NINA (Nowe Horyzonty 2018)
Nauczycielka Nina (Julia Kijowska) i mechanik Wojtek (Andrzej Konopka) starają się o dziecko. Próbowali już różnych metod, do tej pory bezskutecznie. Zdeterminowana kobieta zaczyna szukać surogatki. Tymczasem jej mąż poznaje przypadkiem młodą, bardzo ładną Magdę (Eliza Rycembel), która jego zdaniem jest idealną kandydatką do zapłodnienia i urodzenia dziecka. Małżeństwo zaprasza dziewczynę do siebie na kolację, żeby poznać ją trochę lepiej. Nie wiedzą, że jest lesbijką. I choć spotkanie się nie udaje, Nina i Wojtek zaczynają widywać się z Magdą pod byle pretekstem. Z czasem oboje dowiadują się o niej – i o sobie nawzajem – rzeczy, których się nie spodziewali.
W przypadku filmów o napięciu między trojgiem ludzi zazwyczaj jest tak, że z czasem jedna osoba zostaje wycofana na dalszy plan na rzecz rozwijania historii pozostałej dwójki. Oldze Chajdas należą się brawa za to, że nikt nie zostaje przez nią potraktowany po macoszemu. Kiedy relacja między Niną i jej mężem a Magdą zaczyna się klarować, żaden z bohaterów nie przestaje być istotny, nawet jeśli wypada z emocjonalnego trójkąta. Nikt nagle nie znika, bo staje się zbędny w opowiadanej historii. Nawet obecne na dalszym planie Maria Peszek (Zero_jeden_zero) i Tatiana Pauhofová (Gorejący krzew) nie są porzucane, a ich obecność uzupełnia główny wątek. Do samego końca wszystkie osoby dramatu pozostają na scenie, a reżyserka i scenarzystka w jednej osobie oddaje sprawiedliwość każdej postaci. Zwłaszcza, że im bliżej końca filmu, tym więcej mają wspólnych doświadczeń do przeżywania. To dramat pulsujący podskórnymi emocjami, które co jakiś czas muszą znaleźć ujście – czasem w płaczu, czasem w śmiechu, czasem poprzez seks.
A propos. Jest w Ninie parę scen erotycznych w różnych konfiguracjach, które pełnią w filmie kilka funkcji. Nic w tym dziwnego, takie elementy są obecnie w co drugim dramacie, zwłaszcza w kinie europejskim i część widzów już zdążyła na nie zobojętnieć. Z tym, że często są to dodatki estetyczne, wypełniacze czasu między jedną kartką scenariusza a drugą. W przypadku Niny seks jest zasadny i ma znaczenie dla treści filmu. Mało tego, te sceny – mimo obecnej w kadrze nagości – są bardziej emocjonalne niż erotyczne. Nie trzeba na siłę dopowiadać do nich znaczenia, ponieważ w naturalny sposób są fizyczną manifestacją uczuć i intencji postaci. To jedyny seks, jaki powinien znaleźć się w filmie fabularnym – wynikający ze scenariusza i nim uzasadniony. Niestety nie wszyscy twórcy o tym pamiętają, więc tym bardziej warto docenić debiutującą (!) na dużym ekranie Olgę Chajdas.
Podobne wpisy
Nina to pochwała odmienności – ale nie demonstracyjnej, ideologicznej i na pokaz, tylko tej prywatnej, wręcz intymnej, ale prawdziwej. To historia o dążeniu do życia w szczerości z samym sobą, nawet jeśli jest to wbrew ogólnie przyjętym wzorcom. Reżyserka porusza w filmie sporo aktualnych tematów: związki partnerskie, postrzeganie środowiska LGBT przez resztę społeczeństwa, jakość edukacji, wpływ polityki państwa na instytucje kultury. Nie o wszystkich tych sprawach mówi się otwartym tekstem, dużo smakowitych aluzji pojawia się w dialogach mimochodem, co świadczy o inteligencji i ciętym dowcipie scenarzystki. Jest w tym też duża zasługa znakomitego aktorstwa, zwłaszcza Elizy Rycembel, która już trzy lata temu rolą w Carte Blanche udowodniła, że mimo drobnej budowy i delikatnej dziewczęcości potrafi grać silne i charakterne postacie. Warto zobaczyć Ninę, niezależnie od własnych przekonań politycznych i światopoglądu. Głównie dlatego, że Oldze Chajdas udało się w debiutanckim filmie mówić o trudnych i delikatnych sprawach z wyczuciem, humorem i we wszystkich odcieniach szarości, czyli tak, jak w życiu.