search
REKLAMA
Nowości kinowe

Zbaw nas ode złego

Krzysztof Walecki

5 lipca 2014

REKLAMA

Deliver-Us-From-Evil-PosterSpore rozczarowanie, jeśli wziąć pod uwagę osobę reżysera. Scott Derrickson odpowiada za „Egzorcyzmy Emily Rose” oraz „Sinister”, elegancko zrobione horrory, a przede wszystkim straszne. Nawet jego debiut, piąty z kolei „Hellraiser”, oferował świeże podejście do tematu, koncentrując się bardziej na psychicznych katuszach głównego bohatera, niż krwawych efektach specjalnych. Tymczasem w „Zbaw nas ode złego” nie ma nic, czego byśmy wcześniej nie widzieli w podobnych produkcjach, tak fabularnie, jak i realizacyjnie. Może z wyjątkiem tego, że przez znaczną część filmu przeważa konwencja kina policyjnego; podejrzewam, że gdyby David Ayer chciał kiedyś nakręcić horror, tak by on właśnie wyglądał.

Działający w Bronxie policjanci Sarchie (Eric Bana) i Butler (Joel McHale) trafiają na ślad tajemniczego osobnika, powiązanego z chorą psychicznie kobietą, która próbowała zabić swoje dziecko w zoo oraz zwłokami znalezionym z piwnicy. Sprawa kryminalna przybiera kształty czegoś niesamowitego i złowrogiego – ginie coraz więcej ludzi, zwierzęta zaczynają wariować, a Sarchie słyszy dziwne dźwięki i widzi niepokojące obrazy. Nic więc dziwnego, że na scenie pojawia się ksiądz, ojciec Mendoga (Édgar Ramírez), wierzący, że podejrzany jest opętany przez złego ducha, a ścigający go policjant posiada coś na kształt szóstego zmysłu, pozwalającego mu wyczuć, ale i podjąć walkę ze złem. Tym samym naraża siebie i swoją rodzinę na wielkie niebezpieczeństwo.

„Zbaw nas ode złego” zasila grupkę horrorów o opętaniu, które rzekomo oparte są na autentycznych wydarzeniach. W ciągu ostatnich lat pojawiły się „Rytuał”, „Księga opętania” i wspomniane „Egzorcyzmy Emily Rose”. Nawet słynny „Egzorcysta” kazał nam wierzyć, że to, co oglądamy nie jest wymysłem hollywoodzkich scenarzystów. Oczywiście w większości jest, ale podejrzewam, że nikt idąc do kina na film grozy „na faktach” nie nastawia się na realizm czy wręcz dokumentalny zapis, nawet jeżeli część z tych filmów rezygnuje z taniego efekciarstwa na rzecz bardziej przyziemnej stylistyki. Najnowsze dzieło Derricksona już od startu nie bawi się z widzem w podchody i zamydlanie oczu, stawiając na formułą efektownego policyjnego thrillera w stylu „Siedem”. Zdaje to egzamin przez dobre 30 minut, gdy obserwujemy dwójkę policjantów rzucanych z jednego miejsca w drugie, od znalezienia zwłok małego dziecka w śmietniku, przez awanturę domową, na scenach w zoo kończąc. Są to mocne i intrygujące fragmenty, ze szczególikami, które w dalszej części filmu znajdą swe właściwe zastosowanie, jednak bez nadmiernego udziwniania rzeczywistości. Mamy do czynienia z horrorem dnia powszedniego, zwłaszcza dla Sarchiego, który czuje, że taka praca coraz mocniej odbija się na jego kontaktach z żoną i córeczką.

126617606

Problem z filmem zaczyna się, gdy coraz mocniej skręca on w stronę rasowego horroru. Derrickson wykorzystuje KAŻDĄ sztuczkę znaną temu kinu: światło gaśnie w najmniej odpowiednich momentach, zwierzęta albo atakują znienacka, albo giną w makabrycznych okolicznościach, opętani lubią wyskakiwać z cienia (bądź pianina), a małą dziewczynkę najłatwiej wystraszyć jej zabawkami, gdy ta leży nocą pod kołderką. Idźmy dalej – diabeł lubi rockowe szlagiery, tym razem w wykonaniu The Doors, ksiądz ma swoje własne demony, a podczas egzorcyzmów wszystko zaczyna wariować. To sprawia, że „Zbaw nas ode złego” bardzo szybko zaczyna nużyć, tym bardziej, że reżyser zamiast skupić się na straszeniu i budowaniu odpowiedniej atmosfery nadal siedzi w stylistyce kina sensacyjnego, w wyglądzie przywodzącego na myśl Tony’ego Scotta.

Nazwisko producenta, Jerry’ego Bruckheimera, jest tu nieprzypadkowe; ojciec chrzestny takich hitów jak „Top Gun”, „Bad Boys” i „Piraci z Karaibów” wydaje się sprawować większą kontrolę nad filmem Derricksona niż sam reżyser. Fani horrorów mogą czuć się oszukani, bo zamiast porządnego straszenia od twórcy „Sinister” przyszło im oglądać film sensacyjny, tyle, że z opętaniem na pierwszym planie. Parę razy można podskoczyć na siedzeniu, ale w porównaniu do tego, co zafundował nam Derrickson w swoich poprzednich filmach, żaden to wyczyn.

deliver-us3Czy zmiana formuły na bardziej horrorową pomogłaby? Niekoniecznie, skoro cały „Zbaw nas ode złego” składa się z klisz i elementów znanych z wielu innych obrazów. Te interesujące rzeczy są tu zaledwie naszkicowane, jak nieciekawa przeszłość ojca Mendozy, z której wynika zaledwie tyle, że jeśli nie będzie się pilnował, znów skończy leżąc zaćpany w kałuży swojego moczu. To, wydawać by się mogło, wartościowa informacja, ale nie posuwająca akcji do przodu, ani nie ukazująca księdza w jakimś zgoła innym świetle, bo od początku przeczuwamy, że niezły z niego numer. Sarchi ma na sumieniu pedofila i mordercę, którego pobił na śmierć (sam nie rozumie, dlaczego tak go to męczy), lecz większą wartość ma ten fakt dla demona niż widza. W momencie, gdy takie rewelacje spływają po tobie jak po kaczce, wiesz, że z filmem jest coś nie tak.

Porażka „Zbaw nas ode złego” wynika już z samego założenia próby połączenia sensacji z horrorem. Jest to karkołomny zabieg, gdyż oglądanie na ekranie pościgów i strzelanin budzi w widzu inne emocje niż makabryczne obrazy powyginanych ciał i próby subtelniejszego straszenia. To zresztą dobre słowo – „subtelność”. Kino grozy w dużej mierze polega na delikatnym manipulowaniu widzem, gdy w przypadku filmu sensacyjnego twórcy stawiają na bardziej bezpośrednie i agresywne obrazy. Oczywiście istnieją przykłady potwierdzające, że taki mariaż może być udany (na myśl przychodzi od razu świetny „W sieci zła”), lecz zdarzają się one nader rzadko. Ale jest jeszcze jeden powód, dlaczego film Derricksona nie mógł się udać. Bardziej prozaiczny i, niestety, coraz powszechniejszy – to wszystko już było.

 https://www.youtube.com/watch?v=QSKy1xlalls

REKLAMA