Serialowe uniwersum. Trzecia planeta od słońca
Trzecia planeta od słońca to serial sprzed dwudziestu lat, ale wciąż dobry i godny uwagi. Kiedy ktoś mnie pyta dlaczego, odpowiadam: „John Lithgow, Joseph Gordon-Levitt i brak poprawności politycznej”.
To historia czwórki obcych, którzy wylądowali na Ziemi, by poznać jej mieszkańców. Wybierają sobie ciała oraz imiona i rozpoczynają misję. John Lithgow – fanom seriali znany zapewne przede wszystkim jako Arthur Mitchell z Dextera oraz Winston Churchill z The Crown – gra przywódcę obcych Dicka Solomona. Dick jest egoistą, całkowicie zapatrzonym w siebie i przekonanym o swojej wyższości nad innymi. Towarzyszy mu oficer wywiadu, podający się za jego syna Tommy Solomon – w tej roli młodziutki, piętnastoletni Joseph Gordon-Levitt. Jego bohater był jednak z całej ekipy obcych najstarszy, a dostał najmłodsze ciało, więc biedak musiał przejść okres dojrzewania. Wraz z nimi wylądował taktyk wojskowy, który przegrał w losowaniu i został kobietą – siostrą Dicka, Sally (Kristen Johnston). Ten konflikt płci spowodował, że Sally, notabene seksowna, zgrabna blondynka, ubierała się i zachowywała jak stereotypowy mężczyzna: nosiła byle jakie ciuchy, nie umiała gotować, problemy rozwiązywała przemocą i agresją, namiętnie oglądała telewizję (najlepiej sport) i kładła nogi na stole. W ekipie znalazł się jeszcze Harry (French Stewart), brat Sally i Dicka. Harry był przekaźnikiem informacji między obcymi a ich dowódcą – do tego nie wymagano zbyt wielu szarych komórek, Harry nie błyszczał zatem intelektem, ale za to jego głupota przyciągała kobiety.
Na drugim planie regularnie pojawiała się Jane Curtin jako Mary Albright, obiekt westchnień Dicka. Mary dzieliła z nim biuro i stopniowo ulegała jego urokowi i końskim zalotom. Sekretarką Mary i później – ku jej niezadowoleniu – Dicka była Nina, grana przez Simbi Kali. Do stałej obsady szybko dołączył także Wayne Knight (którego możecie pamiętać chociażby z Parku Jurajskiego) jako policjant Don Orville, dla odmiany obiekt westchnień Sally. Trochę rzadziej występowała Elmarie Wendel jako właścicielka domu wynajmowanego przez rodzinę Solomonów, pani Dubcek. A gościnnie przewinęło się przez niego także całkiem sporo aktorów, których fani filmu i seriali dobrze kojarzą: Jane Lynch, Lauren Graham, Christine Baranski, Laurie Metcalf, Aaron Paul, Bryan Cranston, Miguel Ferrer, Enrico Colantoni, David Hasselhoff, George Takei, Mark Hamill, John Cleese, Kathy Bates, William Shatner…
Prawie cały humor w serialu bierze się z tego, że kosmici nie potrafią zrozumieć wielu aspektów ludzkiej psychiki. Nie przeżyli dzieciństwa, więc czują się wyobcowani, gdy ich znajomi rozmawiają o dorastaniu, rodzicach i szaleństwach młodości. Mają zwyczaj mówić sobie prawdę prosto w oczy, więc nawet białe kłamstwo to dla nich coś dziwnego. Nie zauważają aluzji i metafor, bo traktują wszystko dosłownie. Do tego czwórka głównych bohaterów jest biała, a wówczas nikt nie patyczkował się z poprawnością polityczną, więc o różnych sprawach związanych z kolorem skóry mówiło się bez owijania w bawełnę. Dzisiaj tego serialu nie powinien oglądać nikt, kto nie potrafi zrozumieć, że słowo „czarny” nie jest pejoratywnym, lecz neutralnym określeniem czyjegoś koloru skóry – tak samo jak „biały”.
W jednym odcinku Mary mówi Dickowi, że jej przodkowie byli jednymi z pierwszych osadników i przypłynęli do Ameryki na statku Mayflower. Przechodząca obok sekretarka, czarnoskóra Nina, prycha, więc Dick pyta ją, zupełnie niewinnie i bez złych intencji, czy jej przodkowie przypłynęli tym samym statkiem. Oczywiście nie potrafi zrozumieć, dlaczego poirytowana Nina odpowiada „nie, dotarli do Ameryki inną łodzią… ale jestem pewna, że spotkaliśmy przodków Mary od razu po wylądowaniu”. W innym odcinku Dick dowiaduje się, że Nina chodzi na spotkania dla czarnoskórych pracowników uniwersytetu. Chce zrozumieć ideę takich spotkań, poczuć, jak to jest być dumnym ze swojego koloru skóry, ale Nina mówi mu, że nigdy tego nie zrozumie, więc Dick pyta w pubie o spotkania dla białych… a barman – nie kryjąc swojego zdegustowania – podaje mu adres klubu, gdzie spotykają się członkowie White Power. Ale z drugiej strony w tym samym odcinku Dick, Tommy, Harry i Sally zastanawiają się, dlaczego przy lądowaniu na Ziemi zdecydowali się na taki, a nie inny kolor skóry, i jedno z nich mówi niepewnie: „bo w każdym przekazie telewizyjnym, który śledziliśmy, byli tylko biali”. Serial nie obśmiewał bezmyślnie problemów, ale delikatnie pokazywał też, jak w społeczeństwie działają pewne mechanizmy.
Nie wszystkie dowcipy oczywiście dotyczą takich kwestii. Niejednokrotnie kosmici dokonywali wielkich odkryć: można kłamać, jeśli masz z tego zysk! A co będzie, jeśli wpadną na to politycy? Nieee, na pewno nikt o tym wcześniej nie pomyślał, to oni, obcy, są tak inteligentni, że na to wpadli. I tak dalej, i tak dalej… Serial wprawdzie zestarzał się wizualnie, ale po ponad dwudziestu latach od premiery wciąż bawi.
Serial na antenie NBC przetrwał sześć lat (1996–2001), co jest sporym sukcesem, biorąc pod uwagę, że porę emisji zmieniano ponad piętnaście razy, ku irytacji Johna Lithgowa. Dziś o produkcji nieco zapomniano, ale wówczas była bardzo popularna i lubiana. Aktorzy rozpierzchli się po różnych produkcjach, lecz to właśnie Lithgow (już wtedy przecież rozpoznawalny) oraz Gordon-Levitt zrobili największą karierę. Obaj najwięcej grywają w produkcjach dramatycznych, tak więc Trzecia planeta… to okazja, by sprawdzić, jak sobie radzą z komedią. Mimo że to serial amerykański, humor jest raczej brytyjski, więc nie spodziewajcie się obscenicznych żartów. Tak więc, jeśli ktoś woli podczas wakacji oglądać lżejsze produkcje, proponuję Trzecią planetę od słońca.