thriller polityczny. Wart tego, by o nim pamiętać. Verneuil opowiada o fikcyjnym państwie, w którym to w wyniku zamachu ginie prezydent. Cała sprawa bardzo przypomina zabójstwo Kennedy’ego – skazany zostaje kozioł ofiarny i tylko nieustępliwy prokurator Volley usiłuje dociec prawdy. Przenikliwa rzecz o propagandzie i o łatwości, z jaką można otumanić masy: wstrząsające sceny eksperymentu na „absolutne posłuszeństwo” zostały zainspirowane prawdziwym eksperymentem Milgrama. Morricone idzie w sukurs intencjom reżysera wraz ze swoją prześmiewczo marszową, wykpiwającą politykę muzyką, a także z bardziej refleksyjnymi utworami.

Fun is Beautiful (reż. C. Verdone, 1980)

Bodaj najbardziej chwytliwy ze wszystkich gwizdanych motywów Morricone. Uwodzicielski temat przewodni tej komedii to złoto. Jest jak rozleniwiony, przeciągający się w słońcu kot. Ma w sobie coś tajemniczego, eleganckiego i nieodparcie kuszącego; kojarzącego się z arystokratycznością i zepsuciem. Film pełen interesujących sytuacji towarzyskich, z Carlem Verdone’em nie tylko jako reżyserem, ale i aktorem w trzech głównych rolach.

Zawodowiec (reż. G. Lautner, 1981)

https://www.youtube.com/watch?v=rRbyZ3eD-9M

Jeśli za najpopularniejszą kompozycję Maestra uznać tę, która ma największą liczbę wyświetleń na YouTubie, to jest nią Le vent le cri z filmu Zawodowiec. Oprócz oryginalnych kompozycji Morricone zrecyklingował w dziele Lautnera swoje Chi Mai z Magdaleny Kawalerowicza – tym razem zyskując dla tego poruszającego utworu w pełni zasłużoną sławę. Te dwie kompozycje to absolutne hity, czyniące z Zawodowca jeden z lepiej rozpoznawalnych i szerzej znanych soundtracków Morricone.

Coś (reż. J. Carpenter, 1982)

https://www.youtube.com/watch?v=EnFc7D0ZoCc

W 1983 roku w jury Złotych Malin zasiadali ludzie niesłyszący. To jedyne dostatecznie przekonujące wytłumaczenie dla nominacji dla Ennio Morricone za najgorszą muzykę do filmu Coś. Ponoć sam Carpenter – który wyjątkowo nie skomponował soundtracku samodzielnie, powierzając to zadanie swojemu muzycznemu idolowi – nie był szczególnie zadowolony z końcowego efektu pracy Morricone. Wielkość tej trudnej, nieprzystępnej muzyki zweryfikował czas. Klimatyczny, arktyczny i surowy soundtrack robi w filmie Carpentera równie ważną robotę, co skute lodem plenery i kreatywne efekty specjalne. I jakie to wszystko jest inteligentne – tak samo, jak film Carpentera, muzyka Morricone łączy w sobie tradycje science fiction (zimne, elektroniczne, laboratoryjne dźwięki) i horroru (nuty gotycko-kościelno-organowe). Rzecz do słuchania na słuchawkach podczas samotnej, nocnej przechadzki po parku.

Katarzyna Kebernik

Katarzyna Kebernik

Publikuje w "KINIE", Filmwebie, serwisie Film w Szkole i (oczywiście) na film.org.pl. Edukatorka filmowa w Zespole Edukacji Ferment Kolektiv. Lauretka II nagrody w Konkursie im. Krzysztofa Mętraka dla młodych krytyków filmowych oraz zwyciężczyni konkursu Krytyk Pisze Festiwalu Kamera Akcja.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA