ARMAGEDDON. Wersja reżyserska
KILKA SŁÓW TYTUŁEM WSTĘPU
Dwaj mistrzowie wybuchowego kina akcji, reżyser Michael Bay i producent Jerry Bruckheimer, po fantastycznych sukcesach Bad Boys i Twierdzy, wspólnie udali się w filmowy kosmos, by nakręcić jeden z najbardziej oszałamiających filmów SF w historii kina. Armageddon był komiksową opowieścią o bohaterstwie załogi platformy wiertniczej, która wspólnie z astronautami z NASA leci na gigantyczną asteroidę zagrażającą całemu życiu na Ziemi. Osiemnaście dni tej heroicznej epopei to prawdziwy majstersztyk wyrafinowanej techniki filmowej, opowiedziany w tempie teledysku. Oczywiście fabułę należy włożyć między naiwne bajki, gdyż asteroida wielkości Teksasu byłaby wykryta przez astronomów kilkanaście lat przed jej ewentualnym zderzeniem z Ziemią, a przygotowanie od zera wyprawy ratunkowej w 18 dni kompletnie nierealne. Nie po to jednak Michael Bay miał na pokładzie Bruce’a Willisa, operatora Johna Schwartzmana i kompozytora Trevora Rabina, by wiązać sobie ręce naukowym weryzmem. Armageddon to popcornowe kino akcji, równie bzdurne jak filmy Emmericha, równie efektowne jak dzieła Camerona i krańcowo dopieszczone wizualnie niczym najlepsze telewizyjne reklamy. Film ten w 1998 roku ukazał się z granicznym dla popularnych produkcji czasem projekcji 143 minut. Istnieje bowiem niepisana zasada, że hollywoodzki film kręcony w założeniu jako murowany kasowy przebój nie może być dłuższy niż 145 minut. Dlaczego? Ponieważ w przeciwnym razie właściciele kin byliby zmuszeni codziennie obciąć repertuar o jeden seans. Ten pociąg do forsy w minionych latach zmusił m.in. Jamesa Camerona do wycięcia znakomitych scen z Otchłani i Terminatora 2, które to filmy po latach ukazały się na DVD w wersjach reżyserskich. Nie wiem, czy podobne przesłanki zmusiły Michaela Baya do złapania za nożyczki, jednakowoż w ramach ekskluzywnej, wydawanej w regionie 1 serii Criterion Collection Armageddon ukazał się na dwupłytowym DVD z adnotacją “Director’s Cut”. Film został uzupełniony o cztery sceny wydłużające film o niecałe trzy minuty.
- SCENY DODANE
[Czas: 49 minuta]
Pierwsza wycięta z kinowej wersji scena to 14 sekund, podczas których Oscar (Owen Wilson) modli się w kościele o pomyślność wyprawy, używając swego charakterystycznego, chaotycznego budowania myśli. Scena ta w wersji reżyserskiej została włożona w sekwencję dnia poprzedzającego lot, kiedy to członkowie załogi zostali wypuszczeni poza teren NASA. Wmontowano ją pomiędzy scenę z Rockhoundem (Steve Buscemi), pożyczającym pieniądze od lichwiarza, a efektowe ujęcie asteroidy, po którym następuje romantyczna scena z Liv Tyler i Benem Affleckiem na tle zachodzącego słońca.
[Czas: 53-54 minuta]
Do sekwencji ziemskich szaleństw i pojednań Michael Bay przywrócił trwającą 1’18” scenę wizyty Harry’ego Stampera (Bruce Willis) u swojego ojca Eddiego. Staruszek jest schorowany, lecz z dziarską ironią narzeka na pigułki i dietę budyniową. Powtarza wpojoną synowi zasadę “all go, no quit”, deklarując – mimo wieku i stanu zdrowia – ochotę do podjęcia kolejnych wyzwań. Pyta o zdrowie wnuczki Grace, wymawia także słowa “Bóg dał nam dzieci, by nawet w grudniu cieszyć się różami”. To zdanie powróci pod koniec wersji reżyserskiej filmu. Scenę tę wmontowano pomiędzy wizytą Chicka Chapela (Will Patton) u byłej żony a zabawą astronautów w nocnym klubie.
[Czas: 73-74 minuta]
Trzecia wycięta scena, trwająca 30 sekund, rozgrywa się na stacji Mir. W trakcie tankowania obu wahadłowców Rockhound pyta Andropowa, ile czasu przebywa samotnie w kosmosie. Oscar natomiast, z właściwym sobie przejęciem i skłonnością do werbalnej przesady, mówi rosyjskiemu astronaucie, że jest mu przykro z powodu niepokojów targających Rosję. Na koniec zaś wygłasza obłędnie politycznie poprawną, iście “oscarową” tezę, że w kosmosie nie ma Rosjan ani Amerykanów, są tylko kosmonauci.
- SCENY ZMIENIONE
[Czas: 131 minuta]
Ostatnia scena przywrócona w wersji reżyserskiej zawiera niewielkie rozwinięcie pożegnania Harry’ego z Grace. Harry powtarza słowa ojca o różach w grudniu, dodając, że dzięki córce miał ich cały ogród. Te 18 sekund zostało wklejone między zbliżenie twarzy Chicka a słowa Harry’ego o tym, że chciałby córkę poprowadzić do ołtarza. Wycięcie tego epizodu właściwie było niepotrzebne z punktu widzenia całej sceny, lecz dialog o różach odnosił się do kwestii ojca Harry’ego, wyciętej przecież z wersji kinowej. Michael Bay, przywracając go w wersji reżyserskiej, wyciął z kolei krótką kwestię Harry’ego “opiekuj się A.J.’em”, która w tym miejscu była obecna w pierwotnej wersji kinowej.
PODSUMOWANIE
I to wszystko… Armageddon. Director’s Cut jest tworem sztucznym, doskonale niepotrzebnym i zrobionym chyba z nudów. Cztery wmontowane epizody są właściwie odrzutami montażowymi, które absolutnie niczego do fabuły nie wnoszą, nie zmieniając osi scenariusza nawet o milimetr. Jedynie scena spotkania Harry’ego z ojcem to ładny bonus, lecz postać kreowana przez Bruce’a Willisa jest tak sympatyczna, że jeden kamyczek do jego ogródka niczego nie zmienia. Nadal lubimy tego faceta, obojętnie, czy widzimy go jako kochającego syna, czy też nie. Wszystkie dodane epizody mogły z powodzeniem znaleźć się wśród scen wyciętych, obecnych zresztą w tym bogato opracowanym wydawnictwie DVD. Opublikowanie Armageddonu jako wersji reżyserskiej zakrawa wręcz na przymus Criterion Collection wobec Michaela Baya, który mógł powiedzieć “OK, panowie, jeśli już robicie tak wypasione wydanie, to weźcie sobie usunięte sceny i zróbcie sobie z nich wersję tzw. reżyserską. Film na tym ani nie zyska, ani nie straci”. To oczywiście moje ironiczne spekulacje, ale kilka nieważnych scen wmontowanych w Armageddon w żaden sposób nie czynią go wersją reżyserską z prawdziwego zdarzenia. Reżyser już w kinowej edycji zawarł to, co chciał. Cała reszta to tylko bogato oprawiona, marketingowa sztuczka.
Tekst z archiwum film.org.pl.