Publicystyka filmowa
BĘKARTY MARVELA. Niesławne ekranizacje komiksowego giganta
BĘKARTY MARVELA to fascynująca podróż przez nieudane ekranizacje komiksowego giganta, które wprawiły fanów w zakłopotanie.
Dziś Kinowe Uniwersum Marvela jest doskonale funkcjonującą machiną, ale nie zawsze wybierając się na ekranizację komiksu tego rozrywkowego giganta, mogliśmy liczyć na udaną zabawę. Przed laty Marvel bardzo lekko i, patrząc z perspektywy czasu, nierozważnie podchodził do praw do swoich postaci i wyprzedawał je licznym studiom filmowym. Tym samym powstawały filmy, nad którymi nie miał żadnej kontroli. Dziś większość praw (wyjątkiem pozostają te do postaci związanych ze Spider-Manem) wróciła już do domu pomysłów, jak nazywane jest Marvel Comics, ale zanim do tego doszło, filmowi twórcy raczyli nas produkcjami o dyskusyjnej jakości.
Poniżej znajdziecie te, które zyskały najmniejsze uznanie – istniejące poza Kinowym Uniwersum Marvela, światem filmowych X-Men czy ekranizacjami przygód Spider-Mana.
Kaczor Howard
Trudno w to może uwierzyć, ale pierwszą kinową ekranizacją komiksu Marvela był Kaczor Howard z 1986 roku, w którego produkcję zaangażowany był sam George Lucas i jego Lucasfilm. Ujmując rzecz tak prosto, jak tylko to możliwe, można powiedzieć, że film stanowi pokraczną, ślizgającą się raczej po komiksowym pierwowzorze komedię science fiction i opowiada historię trafiającej na Ziemię kaczki z kosmosu.
Kaczor Howard został zmiażdżony przez krytyków i „nagrodzony” czterema Złotymi Malinami. Dziś uważany jest za jednego ze złotych przedstawicieli tzw. guilty pleasure. Co ciekawe i może nie dla wszystkich czytelników wiadome, Kaczor Howard istnieje w Kinowym Uniwersum Marvela i zadebiutował w scenie po napisach pierwszej części Strażników Galaktyki Jamesa Gunna.
Punisher – do trzech razy sztuka?
Zanim losy Franka Castle’a, weterana wojennego znanego też jako krwawy Punisher, trafiły z całkiem niezłym rezultatem na platformę streamingową Netflixa, z postacią zmierzyło się trzech twórców filmowych. W obrazie z 1989 roku z Dolphem Lundgrenem w roli tytułowej komiksowy pierwowzór służył zaledwie za pretekst do tego, by stworzyć typowy dla przełomu dekad akcyjniak – wulgarne, krwawe kino zemsty.
Powstał film niezwykle satysfakcjonujący, ale zdecydowanie w formie grzesznej rozrywki. Hollywood upomniało się o Castle’a piętnaście lat później i tym razem próbowano nadać całości nieco bardziej komiksowe rysy. Niestety z marnym skutkiem. Film z Tomem Jane’em w roli głównej był po prostu przeciętnym sensacyjniakiem. W końcu w 2008 roku powstał swoisty frankenstein – Punisher: Strefa wojny. Film z jednej strony bardzo bliski komiksowej historii, z drugiej przemielony przez campowy, groteskowy filtr kina klasy B.
Kapitan Ameryka
Zanim Kapitan Ameryka zyskał twarz Chrisa Evansa, co okazało się sukcesem i spotkało z uznaniem widzów, na początku lat dziewięćdziesiątych w telewizyjnym filmie (z ograniczoną dystrybucją kinową na rynkach zagranicznych) wcielił się w niego Matt Salinger. Powstała produkcja co prawda całkiem wierna komiksowemu źródłu, ale zrealizowana poniżej jakiejkolwiek krytyki.
W popularnym serwisie Rotten Tomatoes film uzyskał – na swój sposób imponujące – 7% świeżości (dla kontrastu Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów z 2016 roku – 91%). O pierwszym pełnometrażowym filmie Kapitan Ameryka więcej w naszym cyklu poświęconym kinie z epoki VHS pisał Tomasz Bot: „To nie jest udane kino. Bliżej mu do rejestrów »tak źle, że aż dobrze«.
Cztery Fantastyczne Czwórki
Komiksowa grupa znana jako Fantastyczna Czwórka to pierwsi superbohaterowie wymyśleni przez Stana Lee. Nie dziwi zatem fakt, że Hollywood aż trzykrotnie (raz nawet dotarło do sequela!) próbowało zmierzyć się przeniesieniem ich przygód na ekrany. Szkoda, że nigdy nie zrobiono tego na odpowiednim poziomie.
Zaczęło się od The Fantastic Four z 1994 roku w reżyserii Oleya Sassone’a (Krwawa pięść III: Zmuszony do walki), filmu – uwaga! – tak złego, że mimo iż jego produkcja została ukończona, nigdy nie trafił do dystrybucji. Nieco ponad dekadę później najstarsza rodzina Marvela wróciła w wysokobudżetowej, hollywoodzkiej produkcji z Jessicą Albą i Chrisem Evansem, późniejszym Kapitanem Ameryką, w rolach głównych. Powstały w sumie dwie części serii tworzonej przez Tima Story’ego. Były to całkiem niezłe, oddające campową naturę pierwowzoru ekranizacje, ale raczej kiepskie i pokraczne filmy.
20th Century Fox – dzierżące wtedy prawa do postaci – postanowiło dać Fantastycznej Czwórce kolejną szansę i zrealizowało reboot czerpiący z poważnego, mroczniejszego nurtu ekranizacji komiksowych. Niestety, wypuściło przy tym film niedokończony, powstały w pośpiechu i w fatalnej atmosferze. Fantastyczna Czwórka Josha Tranka z 2015 roku nie tylko została uznana za jeden z najgorszych filmów superbohaterskich ostatnich lat, ale też całkowicie pogrzebała karierę reżysera.
Trylogia Blade’a
Dziś raczej o tym nie pamiętamy, ale to właśnie Blade powinien być uważany za pierwszą udaną i ciepło przyjętą ekranizację komiksu Marvela. Film z końcówki lat dziewięćdziesiątych być może do idealnych nie należał, ale oferował niezłą, szybką i zabawną rozrywkę z bardzo intrygującym światem przedstawionym. Sequele pozostawiały już wiele do życzenia, ale myślę, że cała seria wciąż może mieć swoich fanów.
Bez wątpienia jest to też jedna z najbardziej wyrazistych ról Wesleya Snipesa. Warto też odnotować, że trzecia część rozpoczęła okropny komiksowy hattrick Ryana Reynoldsa, w którego skład wchodziły właśnie Blade: Mroczna trójca oraz X-Men Geneza: Wolverine i Green Lantern.
Daredevil i Elektra
Podobnie jak opisywany wyżej Punisher, także Daredevil musiał przejść swoje, zanim zaopiekował się nim Netflix. Na początku wieku powstał Daredevil z Benem Affleckiem w roli tytułowej. To film oczywiście pełen wad, problemów i kiczu, ale w gruncie rzeczy będący całkiem sprawną i wierną ekranizacją komiksu. Zyskuje szczególnie w wersji reżyserskiej, w której do minimum ograniczono wątek miłosny, a więcej czasu poświęcono elementom detektywistycznym.
Bez wątpienia też Affleck pochwalić mógł się dużo lepszym kostiumem niż jego serialowy kolega Charlie Cox. Niestety nic dobrego nie można powiedzieć już spin-offie filmu, który w całości poświęcony został granej przez Jennifer Garner Elektrze. Był to produkt skrajnie oddalony od komiksu i nieoferujący nic w zamian. Stanowił najgorszej klasy kino akcji.
Hulk Anga Lee
Nie jestem przesadnym fanem tego filmu (tę funkcję pozostawiam naszemu redaktorowi naczelnemu), ale nie mogę zgodzić się też z jego jednoznaczną krytyką. Pięć lat przed początkiem Kinowego Uniwersum Marvela Hulk zadebiutował na wielkim ekranie w filmie uznanego Anga Lee.
Tajwański reżyser stworzył obraz o bardzo ambitnych założeniach – skupił się na psychice głównego bohatera, jego dziecięcych traumach i trudnej relacji z ojcem. Wizualnie próbował także stworzyć – kilka lat przed Robertem Rodriguezem i jego Sin City – istny żywy komiks. Niestety zapomniał, że tego typu kino stanowić powinno przede wszystkim rozrywkę i sprawne kino akcji. Wciąż jest to jednak ten lepszy film o Hulku (konkuruje oczywiście z The Incredible Hulk) i zdecydowanie najlepsza pozycja w tym zestawieniu.
Dwa razy Ghost Rider
Na fali popularności Spider-Manów Sama Raimiego producenci rozpaczliwie chwytali się pomysłów na kolejne ekranizacje komiksów. Tak powstał Ghost Rider z Nicolasem Cage’em w roli głównej. Znany ze swojej miłości do komiksów gwiazdor bez zastanowienia (czas pokazał, że Cage generalnie nie należy do aktorów długo myślących przed podpisaniem kontraktu) zgodził się na udział w produkcji o motocykliście pozostającym , choć niechętnie, na usługach samego diabła.
W części pierwszej aktorowi partnerowała Eva Mendes, a w drugiej – tak, powstała część druga – mogliśmy zobaczyć m.in. Idrisa Elbę. Oba tytuły stanowią przykłady bardzo nieudanych, tandetnych filmów, które mimo odmiennego klimatu zasłużenie wylądowały na tej samej stercie złych ekranizacji komiksów.
Venom
Biorąc pod uwagę fakt, że Venom wcale nie powstał w tym szalonym, poprzedzającym rozkwit produkcji Marvel Studios okresie, raczej nie powinien być częścią tego zestawienia, ale trudno mi się oprzeć wrażeniu, że idealnie wpasowuje się w klimat wyżej opisanych produkcji. Również tu producenci wyraźnie nie wiedzieli, w którym kierunku pójść, bali się komiksowej genezy swojej historii i jakby starali ze wszystkich sił stworzyć film dla widza nieatrakcyjny.
Zeszłoroczna produkcja z Tomem Hardym w roli głównej to film pokraczny, źle napisany, wizualnie nieciekawy, jakby przeznaczony dla nikogo. A jednak, przewrotnie i wbrew jakiejkolwiek logice, film okazał się sporym sukcesem komercyjnym. Czy dzisiejsza widownia aż tak kocha kino komiksowe? Czy dziś nawet te najgorsze, wymienione wyżej produkcje spotkałyby się z uznaniem i sympatią widzów?

