PATTON – spojrzenie przez ciemne zwierciadło

So as through a glass, and darkly
The age long strife I see
Where I fought in many guises,
Many names, — but always me.
– George S. Patton Jr. Through a Glass, Darkly
„Patton” Franklina J. Schaffnera różni się od większości filmów traktujących o wojnach, jakie toczyły się w XX wieku. Nie znajdziemy tu pacyfistycznego tonu, twórcy ani przez chwilę nie starają się nas przekonać, że wojna jako taka jest zła. O tym, że będziemy mieli do czynienia z niezwykłym widowiskiem, świadczy już pierwsza scena.
Wielka, zajmująca cały ekran amerykańska flaga. Na jej tle pojawia się niewielki kształt, który stopniowo zbliża się do widza. Po chwili generał George S. Patton Jr rozpoczyna swoje słynne przemówienie, wygłoszone do żołnierzy oddanej mu pod komendę Trzeciej Armii w przeddzień rozpoczęcia operacji „Overlord”, mającej ostatecznie położyć kres niemieckiej hegemonii w Europie. Kamera cały czas wędruje po postaci dowódcy, wyławiając coraz to nowe szczegóły – krzaczaste brwi, sznur medali, przytroczony do paska pistolet ze lśniącą kolbą wyłożoną kością słoniową. Wśród wielu mocnych zdań, sformułowanych w typowym dla generała stylu, w którym rubaszność mieszała się z rzeczowym tonem, znalazły się także następujące: „Jesteście tu z trzech powodów. Po pierwsze, jesteście tu, aby bronić swoich domów i swoich najbliższych. Po drugie, jesteście tu przez szacunek do samych siebie, ponieważ nie chcielibyście być nigdzie indziej. Po trzecie, jesteście tu, gdyż jesteście prawdziwymi mężczyznami, a wszyscy prawdziwi mężczyźni kochają walczyć”. W większości współczesnych filmów o wojnie wymienia się jedynie ten pierwszy powód. Tymczasem film Schaffnera opowiada przede wszystkim o graniczącym z brawurą męstwie i umiłowaniu do wojaczki płynącym z przekonania, że jedynie stając naprzeciw wroga potwierdzamy swoje człowieczeństwo i zyskujemy szacunek do samych siebie.
„Patton” nie ma jednak nic wspólnego z nawoływaniem do konfliktu, jednostronną pochwałą wojny.
W żadnym wypadku nie mamy do czynienia z propagandową agitką, sławiącą czyny dzielnych amerykańskich chłopców na frontach II Wojny Światowej. Owszem, „amerykańscy chłopcy” bywają tu bardzo dzielni, ale jest też krew, jest cierpienie, są łzy. I jest wielka osobowość, człowiek, który ucieleśnienia wszelkie moralne dwuznaczności, jakie niesie ze sobą wojna. Nie ulega wątpliwości, że nie udałoby się pokazać kontrowersji związanych z Pattonem, gdyby nie wielka kreacja George’a C. Scotta. Jego generał jest jednocześnie potwornym chamem, subtelnym poetą piszącym wiersze pentametrem, dowódcą megalomańskim i nieznoszącym sprzeciwu, ale jednocześnie szczerze opłakującym poległych żołnierzy. Z jednej strony, ze swoją wiarą w reinkarnację i wspomnieniami z bitew rozegranych wiele stuleci temu, sprawia wrażenie na wpół szalonego.
Jest w filmie niezwykła scena, kiedy Patton jedzie obejrzeć pole pierwszej bitwy stoczonej przez Amerykanów w Afryce z wojskami Hitlera. Nagle nakazuje kierowcy skręcić twierdząc, że czuje zapach zmagań wojennych. Okazuje się, że wskazana przez generała droga prowadzi do miejsca, gdzie Kartagińczycy ulegli Rzymianom podczas jednej z wojen punickich. Przechadzając się wśród ruin Patton wypowiada słowa własnego wiersza Through a Glass, Darkly, którego fragment posłużył za motto niniejszego tekstu. Patton bywa jednak również na wskroś rzeczowy, widzi dalej i więcej niż pozostali dowódcy. Genialnie przewiduje niemiecką ofensywę w Ardenach i doskonale wie, jak się do niej przygotować. Liczne dziwactwa, pragnienie sławy (ale nie poklasku za wszelką cenę!), idą w parze z fachową wiedzą. Wszystko to składa się obraz człowieka, który nie pasuje do czasów, w których przyszło mu żyć. George C. Scott został wyróżniony za tę rolę Oscarem, nagrody jednak nie przyjął twierdząc, że nie będzie brał udziału w „bydlęcej paradzie”. Gest, który idealnie pasowałby do Pattona…
Wielkiemu aktorowi dzielnie sekunduje Karl Malden wcielający się w postać generała Omara Bradleya, początkowo podwładnego Pattona podczas kampanii w Afryce, później zaś jego zwierzchnika w czasie operacji w Europie. Malden stanowi doskonałą przeciwwagę dla wypełniającego sobą niemal cały ekran Scotta – jest spokojny, zdystansowany, jednocześnie jednak sprawia wrażenie, jakby tłumił kipiące w nim emocje. Jego bohater odgrywa wobec Pattona rolę przypominającą trochę królewskiego Stańczyka – temperuje megalomanię generała kąśliwymi, ale życzliwymi uwagami, pokazuje mu punkty widzenia inne niż jego własny. Malden fantastycznie wywiązuje się z powierzonego mu zadania i przeciwstawia wysokiemu tonowi Scotta opanowanie i ironię. Film nie byłby pełen bez muzyki Jerry’ego Goldsmitha. Stworzony przez kompozytora motyw przewodni przywodzi na myśl skoczny wojskowy marsz, ale i smutną piosenkę śpiewaną w okopach. Powraca sparafrazowany w różnych scenach filmu, raz brzmi z pełną mocą, innym razem snuje się delikatnie w tle, jak w przywoływanej już scenie w kartagińskich ruinach, gdzie pobrzmiewa ledwo słyszalnie, jakby nucili go polegli przed wiekami żołnierze.
Słowa najwyższego uznania należą się przede wszystkim reżyserowi. Udało mu się nakręcić obraz, który jest jednocześnie epicki i bardzo kameralny.
Huk wystrzałów, kolumny czołgów posuwające się z łoskotem po leśnych drogach – wszystko to nie przytłacza bohatera, który największe boje toczy z samym sobą, z własnym charakterem i swoim sumieniem. Nie wiadomo, kiedy Patton staje przed poważniejszym zadaniem – czy wtedy, gdy prowadzi swoje wojsko przeciw kolumnom czołgów Rommla, czy wówczas, gdy po zakończonych działaniach wojennych w Europie idzie samotnie na spacer ze swoim psem, a w uszach dudnią mu słowa szeptane do ucha rzymskim dowódcom podczas uroczystych tryumfów: „Chwała przeminie…”.
Jest w filmie scena, gdy jeden z niemieckich oficerów w berlińskiej kwaterze głównej, kiedy wojska Hitlera są już w odwrocie i trwa gorączkowe niszczenie dokumentów, spogląda na zdjęcie Pattona i mówi: „Zabije cię brak wojny”.
Smutne memento dla wojownika.
Tekst z archiwum film.org.pl (2005)