search
REKLAMA
Biografie ludzi filmu

AUDREY HEPBURN – kruszynka o sarnich oczach

Jacek Lubiński

26 maja 2016

REKLAMA

„Moja kariera jest dla mnie kompletną zagadką”.

Audrey-Oscars
W oczekiwaniu na Oscara

Scenariusz do Rzymskich wakacji szlifowano blisko pięć lat. Audrey, choć znów nie była pierwszym wyborem, tradycyjnie została szybko zaakceptowana przez wszystkich już po próbnych testach, na których reżyser, niezastąpiony William Wyler, potajemnie rejestrował kamerą jej naturalne reakcje, niemające nic wspólnego z faktycznym czytaniem materiału. Zachwycony był także Gregory Peck, czyli jeszcze przed premierą filmu największa jego gwiazda. Po tym, jak produkcja, nad którą w sekrecie pracował legendarny Dalton Trumbo, zgarnęła trzy Oscary za skrypt, kostiumy niezastąpionej Edith Head i właśnie główną rolę żeńską, a publiczność na całym świecie waliła do kin drzwiami i oknami, nie można było mieć już żadnych wątpliwości, kto tak naprawdę błyszczy w tym filmie.

Historia o znudzonej dotychczasowym życiem księżniczce Ann, która buntuje się przeciw dworskiej rutynie i ucieka, a następnie w towarzystwie amerykańskiego reportera doświadcza odrobiny wolności i różnorakich przygód w stolicy Italii, z miejsca stała się klasykiem gatunku. A Audrey – wymieniona tu dziwnie jako nowicjuszka, choć dzięki kurtuazji Pecka jej nazwisko pojawiło jeszcze przed tytułem filmu – dosłownie szturmem wbiła się do popkultury. Jej uśmiechnięta twarz, kiedy u boku śmiertelnie poważnego, przejętego nawet Pecka przemyka ulicami miasta na skuterze Vespa – pojeździe, który właśnie jej zawdzięcza swoje powodzenie – to jeden z najbardziej charakterystycznych obrazów tamtej dekady. Nadal zresztą żywy, podobnie jak film wciąż cieszący się dużą estymą i uwielbieniem widowni w każdym wieku.

Łatwo go wszak polubić, podobnież jak – wedle słów samego Pecka – łatwo było pokochać Audrey. Chemia między nimi jest idealna, a zawsze gustownie odziana Hepburn przykuwa uwagę już od pierwszego pojawienia się w kadrze. Obie te rzeczy – doskonałe uzupełnianie się z ekranowymi partnerami oraz niezwykłe przywiązanie wagi do mody i ubrań, jakie często sama zatwierdzała, a nawet współtworzyła (później dołączając do swojej codziennej garderoby) – stały się wyznacznikami jej stylu. Innymi były olbrzymia naturalność, szczerość i zarazem prostota postaci, w które się wcielała. Pozwoliły one z początku ukryć niedostatki jej warsztatu (jak na przykład niemożność doprowadzenia się do płaczu, do którego ostatecznie niemal siłą zmusił ją Wyler).

„Muszę przyznać, że wciąż czytam bajki i lubię je najbardziej ze wszystkiego.”

Same Wakacje, słodko-gorzka zabawa konwencją baśni w typie najlepszych komedii ery Wielkiego Kryzysu, pozostały natomiast niekwestionowaną klasyką. Mocno wpłynęły na historię kina, doczekując się wielu wariacji na swój temat, kilku obcojęzycznych remake’ów oraz wersji telewizyjnych. Pchnęły też do przodu życie Audrey, która od momentu wielce zabawnego odbioru Złotego Rycerza (pierwszego i zarazem ostatniego), a następnie omyłkowym pozostawieniu go w toalecie zaraz po przemowie, mogła już pełnoprawnie nazywać się aktorką. Kilka lat później rzeczona statuetka została ukradziona, ale na szczęście szybko się odnalazła. A kariera Audrey od tej pory potoczyła się już błyskawicznie.

audrey-roman

Jak to zwykle bywa, z początku producenci i widownia usiłowali zaszufladkować Audrey w podobnych rolach, jednak ona szybko udowodniła, że jest nową jakością srebrnego ekranu, marką samą w sobie – jakże inną od brylujących wtedy na pierwszych stronach gazet, biuściastych wampów pokroju Marilyn Monroe. Jeszcze przed sukcesem Gigi oraz premierą Rzymskich wakacji zadebiutowała na ekranach telewizorów, w rewii Toast of the Town. Zaliczyła też teatr telewizji, grając w kilku epizodach Nine Days a Queen oraz Rainy Day in Paradise Junction. Kontynuowała także występy na Broadwayu – występ w Ondynie, u boku przyszłego męża, Mela Ferrera, przyniósł jej nagrodę Tony w tym samym roku. I to właśnie ze scenicznych desek wywodzi się następny ważny dla Hepburn projekt, który udowodnił, że nie była jedynie sezonową gwiazdką wykreowaną przez wytwórnię, a prawdziwym, samoświadomym cudem.

Sabrina – tytuł, który młodsi widzowie z pewnością kojarzą dzięki remake’owi z Harrisonem Fordem i Julią Ormond – to ponownie komedia romantyczna wychodząca od baśni i kolejny występ u boku gigantów Fabryki Snów. Pod okiem Billy’ego Wildera Audrey dosłownie miotała się między Humphreyem Bogartem a Williamem Holdenem. Rola Sabriny Fairchild – córki szofera, która powraca z Europy jako kompletnie odmieniona kobieta i zawraca w głowie braciom z bogatej rodziny, dla której pracuje jej ojciec – choć pod kilkoma względami powielała założenia Rzymskich wakacji, przyniosła jej drugą z rzędu nominację do nagrody Amerykańskiej Akademii, do której film nominowany był także w pięciu innych kategoriach.

Ostatecznie skończyło się na kuriozalnych laurach dla Edith Head za, jakżeby inaczej, szykowne kostiumy. Audrey ceniła ją z wzajemnością, lecz tym razem nowe projekty, w których prezentowała się chyba jeszcze lepiej niż poprzednio, zostały niemal w całości wybrane z kolekcji Huberta de Givenchy – francuskiego projektanta mody, którego nazwiska nawet nie uwzględniono w napisach, a który od tego momentu zostanie dozgonnym przyjacielem Audrey, komponując na jej cześć także perfumy L’Interdit (dosłownie: zakazane). Wykonał kostiumy do sześciu jej filmów, w tym legendarnego Śniadania u Tiffany’ego, którym na dobre zdefiniował wspólnie z aktorką jej niepodrabialny wizerunek. Wizerunek, który jego samego także wywindował ku sławie, a który szybko podchwycił i próbował naśladować cały świat. Zwłaszcza w Japonii zaczął się istny szał na tym punkcie.

audrey-sabrina

„W kwestii projektowanych dla niej ubrań zawsze była o krok do przodu, dodając coś od siebie – jakiś osobisty drobiazg, który ulepszał całość” – Givenchy

Zanim jednak do tego wszystkiego doszło, trzeba było przetrwać okres zdjęciowy Sabriny – a ten okazał się całkowitym przeciwieństwem sympatycznie spędzonego czasu w trakcie Rzymskich wakacji. Nic tu się nie lepiło. Scenariusz był, w porównaniu do sztuki Samuela Taylora i według słów samego zainteresowanego, katastrofą. Na tyle wielką, że prace nad nim trwały bezustannie nawet w trakcie zdjęć, które się przez to przeciągały, a zdegustowany Taylor odwrócił się od Wildera. Reżyser miał przy tym bezustanne problemy z kręgosłupem oraz swoimi gwiazdami. Biorąc pod uwagę, że sam miał zapędy megalomańskie, na planie zwyczajnie musiało dojść do wybuchu testosteronu.

Początkowo, tak jak w Wakacjach, jedną z ról zagrać miał Cary Grant, lecz aktor znów obawiał się grać z Audrey w tak zaawansowanym wieku. Jego miejsce zajął będący już u schyłku kariery Bogart, który nigdy wcześniej nie uczestniczył w tak luźnym repertuarze. Słynący z częstego zaglądania do kieliszka aktor bezustannie zachodził wszystkim za skórę, otwarcie i do samego końca gardząc projektem, którego ostatecznie został najsłabszym ogniwem – widowni trudno było uwierzyć w jakiekolwiek uczucie pomiędzy jego beznamiętnym bohaterem a słodką Sabriną. Często dochodziło do wręcz fizycznych starć pomiędzy nim, a wcielającym się w jego młodszego brata Holdenem, który również nie stronił od alkoholu. Bywały zatem dni, podczas których zwyczajnie czekano, aż panowie wytrzeźwieją i zaliżą rany. Bogart także zresztą nie oszczędzał Audrey, wbijając jej szpilę kiedy tylko mógł – a ona musiała w tym filmie również śpiewać, co było problematyczne przy jej drżącym mezzosopranie.

audrey-bill
Z Williamem Holdenem w Sabrinie

Sprawie nie pomagał też romans Holdena z Hepburn, która ponownie zadurzyła się w starszym od siebie, charyzmatycznym mężczyźnie o klasycznym wdzięku. W dodatku żonatym. Wybitnie surowe konwenanse tamtego okresu wymagały od nich niezwykłej dyskrecji, nawet pomimo tego, że Holden był powszechnie znanym kobieciarzem. Dla Audrey był jednak gotów się rozwieść. Wyraźnie pchało ich ku sobie, naprawdę się kochali, co zaowocowało olbrzymią chemią w filmie, który mimo problemów okazał się kolejnym sukcesem komercyjno-artystycznym. Niestety w życiu nie było tak różowo. Holden już od jakiegoś czasu był bezpłodny. A Audrey chciała gromadkę dzieci, dla których była w stanie z dnia na dzień poświęcić aktorstwo i sławę. Ku rozpaczy obojga związek skończył się wraz z ostatnim ujęciem.

„Potrzebuję sporo miłości, bycia kochaną i kochającą.
Miłość mnie nie przeraża, ale jej ulotność – i owszem”.

Hepburn nie czekała jednak długo na następnego adoratora. Acz i ta znajomość nie skończyła się dla niej dobrze i towarzyszyły jej podobnie trudne okoliczności. Melchior Gaston Ferrer – znany jako Mel Ferrer – wysoki, szczupły i elegancki, oczytany, inteligentny i wykształcony, idealnie wpisywał się w jej typ faceta, z którym może spędzić żywot. Znów starszy od niej, także w związku małżeńskim (trzecim już) i pięciorgiem dzieci na koncie. Aktor z ambicjami reżyserskimi, lecz bez większego talentu, charyzmy i sukcesów na obu tych polach. Przed spotkaniem z Audrey najbardziej znany był z roli w Lili. Już wtedy jednak blask Hepburn przytłaczał jego dorobek, a po ich ślubie we wrześniu 1954 roku ta różnica klas pomiędzy nimi jedynie się pogłębiła.

audrey-mel
Audrey i Mel

Stojący na z góry przegranej pozycji Mel szybko przejął nad Audrey opiekę, a nawet swoistą kontrolę. Pod wieloma względami przypominał Hansona (tylko nie miał fortuny), okazując się zaborczym, samolubnym, ale i niełatwym, skomplikowanym wewnętrznie człowiekiem, który poza miłością zagarnął dla siebie też jej karierę. Sam dobierał jej kolejne projekty, często w taki sposób, by też mógł coś na tym ugrać. Po części trudno mu się dziwić, gdyż bez niej grywał głównie w B-klasowych produkcjach. Odbijał to sobie jednak towarzysko. Nie było to złe, ale też i na pewno niezbyt szczęśliwe małżeństwo, głównie dlatego, że Audrey kochała Mela bardziej niż on ją. Często zaślepiony pogonią za sukcesem, który zadowoliłby ich oboje, Ferrer bywał dominatorem w związku, lecz Audrey, acz broniła go i ufała mu, nigdy nie była mu ślepo posłuszna.

To właśnie przez jego presję i zapędy – być może wychodzące z dobrych chęci, ale ostatecznie zwyczajnie aroganckie – wspomniana wcześniej produkcja Ondine była dla wszystkich jej uczestników koszmarem. Sztuka – którą potem Mel bez powodzenia próbował przenieść również na kinowy ekran – zbierała raczej marne recenzje, chwalono znowu głównie Audrey, która po opadnięciu kurtyny paliła aż trzy paczki papierosów dziennie i poprzysięgła sobie, że już nigdy nie zagra na teatralnej scenie. I, nie licząc drętwej adaptacji Mayerling z 1957 roku na potrzeby telewizji NBC, w której po raz ostatni zagrała wspólnie z Melem, słowa dotrzymała. Wcześniej jednak, ponownie z woli Mela, wzięli udział w kolejnym niezwykle męczącym doznaniu, które nikomu nie przyniosło wielkiej satysfakcji.

„Niektóre rzeczy, które robię na scenie, bezgranicznie mnie przygnębiają”.

audrey-War
Różne oblicza Wojny i pokoju

Ekranizacja epickiej sagi Lwa Tołstoja, Wojna i pokój, która weszła do kin w 1956 roku, to na dobrą sprawę jedyna tego kalibru wpadka w dorobku aktorki (licząc oczywiście wszystkie główne role). Jej Natasza Rostowa stanowi co prawda najmniejszy problem całego projektu, lecz po raz pierwszy nie potrafi się obronić wrodzonym wdziękiem. Ona tam zwyczajnie nie pasuje! Audrey długo nie chciała zresztą oprzeć się namowom męża, który sam gra tutaj księcia Andrzeja (i, co nie dziwi, wypada jeszcze bardziej nieprzekonująco od niej), ostatecznie zgadzając się ze względu na finanse. Potrzebowali pieniędzy i tylko ogromna, sięgająca aż sześciu milionów budżetu produkcja mogła to zapewnić. W rzeczy samej, za swój występ Audrey zainkasowała obłędne 350 tysięcy dolarów plus koszty utrzymania – wówczas najwyższe na świecie honorarium. Dla porównania: Mel dostał ich tylko sto.

Nie rekompensowało to chyba jednak ogromu zagubienia Hepburn w tak przepastnym przedsięwzięciu, jakie w porównaniu z innymi tego typu filmami Złotej Ery poległo na obu frontach. Hit był z tego umiarkowany, a krytycy nie pozostawili suchej nitki nawet na Henrym Fondzie, który gra Piotra Bezuchowa – tradycyjnie już odpowiednio starszego mężczyzny, który zakochuje się w Nataszy (do pozakulisowych romansów z nim jednak nie doszło). Mimo iż za kamerą stanął sam King Vidor, muzykę napisał Nino Rota, a całość nominowano do trzech Oscarów, trudno było mówić o udanym dziele. Największym problemem był znowu scenariusz, który z olbrzymiego, bogatego w wątki i postacie materiału stał się chaotyczną historyjką bez ładu i składu oraz, co gorsza, jakiejkolwiek spójności. Już tradycyjnie prace nad nim trwały do ostatniej chwili.

Gdy ekipa wchodziła na plan, pierwsza wersja skryptu miała ponad 500 stron maszynopisu, które następnie wyrzucono i napisano od początku. Ostatecznie projekcja zamknęła się w trzech i pół godzinie metrażu (22 rolki filmu). Całość nakręcono we Włoszech i na terenach Jugosławii, z udziałem blisko 15 tysięcy statystów, 8 tysięcy koni i prawie 3 tysięcy armat. I to wszystko, w teorii rozgrywające się na terenie spowitej mrozem Rosji, podczas upalnego lata, ze sztucznym śniegiem i bez klimatyzacji. Jak można sobie wyobrazić, atmosfera często była zatem dosłownie gorąca, choć słynąca z anielskiej cierpliwości Audrey dobrze tuszowała swój niepokój uśmiechem i pogodą ducha, nikomu się tym razem nie narażając. Mimo to trudno dopisać całe doświadczenie do najlepiej wspominanych przez aktorkę, dalej nie mogącej trochę uwierzyć w całe to zamieszanie wokół niej. I trochę zmęczoną nagłą sławą. Czasu na odrobinę (s)pokoju po Wojnie… Audrey rzecz jasna zbyt wiele nie miała, lecz odtąd już staranniej zamierzała dobierać kolejne angaże. Trzeba przyznać, że różnie jej wychodziło.

Audrey-face

„Kiedy zrobię jakieś 70 filmów i widownia dalej będzie mnie chciała oglądać, wtedy pomyślę o sobie jak o gwieździe”.

Tej propozycji nie mogła przy tym odmówić – miała w końcu tańczyć i śpiewać u boku samego Freda Astaire’a, którego bardzo podziwiała. Śpiew co prawda dalej ją przerażał, a sama historia Zabawnej buzi nie była w sumie niczym szczególnym, gdyż powielała jej, wytarty już odrobinę wizerunek Kopciuszka, który zmienia się w królową balu. Trudno zresztą nie zauważyć tutaj pewnej analogii do kariery Audrey, której postać – Jo Stockton – zostaje właściwie jednego dnia odkryciem sezonu, w tym wypadku świata mody. Skromna, naiwna księgareczka zostaje top modelką, która udaje się do Paryża podbijać serca projektantów oraz, ostatecznie, fotografa, który ją wypatrzył, czyli Astaire’a. Znów powtórzył się schemat młodej Audrey rozkochującej w sobie znacznie starszego od siebie mężczyznę. Tym razem jednak, dzięki pewnej aseksualności obojga (Astaire zawsze sprawiał wrażenie raczej dobrego wujka niż potencjalnego partnera do łóżka; z kolei Audrey, choć budziła pożądanie u wielu, do tej pory na ekranie przedstawiana była niczym dziewica) udało się stworzyć wiarygodny związek, który nie budził etycznych wątpliwości społeczeństwa A.D. 1957.

Film nie dał im zresztą na to szans, gdyż to niezwykle uroczy produkt, o być może słabej fabule, ale – jak zwykle w obrazach z Astaire’em – wciągający wizualnie, ze świetną choreografią scen tanecznych, kolejnymi udanymi strojami autorstwa Givenchy (nominowany tym razem do Oscara wespół z Head), ładnymi zdjęciami i przyjemnymi piosenkami. Lecz i tutaj nie obyło się bez pewnych problemów produkcyjnych. Wpierw trzy różne wytwórnie biły się o prawa względem poszczególnych elementów przedsięwzięcia, które było wypadową dwóch istniejących już tytułów: musicalu Wedding Day oraz broadwayowskiego przedstawienia, od którego wzięto nazwę i kilka numerów. Następnie okłamano obie gwiazdy o uprzednim pozyskaniu ich partnerów, byleby tylko zgodnie podpisali swoje kontrakty. Potem dochodziło do zazdrości Astaire’a o Audrey, co stresowało ją i wielokrotnie doprowadzało do przerywania scen przez drobiazgi. W końcu Paryż przywitał ekipę iście londyńską pogodą i falą politycznych rozruchów, które przetaczały się przez miasto, nie poprawiając nastrojów u nikogo – no, może z wyjątkiem Hepburn, która zawsze wolała kręcić w Europie niż w Hollywood (nigdy nie miała zresztą obywatelstwa USA).

W stolicy Francji zrealizowała ostatecznie aż sześć filmów – Paryż do niej pasował, a ona do Paryża, i widać to bardzo dobrze w Zabawnej buzi. Film broni się właśnie takim odrobinę dekadenckim klimatem tamtejszych barów i uliczek, po których radośnie skacze uśmiechnięta Audrey. W poszczególnych ujęciach obok niej miga jej matka, która przyjeżdżała ją odwiedzić (bynajmniej nie ku uciesze córki) oraz piesek aktorki, terrier Mr. Famous. Za kulisami nie zabrakło również Mela Ferrera, który w tym samym miejscu i czasie robił własny film, Helena i mężczyźni z Ingrid Bergman. Natomiast produkcja Audrey raz jeszcze przypadła do gustu widowni, mimo iż box office’u nie podbiła. Zgarnęła za to cztery nominacje do nagrody Amerykańskiej Akademii oraz jedną do Złotej Palmy. Ale dla Audrey nie był to koniec francuskiej przygody, którą po kilku tygodniach odpoczynku wznowiła ponownie za sprawą Billy’ego Wildera…

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA