Aktorzy, którzy zostali POŚMIERTNIE nominowani do OSCARA
Niektórzy nawet go zdobyli. W historii Oscarów takie sytuacje nie zdarzały się często, bo śmierć aktora musiała zgrać się z jakością roli i czasem produkcji filmu. Jest jednak kilka przykładów – a część z nich dotyczy aktorów naprawdę znanych – wokół których ukształtowało się wiele legend, zaś samych artystów otacza dzisiaj swego rodzaju kult. Pozostaje jeszcze odpowiedzieć na pytanie: czy śmierć w jakimś sensie pomogła artystom w zdobyciu nominacji? Z pewnością. Śmierć zawsze pomaga, otaczając podniosłą aurą osobę – zwłaszcza twórcę – która umiera, pozostawiając po sobie unieśmiertelniające ją dzieło.
Chadwick Boseman, nominacja za rolę Leveego w Ma Rainey: Matce bluesa, 2021
Podobne wpisy
Fakty są takie, a nie inne – Chadwick Boseman został pośmiertnie nominowany do Oscara i na dodatek ma szansę go otrzymać, ale kult, który zrodził się wokół jego postaci, jest dla mnie niezrozumiały. Będzie jeszcze bardziej, gdy aktor faktycznie otrzyma tego Oscara, bo zapewne ta nagroda będzie irracjonalnym przyczynkiem do powstania wokół nieżyjącego aktora jeszcze większej legendy. Nie twierdzę, że Boseman był zły w roli Leveego, ale konkurentów ma w tym roku mocnych. Oby śmierć nie wmieszała się w ostateczny werdykt. Jedno mogę z czystym sumieniem stwierdzić. Postać Czarnej Pantery nawet w jednej dziesiątej nie wykorzystała potencjału artysty i bardzo dobrze, że przed terminalnym etapem choroby dostał on szansę na zagranie czegoś innego. Niedługo wszystko się wyjaśni.
Heath Ledger, Oscar za rolę Jokera w Mrocznym Rycerzu, 2009
Magiczne i surrealistyczne uniwersum stworzone przez Terry’ego Gilliama wciągnęło Ledgera i już nie oddało. Na szczęście zdążył jeszcze wykreować postać Jokera, ratując tym samym Mrocznego rycerza przed upadkiem. Joker to najjaśniejszy punkt w tym podniosłym do znudzenia Nolanowskim dziele. Mimo że interpretacja Jokera nie dorównała tej, którą przed laty stworzył Jack Nicholson, Oscar się Ledgerowi należał. W tamtym czasie nie było wokół niego nikogo, kto mógłby aktorsko się z nim zmierzyć. Przedwczesna śmierć pomogła mu w tym sensie, że zwróciła uwagę środowiska na to, że ktoś taki umarł i nigdy już nie będzie miał szansy swoją pracą artystyczną zasłużyć na nagrodę Akademii. Zagubiony w życiu Ledger grał postaci równie wewnętrznie skonfliktowane ze światem co on sam. Śmierć w pewnym metaforycznym sensie okazała się gorzkim dopełnieniem fikcji i rzeczywistości oddziałujących ze sobą w życiu aktora.
Ralph Richardson, nominacja za rolę w Szóstego księcia Greystoke w Greystoke: Legenda Tarzana, władcy małp, 1985
Trudno mi zaakceptować fakt, że Greystoke: Legenda Tarzana jest filmem coraz bardziej zapomnianym. A jeszcze bardziej kuriozalne wydaje się, że to wielkie dzieło Hugh Hudsona nie otrzymało żadnego Oscara. Należał się on zarówno reżyserowi, jak i Christopherowi Lambertowi. Ian Holm powinien dostać przynajmniej nominację, a otrzymał ją właśnie Ralph Richardson, jakby trochę na odwal się, na otarcie łez ze względu na śmierć. Nie ukrywam, że statuetkę, która przypadła F. Murrayowi Abrahamowi, chętnie wręczyłbym Lambertowi. Jego rola po prostu wymagała więcej poświęcenia, energii, sprawności, podczas gdy Abraham stworzył swoją postać w Amadeuszu tak teatralnie, jak tylko mógł.
Spencer Tracy, nominacja za rolę Matta Draytona w Zgadnij, kto przyjdzie na obiad, 1968
Można powiedzieć, że tylko nominacja, ponieważ za tę rolę należał się Spencerowi Oscar. Śmierć nie ma tu nic do rzeczy. Zagrał świetnie w rewelacyjnym filmie pokazującym kuriozalność rasizmu, który wynika głównie z tradycyjnych uprzedzeń, a nie faktów. Trochę dziwi również brak nominacji dla Sidneya Poitiera, no ale zbyt dużo bym już chciał. Jeszcze jedno warto zauważyć. Zgadnij, kto przyjdzie na obiad dobrze by się sprawdziło dzisiaj, ale nakręcone trochę pod prąd, jednak nie mniej krytyczne wobec rasizmu. Cała obsada powinna być czarna, a postać Johna Prentice’a biała. Ciekawe, jaki byłby odbiór filmu. Rasizm powinniśmy rozważać w różnych konfiguracjach, gdyż w każdej z nich jest on ideologią wysoce szkodliwą i zaraźliwą jak COVID-19.
Peter Finch, Oscar za rolę Howarda Beale’a w Sieci, 1977
Zmarł nagle, właściwie u szczytu kariery. Był pierwszym aktorem, który otrzymał pośmiertnego Oscara w konkretnej kategorii za bieżącą pracę. Drugim był Heath Ledger. Peter Finch nie jest u nas zbyt znany. Nawet genialna produkcja Sieć zdaje się być pomijana we wszelkich zestawieniach, na które natrafiam, a w których wymieniane są tytuły, gdzie bije się pianę na temat prawdy i kłamstwa, roli mediów w życiu człowieka oraz uniformizującej indywidualizm korpoegzystencji. Niech więc za reklamę produkcji Sidneya Lumeta posłużą słowa głównego bohatera Howarda Beale’a, które wypowiedział na antenie wiadomości UBS: “Nie mogę dłużej bredzić. Wszyscy kłamiemy dla forsy. A gdy brak nam pomysłów, zostają łgarstwa o Bogu. Nie wiemy, po co te wszystkie męki, upokorzenia i rozkład, więc lepiej, żeby ktoś wiedział. To właśnie bałach o Bogu. Inni bredzą, że możemy rządzić światem, więc po co nam Bóg? Jeśli ktoś widzi obłąkaną rzeźnię, w którą zmieniliśmy ten padół, i twierdzi, że ludzie są szlachetni, to łże jak pies! Nie mogę dłużej kłamać. Nie mam już pomysłów”.