5 wyjątkowo MROCZNYCH zakończeń filmów. Żadnego światełka w mroku
Uwaga! Tekst zawiera spoilery!
Film, wywodząc się z antycznych sztuk scenicznych, odziedziczył po nich element tak zwanego katharsis – czyli uczucia emocjonalnego oczyszczenia towarzyszącego odbiorcy po obcowaniu z dziełem. W swojej dojrzałej postaci dzieło filmowe operuje niemal niemal nieograniczoną liczbą technik i metod, którymi może wpływać na widza i sterować jego emocjami. Bywają filmowcy, którzy uwielbiają wyciskać z ludzi wszystko, co najgorsze, by w finalnej scenie przełamać gęsty mrok fabuły zakończeniem dającym nadzieję. Nawet jeśli poświęcają bohaterów, to robią to w imię większego dobra, nie pozwalając, by śmierć poszła na marne. Gdy umiera Leon, robi to dla lepszej przyszłości Matyldy. Gdy rozpada się Drużyna Pierścienia – nie giną wartości przyjaźni, odpowiedzialności i odwagi. Jednak nie każdy autor chce, by jego widzowie poczuli odrobinę komfortu. Przedstawiamy przykłady filmów, których zakończenia nie dają żadnego światełka w mroku.
Siedem – a więc jednak jesteśmy źli…
Nie wiadomo, czy Bóg faktycznie stworzył świat, jednak pewnym jest, że wielu ludzi kieruje się jego słowem w codziennym życiu. Zbiór siedmiu grzechów głównych stanowi dla wierzących moralny drogowskaz, jak nie postępować w życiu – ale nie trzeba wierzyć, by zgodzić się, że pycha, chciwość, nieczystość, łakomstwo, zazdrość, gniew i lenistwo mogą przysporzyć człowiekowi zmartwień i kłopotów w większym lub mniejszym stopniu. Punktem wyjścia dla filmu Davida Finchera jest seria morderstw, których ofiarami padają osoby żyjące w grzechu – otyły mężczyzna, chciwy prawnik gwałciciel… Dwaj detektywi szybko łączą kropki i orientują się, według jakiego klucza działa morderca. Mimo zaangażowania stróżów prawa i wykorzystania wszelkiej dostępnej technologii nie udaje im się odnaleźć mordercy. Ten sam oddaje się w ich ręce, kiedy przychodzi odpowiednia chwila. Niewidujące słońca miasto skąpane w deszczu, seria morderstw, bohaterowie na skraju załamania nerwowego, relacje międzyludzkie oparte na nieszczerości – świat filmu Siedem nawet przez sekundę nie jest przyjaznym miejscem. Jednak prawdziwy szok przychodzi pod sam koniec. Film nabiera niemal apokaliptycznego wymiaru, gdy plan mordercy ziszcza się według jego założenia, a jego teza zostaje udowodniona. Żaden człowiek nie jest wolny od grzechu, wszyscy jesteśmy skazani na przegraną, piekło i zagładę. Nawet ciepły głos Morgana Freemana nie jest w stanie zagwarantować widzowi cienia nadziei – każdy z bohaterów Siedem, oprócz nihilistycznego mordercy, na swój sposób przegrywa. Mroczny finał mrocznego filmu, który od lat nieodmiennie frapuje i fascynuje.
Chinatown – daj temu spokój, Jake
Tytułowe Chinatown z filmu Romana Polańskiego to nie tyle konkretne miejsce na mapie Los Angeles – to raczej konkretny stan rzeczy, w którym pewnych spraw lepiej nie tykać, a niektórzy ludzie stoją ponad prawem. W filmografii Polańskiego niebywałe i niebywale niepokojące jest to, jak bardzo jego filmy odzwierciedlają jego życie prywatne. Chinatown powstało kilka lat po osławionej makabrze w jego domu, kiedy podczas ataku gangu życie straciła jego żona, nienarodzone dziecko i kilku przyjaciół. Jack Nicholson wciela się w prywatnego detektywa, który od sprawy tajemniczego morderstwa po nitce do kłębka trafia na aferę na samym szczycie. Globalny wymiar korupcji w urzędzie miasta miesza się tutaj z wyuzdanymi, zakazanymi żądzami zdegenerowanych elit. “To moja siostra! To moja córka!” – wrzeszczy zrozpaczona Faye Dunaway, powtarzając te słowa kilka razy niczym makabryczną mantrę, gdyż brzmią one zbyt niedorzecznie, by można je było od razu zaakceptować. Kazirodztwo i korupcja są w Chinatown jak dwie nitki DNA tworzącego życie wielkiego miasta. Co można powiedzieć wobec bezmiaru grzechu i niesprawiedliwości? “Daj temu spokój, Jake. To Chinatown”.
Cudowna mila – innego końca świata nie będzie
“Enola Gay”, dyskotekowy, skoczny i radosny przebój brytyjskiej grupy OMD, opowiada o strachu przed bombą atomową. Lata 80. były doprawdy ciekawym czasem, zwłaszcza dla popkultury. Oto w różowo-neonowej otoczce i przy akompaniamencie syntezatorów twórcy wyrażali autentyczny strach przed końcem świata. W obliczu zimnej wojny wszystko wydawało się mieć apokaliptyczny posmak. Bodaj najwyraźniej i najbardziej wprost amerykański strach przed atomowym zagrożeniem sformułowała Cudowna mila. Grany przez Anthony’ego Edwardsa główny bohater jest przeciętnym Amerykaninem, niespełnionym zawodowo i towarzysko. Wszystko zmienia się, gdy poznaje kobietę, w której się zakochuje. Melodramatyczny ton filmu utrzymany w charakterystycznym różowym zafarbie i elektronicznych dźwiękach muzyki Tangerine Dream nagle zostaje zdeptany przez zupełnie nietypowy zwrot akcji. Bohater w wyniku dziwnego zbiegu okoliczności odbiera telefon, a osoba po drugiej stronie informuje go, że w ciągu 70 minut Stany Zjednoczone zaczną wojnę atomową ze Związkiem Radzieckim. Z minuty na minutę świadomość o widmie zagłady zmienia się w paranoję, a początkowa negacja przeradza się w oczekiwanie nieuniknionego. Cudowna mila kończy się bombardowaniem Stanów Zjednoczonych – kamera ogranicza pole widzenia do minimum, a widz pozostaje z uczuciem niepewności, niewiedzy i pustki.