search
REKLAMA
Zestawienie

15 finansowych KLAP, które okazały się DOBRYMI FILMAMI

Jakub Piwoński

11 maja 2019

REKLAMA

W stronę słońca

Budżet: 26 mln £ / Wpływy z kin: 32 mln $

To jeden z tych filmów SF, który albo się rozumie i docenia w całości za kunszt, idee i klimat, albo na starcie obśmiewa za niezgodność z nauką. Danny Boyle miał ambitny plan, ale porwał się z motyką na słońce. Wielu wytyka mu po latach, że pomimo sztafażu twardej fantastyki już na wstępie stracił na wiarygodności. Pokazany przez niego sposób wędrówki w kierunku centralnej gwiazdy Układu Słonecznego byłby niemożliwy z jednej prostej przyczyny – Słońce zamieniłoby nas w pył. Ja jednak nauczyłem się przymykać oko na pewne rzeczy podczas konfrontacji z fantastyką naukową, gdyż ta zwykła częściej nawiązywać do sfery naszych marzeń niż do sfery faktycznych możliwości. Polubiłem tę ekipę astronautów od pierwszych minut, intrygował mnie wytyczony przez nich szlak i jego kierunek. Realizacyjnie W stronę słońca także jest wysmakowane. Jak to się stało, że ten film przepadł w kinach – pojęcia nie mam.

Cotton Club

Budżet: 58 mln $ / Wpływy z kin: 26 mln $

Oczywiście, że Coppoli zdarzyły się lepsze filmy w karierze. To w końcu jeden z najwybitniejszych reżyserów w historii, który stworzył kilka arcydzieł. Ale nawet jego produkcje stosunkowo słabsze od pozostałych poniżej pewnego poziomu przyzwoitości nie schodzą. Cotton Club jest tego przykładem. Niewielu go dziś pamięta, a na tle innych filmów tego rodzaju wypada on blado. Ale prawda jest taka, że film Coppoli to ciekawe połączenie jazzowego przytupu z gangsterką. Zawiera wartkie sceny muzyczne, ciekawe występy aktorskie i wątki krążące wokół tytułowego nowojorskiego klubu, który jest zresztą interesujący sam w sobie. Jeśli miałbym wskazać w dorobku Coppoli film, który zasłużył sobie na zapomnienie, Cotton Club nie byłby moim wyborem. Niestety, fakt jest taki, że w chwili premiery prawie nikt nie chciał go oglądać – wbrew pozytywnym recenzjom.

Kula

Budżet: 80 mln $ / Wpływy z kin: 37 mln $

Nie mam zamiaru bronić filmu Barry’ego Levinsona za wszelką cenę. Ma on swoje bolączki. Obsada bogata w topowe nazwiska tamtego czasu (Stone, Hoffman, Jackson) nie zdołała uratować Kuli przed porażką. Film z 1998 jest nudnawy, fabuła ciągnie się w nim jak flaki z olejem. W finale natomiast zbyt wiele postawione zostaje na głowie, by dało się traktować całość poważnie. Ale jednego filmowi nie można odmówić – klimatu (w tym wypadku podkreślającego niesamowitość podmorskiej przygody). To, jak wiadomo, jest w stanie uratować niejeden film SF przed zapomnieniem. Może jednak nie wystarczyć do osiągnięcia satysfakcjonującego wyniku w kinach.

Przygody barona Munchausena

Budżet: 46 mln $ / Wpływy z kin: 8 mln $

Sztuka Terry’ego Gilliama jest specyficzna. Bardzo trudno ją podrobić. Nie ma chyba drugiego reżysera, który potrafiłby tak twórczo łączyć w jedną całość szaleństwo formy i przekazu. Filmów Gilliama nie da się brać na poważnie, niemal zawsze potrzebny jest odpowiedni dystans. Patrząc pod tym kątem na film Przygody barona Munchausena, trudno się dziwić, że zaliczył klapę. Niewielu bowiem dostrzegło w tym dziwadle jakiś potencjał. Ja jednak doceniam tę produkcję za jej niezwykłą plastyczność, inspiracje malarskie, zwariowany humor i steampunkowo-surrealistyczne zacięcie.

Diuna

diuna

Budżet: 40 mln $ / Wpływy z kin: 30 mln $

Rzesze fanów fantastki naukowej wyczekują listopada 2020, czyli premiery Diuny, filmowej wersji klasycznej powieści SF, która reżyserowana jest przez Denisa Villeneuve’a. Siłą rzeczy na dalszy plan schodzi adaptacja z 1984, o której, mam wrażenie, coraz mniej osób pamięta. Wynika to m.in. z tego, że film Davida Lyncha przez długi czas okryty był raczej złą sławą. Realizacja filmu przekładana była latami, a przez ten czas wielokrotnie zmieniano scenariusze i reżyserów. Efekt końcowy pracy Davida Lyncha nie znalazł aprobaty ani widowni, ani krytyków. Zarzucano filmowi przede wszystkim leniwą narrację oraz skrócenie fabuły tak, że pozostaje ona niezrozumiała dla kogoś, kto nie miał styczności z dziełem Franka Herberta. Cóż, jako osoba znająca książkowy oryginał powiem tylko tyle, że Lynchowi udało się zaszczepić swojej Diunie przesiąknięty „melanżem” klimat tej historii i stworzyć bardzo specyficzne, senne SF, dające dużo dobra oprawą audiowizualną. Szkoda, że większości widzów zabrakło cierpliwości i woli zrozumienia sposobu postrzegania przez Lyncha unikalności oryginału.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA