Filmowy profiler #19. Dale Cooper. Miasteczko Twin Peaks
Kolejną charakterystyczną cechą Dale’a Coopera jest jego niesamowity zmysł obserwacji. Bez wysiłku dostrzega półtony i niuanse, mikrogesty, które wiele mu mówią o podskórnym napięciu utrzymującym się między ludźmi. Pozorna obojętność i taktyka “dalekich znajomych” między Edem a Normą nie jest w stanie go zwieść ani na sekundę. Błyskawicznie orientuje się też w uczuciu, jakim szeryf Truman darzy Josie Packard. Godna uwagi jest szybkość, z jaką Cooper wrasta w strukturę Twin Peaks. Jest przecież obcy, jest kimś totalnie z zewnątrz, wydawałoby się, że społeczność miasteczka powinna traktować go z podejrzliwością, zwierać przed nim szeregi, nie dopuszczać go do lokalnych tajemnic. Tak się jednak nie dzieje. Wręcz przeciwnie, Cooper błyskawicznie zaskarbia sobie zaufanie miejscowych i szybko staje się nieodłącznym elementem krajobrazu, tak jakby mieszkał w Twin Peaks od lat.
Składa się na to kilka podstawowych czynników. Pierwszym jest fakt, że sam dorastał co prawda w dużym mieście, ale w dosyć zamkniętym środowisku (uczęszczał do szkoły prowadzonej przez kwakrów, jako dziecko separował się od rówieśników z powodu nawracających ataków astmy). Drugim – serdeczne przywiązanie, jakim obdarza Twin Peaks i jego mieszkańców (w pewnym momencie sygnalizuje nawet Diane, że chciałby przejrzeć swój plan emerytalny i zakupić tu nieruchomość). Trzecim – jego postawa. Cooper jest dociekliwy, ale nie przekracza granic intymności. Szanuje prywatność i można zaufać jego dyskrecji. Czwartym, ale jednocześnie najważniejszym elementem jest natomiast jego relacja z szeryfem Harrym Trumanem.
To jedna z najpiękniej pokazanych szczerych, męskich przyjaźni, jakie kiedykolwiek pojawiły się na ekranie. Więź między Trumanem a Cooperem tworzy się błyskawicznie, praktycznie od pierwszego wejrzenia, chociaż wydaje się, że na wstępie łączy ich tylko skupienie na sprawie śmierci Laury Palmer. Płaszczyzna porozumienia rodzi się jednak natychmiast. Cooper podchodzi do szeryfa z szacunkiem, ceni jego miejscowe doświadczenie i okazuje mu lojalność w starciu z Albertem Rosenfieldem. Z kolei Truman, oswojony z ekscentrycznością mieszkańców Twin Peaks, nie ma problemu z dziwactwami Coopera i akceptuje jego techniki z dobrodziejstwem inwentarza. Szybko zawierają więc milczący pakt, który z upływem czasu tylko się umacnia, im bardziej się na siebie otwierają i odkrywają własne słabości. To para, która wzajemnie się dopełnia, co daje im siłę, stabilność i skuteczność, a także swoiste poczucie zakotwiczenia w rzeczywistości. Obaj mogą na sobie bezwzględnie polegać i łączy ich absolutna lojalność wykraczająca poza obowiązek, a nawet poza prawo. Akceptacja szeryfa automatycznie zatem zapewnia Cooperowi możliwość wtopienia się w żywą tkankę społeczności Twin Peaks, ponieważ mieszkańcy, znający Trumana od lat, szanują go i ufają jego osądowi. Skoro Truman ufa Cooperowi – to my również możemy mu zaufać, ponieważ szeryf wie, co robi.
Znamy już zatem Coopera utrzymującego kontrolę, Coopera obserwatora, Coopera – życzliwego przyjaciela. Bardzo piękne cechy jego charakteru ujawniają się też w relacji z Audrey. Zafascynowana nim dziewczyna przywołuje na pomoc wszystkie uwodzicielskie sztuczki, by podbić serce swojego męskiego ideału. Słabszy mężczyzna z pewnością by im uległ. Cooper jednak, chociaż bynajmniej nie obojętny na urodę i wdzięk Audrey, dostrzega dużo więcej. Nie chodzi nawet o jej wiek ani o to, że znała Laurę i ma znaczenie dla toczącego się śledztwa. Przede wszystkim Dale widzi, że dziewczyna rozpaczliwie potrzebuje nie kochanka, tylko przyjaciela, opiekuna i męskiego wzorca. Dostrzega jej zagubienie, jej kruchość, jej duchowe urazy, wszystko to, co ukrywała pod maską buntowniczki i zawadiackiej uwodzicielki. Audrey nie potrzebuje adoracji i kolejnego podboju, nie potrzebuje fałszu – doświadczyła go zbyt wiele w swojej toksycznej rodzinie. Potrzebuje prawdy, uczciwości i tego, by ją szczerze, bez ukrytych pobudek docenić i zainspirować do działania. Wszystko to otrzymuje właśnie od Coopera i od tego momentu obserwujemy ewolucję Audrey, która nabiera wiary we własne siły, swoją przedsiębiorczość, skuteczność i w to, co może własnymi siłami osiągnąć. W odniesieniu do Audrey Cooper wykazał się wielką delikatnością, spostrzegawczością i taktem. Dał jej naprawdę wiele i fakt – dzięki niemu przeobraziła się z dziewczynki w kobietę, chociaż nie w sensie fizycznym i seksualnym, ale mentalnym. Każda młoda dziewczyna powinna mieć okazję, by spotkać na swojej drodze mężczyznę tego pokroju, zwłaszcza gdy nie odnajduje go w swoim ojcu.
Podobne wpisy
Klasyczne techniki śledcze Dale ma oczywiście w małym palcu, jednak to nie one czynią go najbardziej odpowiednią osobą do prowadzenia śledztwa właśnie w Twin Peaks, tylko jego umysłowa otwartość. O tym, że w tej małej mieścinie w stanie Waszyngton kryją się dziwne siły, wie praktycznie każdy jej mieszkaniec. W gęstych lasach otaczających Twin Peaks kłębi się coś groźnego i niepoznanego, wszyscy o tym wiedzą, chociaż nie mówią o tym głośno. Niewidzialna i niebezpieczna obecność, która jest w stanie wydobyć na powierzchnię wszystkie dręczące człowieka demony, nawet te najgłębiej skrywane, która karmi się strachem i kieruje pierwotnym, prymitywnym instynktem. W tej sferze zaznacza się nie do końca zdefiniowane, ale niewątpliwie istniejące pokrewieństwo duchowe między Cooperem a Laurą Palmer. Oboje stanowią łasy kąsek dla BOBa, głównie dlatego, że są w stanie mu się przeciwstawić. Laura, która zdołała zachować niewinność mimo swoich seksualnych eskapad i narkotykowych odjazdów, i Cooper, który utrzymuje całkowitą kontrolę nad sobą i swoimi emocjami. Oboje są też ponadprzeciętnie wrażliwi, otwarci na sny, na wizje, na przesłania “z drugiej strony”. Laura ostatecznie woli umrzeć, i to umrzeć bolesną śmiercią, aniżeli ulec i zrezygnować z własnej wolnej woli. Cooper natomiast odsłania swój wrażliwy punkt w chwili, gdy zakochuje się w Annie. Zapomina o swoim przekonaniu, że postępuje za nim nieszczęście, i płaci za to wysoką cenę. Po raz kolejny obniżenie pułapu kontroli sprawia, że w życiu Coopera – i bliskich mu osób – dochodzi do czegoś niedobrego. Konsekwencje tej sytuacji są długoterminowe i przerażające. Dają też do myślenia względem innych aspektów tego absolutnego panowania nad sobą.
Zwróćmy bowiem uwagę, jak bardzo kompletny, wykształcony i żywy jest sobowtór Coopera. To sprawnie funkcjonująca, w pełni integralna i niezależna jednostka. A że nic nie bierze się przecież z powietrza – ta mroczna strona, ten potężny cień musiał istnieć w Cooperze zawsze i mieć ogromną siłę. To, że – w odróżnieniu od Windoma Earle’a – nie dopuścił go do głosu i nad nim zapanował, jest jeszcze jednym dowodem na wyjątkową osobowość i moc charakteru Coopera. Niestety istnienie cienia miało też drugą stronę medalu. Wchodząc do Chaty, by ratować Annie, Cooper znalazł się na łasce sił, nad którymi zapanować nie był w stanie. Uczynił to świadomie, ponieważ nie miał wyboru, ale stał się przez to uczestnikiem gry, w której był od początku na straconej pozycji. Ten “idealny” Cooper – jak twierdzi Audrey – to właśnie największy z nim problem – jest spętany, całkowicie bezwolny. Do głosu dochodzi zaś “mroczny” Cooper, zupełnie jakby reguła harmonii we wszechświecie, konieczność uzupełniania plusa minusem, dopadła również Dale’a. Uczynił tyle dobra, że teraz musi za to zapłacić, czyniąc zło. Właśnie wedle takich przewrotnych reguł gra BOB.
Co o osobowości agenta Dale’a Coopera dopowie nam David Lynch w trzecim sezonie Miasteczka Twin Peaks – o tym przyjdzie się nam dopiero przekonać. Co by to jednak nie było, jeden fakt pozostaje bezsporny – to jedna z najciekawszych, najbardziej pełnokrwistych i intrygujących postaci, jakie kiedykolwiek pojawiły się w telewizji. A dla Kyle’a MacLachlana poczesne miejsce w annałach historii kina w ogóle.
korekta: Kornelia Farynowska