search
REKLAMA
Zestawienie

5 świetnych, acz niesłusznie ZAPOMNIANYCH filmów Martina Scorsese

Jakub Piwoński

27 listopada 2019

REKLAMA

New York, New York

Twórczość Martina Scorsese obiera różne tematyczne rejony, ale zwykle jego krajobrazem jest jedno miasto. Scorsese to obok Woody’ego Allena kolejny twórca z lubością osadzający akcję swych filmów w Nowym Jorku. Hołd temu miastu twórca Chłopców z ferajny złożył w sposób dalece dla siebie nietypowy. Nie dość, że New York, New York to melodramat, to nadto spełnia się także w charakterze musicalu. Fabuła opowiadająca historię miłosnego splotu saksofonisty i piosenkarki marzących o wielkiej muzycznej karierze jest stosunkowo prosta. Wszystko, co stanowi różnicę, wszystko, co istotne, wszystko, co budzi największe emocje, kryje się w relacji dwójki bohaterów. Za sprawą wyraźnie kontrastujących ze sobą osobowości, impulsywnego i ekspansywnego Jimmy’ego (Robert De Niro) oraz powściągliwej i uległej Francine (Liza Minnelli), mamy do czynienia z pojedynkiem dwóch, nierzadko wykluczających się żywiołów. Z dzisiejszej perspektywy można nawet rzec, że zachowanie Jimmy’ego względem swej wybranki zahacza o molestowanie seksualne. Emocji jest tutaj wiele, a ich kulminację stanowi słynna scena kłótni w samochodzie – tak jak niejednokrotnie miałem wrażenie, że za sprawą naturalnej gry aktorzy improwizują swoje sceny, tak i tu wręcz poraziła mnie wiarygodność tego wybuchu. Choć po latach tytuł filmu bardziej kojarzy się z piosenką, brawurowo wykonaną później przez Freda Astera, są jeszcze tacy, którzy potrafili umiejętnie dostrzec w tej dziwnej, gorzkiej miłosnej historii coś wartościowego. Bez New York, New York pewnie nie byłoby fenomenalnego La La Landu.

Król komedii

Ten film był zapomniany do czasu, gdy na scenę nie wszedł Joker. Wówczas świat dowiedział się, że Todd Philips nakręcił swój film wyraźnie inspirując się twórczością Scorsesego. Najczęściej przytaczanym przykładem jest rzecz jasna Taksówkarz, ale wedle mnie Joker najwięcej wspólnego ma z Królem komedii. Historia samozwańczego komika, któremu marzy się wielka kariera sceniczna, kryje w sobie przytłaczającą egzystencjalną gorycz. Każdy z nas pragnie, by jego praca została doceniona, każdy z nas chce, by to, co mamy do powiedzenia światu, przynajmniej zostało wysłuchane. Zdobycie uznania wynika już jednak ze splotu szczęścia, talentu i umiejętnego wypełnienia luki w potrzebach odbiorców. Rupert Pupkin nie rozumiał zatem jednego – że atencji nie otrzymuje się, usilnie chcąc ją przyciągnąć. Paradoks jego historii wystawia jednak wyjątkowo niekorzystny rachunek szeroko pojętemu przekazowi medialnemu i show-biznesowi. Okazuje się bowiem, że w telewizji kompletnie nie jest istotne, co sobą reprezentujesz, co masz do powiedzenia, jaki jesteś w reprezentowanej przez siebie dziedzinie. Ważne, że jakimś dziwnym zrządzeniem losu zyskałeś popularność. Oglądając poczynania dzisiejszych youtuberów, z których duży procent nieczęsto znanych jest z tego, że plotą totalne głupoty ku uciesze gawiedzi, poraża mnie zatem aktualność wymowy Króla komedii.

Wiek niewinności

Wszystko rozbija się o konwenanse. Tkwiąca w nas dzika natura niejednokrotnie zachęca do zastanowienia się nad tym, co by było, gdyby obyczajowość wprowadzająca porządek w ludzkich relacjach po prostu nie istniała. Gdyby można było rozstać się z kobietą bez konsekwencji, ustrzelić serce kolejnej, a gdy i ta się nam znudzi, zająć się podbojem kolejnej niewiasty. Wielu, czytając te słowa, zwróci pewnie uwagę, że w dzisiejszych czasach w dużej mierze tak właśnie przecież jest, w czym nie ma nic nadzwyczajnego. Czy jednak należy upatrywać w tym korzyść? Czy jeśli konwenanse poluźniły swoje więzy, dzięki czemu nie trzeba już tkwić w niekorzystnym związku, „bo tak przykazała tradycja”, oznacza to, że społeczeństwo potrafi z tej szansy umiejętnie czerpać? Martin Scorsese w jednym ze swoich najbardziej zaskakujących projektów nie ma wątpliwości co do jednego – że jeśli danemu człowiekowi, przy całej jego uległości względem zmysłowych pokus, da się wybór, to z pewnością wybierze on źle. Bohater grany przez Daniela Day-Lewisa nie bardzo wie, co zrobić: skorzystać z oferty życia przy niewinnej, kochającej, wiernej żonie czy ulec fascynacji kobietą dojrzałą, dystyngowaną, silną i przez to szalenie pociągającą? Zapoznając się z Wiekiem niewinności, warto na końcu poddać się refleksji i odpowiedzieć na pytanie, czy za sprawą czasów, w których przyszło żyć bohaterowi, za sprawą kultury, której był częścią, stał się on finalnie tych okoliczności ofiarą, czy też zwycięzcą.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA