search
REKLAMA
Zestawienie

CO TO BYŁO?! Filmy, po których pomyślicie „co ja właśnie obejrzałem?”

Istnieją filmy, po których pozostaje tylko powiedzieć „co ja do cholery obejrzałem(-łam).

Tomasz Raczkowski

20 maja 2025

REKLAMA

Są filmy nudne, są filmy zwyczajne, filmy szalone i takie, po których pozostaje tylko powiedzieć „co ja do cholery obejrzałem(-łam)?!” Ta ostatnia kategoria obejmuje zarówno filmy pomylone i przestrzelone w swoim dziwactwie, jak i rzeczy znakomite, za pomocą dziwności osiągające artystyczne wyżyny. To, czy mamy do czynienia z filmem udanym, czy nie jest często kwestią wysoce sporną, a każda osoba będzie miała swoje zdanie. Bezdyskusyjny jest tylko walor, który z braku precyzyjniejszego terminu określę jako „co do?”. Żeby było ciekawiej, w tym tekście pominę z-klasowe wynalazki typu rekinado, ptakodemia czy transformacje w morsy.

„Mother!”

Darren Aronofsky słynie z zamaszystości swoich filmów i elementów mistycznych czy transowo-wizyjnych, które wbijają się w ich fakturę. U Aronofksky’ego nawet obyczajowy dramat o relacjach i przeszłości kończy się ekspresyjną sceną boskiego uniesienia. Jednak nawet na tym tle Mother! robi wrażenie jako film nakręcony całkowicie po bandzie. Biblijna metafora, która jest momentami wręcz zbyt czytelna, u amerykańskiego reżysera przybiera groteskową formę – przechodząc od dramatu home invasion, przez surrealistyczny trip, aż do teologicznego kaznodziejstwa. Jennifer Lawrence miota się po planie, nie znajdując oparcia w scenariuszu przechodzącym od psychologicznych napięć do  abstrakcyjnych metafor i uduchowionych refleksji rodem z chorobliwego snu. Mother! to film tak ambitny, że aż nieudany, i tak nieudany, że genialny. To film fascynujący i irytujący i w tym właśnie jego siła.

„Poznajcie Feeblesów”

Zanim Peter Jackson stał się ojcem chrzestnym Śródziemia (przyjmę ciosy od tolkienowych purystów), w rodzimej Nowej Zelandii był prawdziwym enfant terrible. Jego Zły smak czy Martwica mózgu to już pozycje kultowe. Jednak nawet te obleśne horrory „wysiadają” przy Poznajdzie Feeblesów – obscenicznej satyrze na show-biznes. Wszelkie ludzkie (i nieludzkie) ohydztwa Jackson zainscenizował na kojarzące się z niewinnymi muppetami kukiełki, tworząc w ten sposób bluźnierczą antybajkę, pełną płynów fizjologicznych, podłości, rozpaczy i humoru nie tyle czarnego, co kloacznego. Nawet dziś, po dekadach wszelkiego rodzaju paskudztw na ekranie, Feeblesowie przyprawiają o mdłości i pozostają rzeczą jedyną w swoim rodzaju – pytanie, czy to zaleta, czy wada.

„Przeznaczenie”

Na chwilę przystopujmy i spójrzmy na jedno z wielu, ale szczególne science fiction oparte o motyw podróży w czasie. Przeznaczenie z Ethanem Hawkiem i Sarah Snook oferuje dość klasyczną opowieść o antyterrorystycznej misji realizowanej dzięki przeskokom czasowym, ale bracia Spierig serwują ekstrawagancki plot twist, który wywraca nasze postrzeganie bohaterów, a co za tym idzie – samej historii. Pozornie banalna opowieść wchodzi w efekcie w rejestry srogiej wariacji na temat co poniektórych wątków Powrotu do przyszłości – gdyby tylko Marty McFly skręcił w złą uliczkę.

„Inland Empire”

Prawie cała filmografia Davida Lyncha nadawałaby się do tego zestawienia – wystarczy wspomnieć odjazd w debiutanckiej Głowie do wycierania czy niezbyt zdrowe na umyśle akcje z Blue Velvet i Zagubionej autostrady. Jednak nic, co nakręcił zmarły niedawno mistrz surrealizmu – nawet ekstremalny Twin Peaks: The Return – nie zostawia z takim mętlikiem w głowie jak Inland Empire. Ostatni film kinowy Lyncha to kwintesencja logiki snu, z osadzonego w konwencji onirycznego thrillera punktu wyjścia przechodząc do historii dziwacznej, szalonej i tak zagmatwanej, że nie ma pewności, czy sam Lynch ogarniał w pełni scenariusz. Poszczególne sekwencje przenikają się, zaplatają historie i zostawiają z poczuciem niezrozumiałości, przez co Inland Empire, choć  to kontrowersyjne, można uznać za magnum opus reżysera, który postawił sobie za cel testować percepcję widzów.

„Wkraczając w pustkę”

Do testowania percepcji oglądających skory jest również Gaspar Noé, kolejny z twórców bardzo osobnych i nieszablonowych we współczesnym kinie. Po szokującym Nieodwracalne Noé zabrał nas w narkotyczną wycieczkę po Tokio i Krainie Umarłych. Kręcone w dużej mierze w perspektywie POV Wkraczając w pustkę to rzecz poruszająca się po dynamice majaków – snu, wspomnień i narkotycznych wizji, z których wyłaniają się inspiracje Noégo buddyzmem i wschodnim mistycyzmem, a także nocnym życiem samego Tokio. To raczej doświadczenie niż opowieść, które kończy się puentą tak prostolinijną, że zarówno zabawną, jak i głęboką. Jak dotąd to chyba najbardziej odjechany film Gaspara, a to samo w sobie pewne osiągnięcie.

„Bo się boi”

Po dwóch złotych strzałach w postaci Dziedzictwa i Midsommar Ari Aster postanowił wyjść z bańki kina grozy i stworzył psychologiczny thriller wymykający się gatunkowym szufladkom. Ambitny autorski projekt łączy sekwencje genialne i przeszarżowane, a ostatni akt, w którym Joaquin Phoenix musi zrobić użytek ze swoich pokaźnych cojones i stawić czoła Matce, Śmierci, Społeczeństwu, a nawet Potworowi Ze Strychu, który chyba zbiegł z kopalni w Gothicu. Całość Bo się boi zostawia z potężnym znakiem zapytania w głowie, jako że ciężko nie docenić, ale i ogarnąć śmiałości, z jaką Aster ślizga się między wielkimi symbolami, a nie zawsze chyba celową groteskowością swojej opowieści.

„Mandy”

Nicolas Cage Mandy

Czym byłoby to zestawienie bez Nicolasa Cage’a? Z filmografii tego Nadaktora można wybrać wiele pozycji, które zasługują na wzmiankę, jednak ja stawiam na Mandy – samoświadomy kampowy odjazd Panosa Cosmatosa. Cage lśni jak szalony diament w neonowej opowieści zemsty, po drodze siekąc zamaskowany gang motocyklistów różnymi narzędziami, wciągając garściami różne substancje, a to wszystko z firmowym „Cage-face”. Mandy to współczesny wzorzec filmu ironicznego, oryginalny i bezpretensjonalny w swojej aranżacji, na pewno niemieszczący się w kanonach „normalności”.

„Do ostatniej kości”

Trochę trudno uwierzyć, że chodząca gwiazdorska pretensja, jaką jest obecnie Timothée Chalamet ma w swojej filmografii tak nieskrępowanie groteskowy film jak Do ostatniej kości. Luca Guadagnino mistrzowsko snuje opowieść o dziewczynie odkrywającej swój… kanibalizm, zapuszczając się w rejony, którym daleko do klasycznego filmu indie o dojrzewaniu, z którego silnika korzysta Włoch. To właśnie psychologiczne i inscenizacyjne puenty, do których posuwa się twórca Suspirii, sprawiają, że seans Do ostatniej kości zostawia z wysoko uniesionymi brwiami i chęcią do puszczenia niegdysiejszego przeboju Miłosny kanibal (czy ktoś to jeszcze pamięta?).

„Miłość obnażona”

Shion Sono to kolejny twórca z grupy, która mogłaby samodzielnie zapełnić to zestawienie wyborem z własnej filmografii. Japończyk nie stroni w swojej twórczości od ekstremy i wszelkiego rodzaju transgresji, co najbardziej chyba widać w filmie Miłość obnażona. Pełen seksu, bluźnierstwa i przemocy film łączy thriller, horror, czarną komedię i pełne zadumy kino psychologiczne. Barokowa forma, wielowątkowa narracja i odwaga, z jaką Sono nie boi się pokazywać rzeczy, które większość filmowców pozostawiłaby w sferze domysłów, musi robić wrażenie. Mnogości wątków i przekroczeń tabu trudno ogarnąć myślami i choć całość jest cokolwiek kakofoniczna, przedziwnie układa się w satysfakcjonujące kino.

„Mięso”

Zanim było Titane, Julia Ducournau weszła w karierę reżyserską równie mocnym, a może i mocniejszym strzałem. Mięso wygląda na pierwszy rzut oka jak c-klasowa zgrywa o wegetariance, która zaczyna pragnąć wbrew sobie mięsa. Jednak film jest o wiele ambitniejszą i ciekawszą metaforą popędów, łączącą – z może nawet większą finezją niż późniejsze Titane – społeczno-psychologiczne dyskursy z krwawym spektaklem gore. Mięso jest manifestem francuskiej ekstremy, która wdarła się na salony filmem w swojej esencji szalonym w odwadze budowania ostrych metafor. Punkt wyjścia jest świetnie ograny i prowadzi do konkretnych wniosków, co nie znaczy, że Mięso nie przyprawia o zawroty głowy.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, praktyk kultury filmowej. Entuzjasta kina społecznego, czarnego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA