search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

CENZURA W KINIE. Przykłady filmowych inwigilacji

Jacek Lubiński

29 marca 2017

REKLAMA
Kto się boi Virginii Woolf?

Cenzorzy, cenzorzy boją się Virginii Woolf – tak w skrócie można odpowiedzieć na zadane w tytule pytanie. Film pokazujący prawdziwe oblicza wielu amerykańskich (i nie tylko) rodzin oraz związków sporo namieszał w obyczajowości lat sześćdziesiątych, które dotychczas przedstawiały te „instytucje” jako wzór cnot wszelakich i model do naśladowania. O tym, jakim dynamitem była produkcja Warner Bros. – swoją drogą nie pierwszy i nie ostatni raz na liście, co dobitnie pokazuje, że ci ludzie po prostu nie sprawdzają odgórnie swoich inwestycji – świadczy chociażby fakt, iż po pokazie próbnym dla producentów, jeden z nich wykrzyknął ponoć:

„Mój Boże! Mamy w naszych rękach siedem baniek brudnych pieniędzy!”

Problem okazał się tym większy, że w momencie planowanej premiery Kodeks Haysa odchodził właśnie do lamusa. MPAA nie miało pojęcia, jak rozwiązać sytuację, czego rezultatem dobrowolne wycięcie przez studio części padających z ekranu wulgaryzmów oraz dodana do kopii filmu i puszczana przed jego zapowiedziami notka ostrzegająca publiczność przed zawartością.

Mało tego, wszystkie kina, które zgodziły się wyświetlać tę adaptację sztuki Edwarda Albee, zmuszone zostały do podpisania specjalnej klauzuli, która pod groźbą kary zabraniała wpuszczania na seans osób poniżej osiemnastego roku życia bez towarzystwa dorosłych. Generalnie uważa się, że to właśnie ten tytuł, wespół z pochodzącym z tego samego roku Powiększeniem Michelangelo Antonioniego, przyczynił się do powstania amerykańskiego systemu ocen, jaki – z większymi i mniejszymi zmianami – obowiązuje do dziś.

Mechaniczna pomarańcza

„Genialna i niebezpieczna praca, ale niebezpieczna w sposób, w jaki genialne rzeczy czasem są”.

Tak o filmie Stanleya Kubricka napisał jeden z krytyków tuż po premierze. Był to jednak jeden z nielicznych głosów zachwytu, a sam film, cóż… dostał się na cenzurowane. W ojczyźnie reżysera – Ameryce – z Kubrickiem się nie cackano i od razu przyznano Pomarańczy kategorię X. Dopiero rok później, po ingerencji w materiał samego reżysera, zdecydowano się na wypuszczenie produkcji pod sympatyczniejszą literką R. Potem na domowym rynku były przez lata problemy z połapaniem się, która jest która. Natomiast tamtejsze stowarzyszenie katolickie, o jakże lotnym skrócie USCCB, ochrzciło dzieło znaczkiem C, czyli potępionym dla owieczek bożych. Wszystko przez wyjątkowo duże stężenie przemocy i seksualnych akcentów na centymetr taśmy.

Jeszcze ciekawiej sprawa wyglądała w Wielkiej Brytanii, gdzie początkowo można było oglądać film w jego pierwotnej wersji, lecz bardzo szybko wycofano go z dystrybucji na prośbę samego Kubricka. Powód? Wstrząsające krajem morderstwa, które w jakiś dziwny sposób łączono z wpływem filmu (na który zwalono także wszelakie powiązania ze starszą o blisko dziesięć lat powieścią Anthony’ego Burgessa, na kanwie której powstał, mocno łagodząc w dodatku pewne wątki w niej opisane). Co gorsza rodzina Kubricka zaczęła otrzymywać groźby śmierci, a przed ich domem często zbierali się protestujący. Przez kolejne trzy dekady – aż do zgonu twórcy – Mechaniczna pomarańcza była zatem praktycznie niedostępna na Wyspach, a wszelkie próby jej nielegalnego wyświetlania kończyły się z reguły w sądzie. Jakby tego było mało, w Brazylii wycięto wszystkie sceny odnoszące się do religii, a Japończycy każdą scenę seksualną… zamazali. Można i tak.

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA