search
REKLAMA
Seriale TV

DIRTY JOHN. Ci przeklęci mężczyźni, te wspaniałe kobiety

Jakub Piwoński

9 kwietnia 2019

REKLAMA

Zacznę od końca. W finalnej scenie Dirty Johna, gdy bohaterka decyduje się opowiedzieć o swych przykrych doświadczeniach w wywiadzie, jasne stało się to, co nieśmiało przebijało się przez produkcję od pierwszego odcinka. Że serial autorstwa Alexandry Cunningham to twór mocno sprzyjający duchowi #MeToo, w zamierzeniu mający napełnić nadzieją i odwagą serca tych kobiet, które miały nieprzyjemność bycia w relacji z agresywnym facetem. Szkoda tylko, że jest jednocześnie prowadzony przez tak irytującą bohaterkę, że trudno nie odnieść wrażenie, że tak po prawdzie jest ona sama sobie winna. A obawiam się, że nie ten rodzaj wniosków miał w przypadku Dirty Johna do nas dotrzeć.

Serial platformy Netflix, który miał swoją premierę w listopadzie ubiegłego roku, opowiada o kobiecie sukcesu, której wydaje się, że poznaje księcia z bajki. Wydaje się, bo rzeczywistość okazuje się brutalna. Debra Newell to zaradna bizneswoman pracująca jako dekoratorka wnętrz, która wprawdzie realizuje się w życiu zawodowym, ale prywatnie czuje się niespełniona. Ma bowiem na swoim koncie już kilka nieudanych małżeństw. Być może właśnie dlatego, że tak bardzo zależy jej na tym, by w końcu odnaleźć tego „jedynego”, jej czujność podczas pierwszych kontaktów z Johnem Meehanem została uśpiona. Inteligentny, przystojny mężczyzna, podający się za anestezjologa, ujął Debrę nietuzinkowym sposobem bycia, swobodą w nawiązywaniu relacji, pewnością siebie oraz ładnym uśmiechem. Której z was, drogie panie, nie zmiękłyby nogi, gdyby sam Eric Bana wyznał wam miłość?

A jednak, to, co wydawało się błogim snem, szybko przerodziło się w koszmar. Po niedługim czasie John zaczyna wysyłać Debrze pierwsze sygnały ostrzegawcze, które ta niestety ignoruje, będąc cały czas pod silnym wpływem jego uroku. Jedynymi osobami, które dostrzegają wiszące niebezpieczeństwo, są najbliżsi bohaterki, w tym jej dwie córki. Jedna z nich wynajmuje nawet prywatną panią detektyw, by ta, depcząc po piętach Johnowi, ujawniła jego mroczne sekrety. Prawda okazuje się bolesna, co Debra przyjmuje z niedowierzaniem. John nie jest bowiem anestezjologiem, ale zwykłym oszustem. Manipulatorem, mitomanem, lekomanem i kłamcą ze skłonnościami do agresji. Takiej męskości, opartej na pozerstwie, nauczył go ojciec i tak już zostało. Jedyne, co może zrobić Debra, to ewakuować się z tego biznesu. Problemem mogą okazać się jednak dwie rzeczy: to, że wzięła z Johnem ślub, nie spisując intercyzy, oraz to, że sama wciąż chce wierzyć w jego niewinność.

Nie trzeba wiedzieć o tym, że przytoczona w serialu historia powstała na bazie prawdziwych wydarzeń, by uwierzyć w to, że tacy mężczyźni istnieją naprawdę. Świat jest pełen nikczemności i trzeba wyposażyć się w gruby pancerz, by móc uodpornić się na wpływ owej nikczemności w naszym życiu. Czyli zrobić dokładnie to, czego nie zrobiła bohaterka Dirty Johna. Nie wiem, w jaki sposób gra Connie Britton pokrywa się z zachowaniem prawdziwej Debry Newell, i nie wiem też, na ile scenarzyści przenieśli faktyczny charakter tej postaci do serialu. Mało mnie to jednak interesuje. Wiem jedno – Debra zachowuje się tak, jakby nic złego się wokół niej nie działo, jakby to ona, a nie jej mąż, zażywała leki uspokajające, znieczulające jej percepcję i zaburzające jej zdolności poznawcze. Choć otrzymuje na tacy gotowe dowody nikczemności swego męża, pozostaje na nie niewzruszona, dalej, naiwnie wierząc, że właśnie trwa jej bajka, a John jest jej księciem. Jak pokazuje serial, być może wpływ na takie zachowanie ma wychowanie dobrodusznej matki, która w imię chrześcijańskiego miłosierdzia zdołała wybaczyć winę nawet zabójcy swej drugiej córki. Ale zostawmy to.

Jeśli faktycznie miało być tak, że Dirty John miał stanowić formę przestrogi dla kobiet żyjących pod „papciem” swych mężczyzn, zachęcając je jednocześnie do swego rodzaju domowej emancypacji, czyli wyjścia spod jarzma mężczyzn-agresorów, to nie powinien trwać osiem odcinków, ale dwa. W pierwszym bohaterka odbyłaby emocjonującą randkę, po której rozpocząłby się płomienny romans. Drugi odcinek opowiadałby o rozczarowaniu i jednoznacznych jego konsekwencjach. Debra tuż po zaznajomieniu się z pierwszymi dowodami kłamstw Johna po prostu wyrzuciłaby go za drzwi, dając jednocześnie znać na policji, że fakt ten może nie spodobać się samemu zainteresowanemu, mogącemu szukać odwetu. Koniec historii. Tak zadziałałaby każda szanująca siebie i swych bliskich kobieta, niełaknąca bliskości za wszelką cenę, nieidealizująca mężczyzny, który przynosi jej kwiaty i podaje owocowe koktajle do łóżka.

Choć potencjał jest spory, a w samą historię zagłębiamy się zaskakująco płynnie i pozostajemy w miarę zaciekawieni, to jednak z czasem staje coraz banalniejsza. To serial, który jest chronicznie nierówny, gdzie świetne, pełne napięcia odcinki przeplatają się z kompletnie niepotrzebnymi retrospektywami z przeszłości Johna, których znaczenie w historii jest niejasne. Bo jeśli w centrum historii ma być kobieta po to, by mężczyznę spotkał los, na który zasłużył, to po co tłumaczyć widzowi, co tak naprawdę wpłynęło na kształt jego osobowości? To także mimochodem uwzniośla postać Johna, wynosząc jego przebiegłość do rangi wyrobionej przez lata sztuki. John Meehan nie staje się przez to żadnym symbolem męskiego ucisku i wyzysku kobiety, oraz w konsekwencji kobiecego triumfu względem niego. To według mnie symbol przede wszystkim kobiecej naiwności. Niestety.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA