search
REKLAMA
Ranking

5 wyjątkowo MROCZNYCH zakończeń filmów. Żadnego światełka w mroku

Szymon Skowroński

22 czerwca 2020

REKLAMA

Uwaga! Tekst zawiera spoilery!

Film, wywodząc się z antycznych sztuk scenicznych, odziedziczył po nich element tak zwanego katharsis – czyli uczucia emocjonalnego oczyszczenia towarzyszącego odbiorcy po obcowaniu z dziełem. W swojej dojrzałej postaci dzieło filmowe operuje niemal niemal nieograniczoną liczbą technik i metod, którymi może wpływać na widza i sterować jego emocjami. Bywają filmowcy, którzy uwielbiają wyciskać z ludzi wszystko, co najgorsze, by w finalnej scenie przełamać gęsty mrok fabuły zakończeniem dającym nadzieję. Nawet jeśli poświęcają bohaterów, to robią to w imię większego dobra, nie pozwalając, by śmierć poszła na marne. Gdy umiera Leon, robi to dla lepszej przyszłości Matyldy. Gdy rozpada się Drużyna Pierścienia – nie giną wartości przyjaźni, odpowiedzialności i odwagi. Jednak nie każdy autor chce, by jego widzowie poczuli odrobinę komfortu. Przedstawiamy przykłady filmów, których zakończenia nie dają żadnego światełka w mroku.

Siedem – a więc jednak jesteśmy źli…

Nie wiadomo, czy Bóg faktycznie stworzył świat, jednak pewnym jest, że wielu ludzi kieruje się jego słowem w codziennym życiu. Zbiór siedmiu grzechów głównych stanowi dla wierzących moralny drogowskaz, jak nie postępować w życiu ale nie trzeba wierzyć, by zgodzić się, że pycha, chciwość, nieczystość, łakomstwo, zazdrość, gniew i lenistwo mogą przysporzyć człowiekowi zmartwień i kłopotów w większym lub mniejszym stopniu. Punktem wyjścia dla filmu Davida Finchera jest seria morderstw, których ofiarami padają osoby żyjące w grzechu – otyły mężczyzna, chciwy prawnik gwałciciel… Dwaj detektywi szybko łączą kropki i orientują się, według jakiego klucza działa morderca. Mimo zaangażowania stróżów prawa i wykorzystania wszelkiej dostępnej technologii nie udaje im się odnaleźć mordercy. Ten sam oddaje się w ich ręce, kiedy przychodzi odpowiednia chwila. Niewidujące słońca miasto skąpane w deszczu, seria morderstw, bohaterowie na skraju załamania nerwowego, relacje międzyludzkie oparte na nieszczerości świat filmu Siedem nawet przez sekundę nie jest przyjaznym miejscem. Jednak prawdziwy szok przychodzi pod sam koniec. Film nabiera niemal apokaliptycznego wymiaru, gdy plan mordercy ziszcza się według jego założenia, a jego teza zostaje udowodniona. Żaden człowiek nie jest wolny od grzechu, wszyscy jesteśmy skazani na przegraną, piekło i zagładę. Nawet ciepły głos Morgana Freemana nie jest w stanie zagwarantować widzowi cienia nadziei każdy z bohaterów Siedem, oprócz nihilistycznego mordercy, na swój sposób przegrywa. Mroczny finał mrocznego filmu, który od lat nieodmiennie frapuje i fascynuje. 

Chinatown – daj temu spokój, Jake 

Tytułowe Chinatown z filmu Romana Polańskiego to nie tyle konkretne miejsce na mapie Los Angeles to raczej konkretny stan rzeczy, w którym pewnych spraw lepiej nie tykać, a niektórzy ludzie stoją ponad prawem. W filmografii Polańskiego niebywałe i niebywale niepokojące jest to, jak bardzo jego filmy odzwierciedlają jego życie prywatne. Chinatown powstało kilka lat po osławionej makabrze w jego domu, kiedy podczas ataku gangu życie straciła jego żona, nienarodzone dziecko i kilku przyjaciół. Jack Nicholson wciela się w prywatnego detektywa, który od sprawy tajemniczego morderstwa po nitce do kłębka trafia na aferę na samym szczycie. Globalny wymiar korupcji w urzędzie miasta miesza się tutaj z wyuzdanymi, zakazanymi żądzami zdegenerowanych elit. “To moja siostra! To moja córka!” wrzeszczy zrozpaczona Faye Dunaway, powtarzając te słowa kilka razy niczym makabryczną mantrę, gdyż brzmią one zbyt niedorzecznie, by można je było od razu zaakceptować. Kazirodztwo i korupcja są w Chinatown jak dwie nitki DNA tworzącego życie wielkiego miasta. Co można powiedzieć wobec bezmiaru grzechu i niesprawiedliwości? “Daj temu spokój, Jake. To Chinatown”. 

Cudowna mila – innego końca świata nie będzie 

“Enola Gay”, dyskotekowy, skoczny i radosny przebój brytyjskiej grupy OMD, opowiada o strachu przed bombą atomową. Lata 80. były doprawdy ciekawym czasem, zwłaszcza dla popkultury. Oto w różowo-neonowej otoczce i przy akompaniamencie syntezatorów twórcy wyrażali autentyczny strach przed końcem świata. W obliczu zimnej wojny wszystko wydawało się mieć apokaliptyczny posmak. Bodaj najwyraźniej i najbardziej wprost amerykański strach przed atomowym zagrożeniem sformułowała Cudowna mila. Grany przez Anthony’ego Edwardsa główny bohater jest przeciętnym Amerykaninem, niespełnionym zawodowo i towarzysko. Wszystko zmienia się, gdy poznaje kobietę, w której się zakochuje. Melodramatyczny ton filmu utrzymany w charakterystycznym różowym zafarbie i elektronicznych dźwiękach muzyki Tangerine Dream nagle zostaje zdeptany przez zupełnie nietypowy zwrot akcji. Bohater w wyniku dziwnego zbiegu okoliczności odbiera telefon, a osoba po drugiej stronie informuje go, że w ciągu 70 minut Stany Zjednoczone zaczną wojnę atomową ze Związkiem Radzieckim. Z minuty na minutę świadomość o widmie zagłady zmienia się w paranoję, a początkowa negacja przeradza się w oczekiwanie nieuniknionego. Cudowna mila kończy się bombardowaniem Stanów Zjednoczonych kamera ogranicza pole widzenia do minimum, a widz pozostaje z uczuciem niepewności, niewiedzy i pustki. 

REKLAMA